Los sprawiedliwego – przeżycia Eliasza (2)

image_pdfimage_print

                     

Pozostając przy wydarzeniach tamtego czasu, myślę teraz o proroku Eliaszu. Wprawdzie nie znamy szczegółów jego życia i aktywności proroczej, zanim stanął przed Achabem (1 Krl 17,1), aby ogłosić, że oto rozpoczyna się okres suszy i głodu, jednak z Listu ap. Jakuba (5,17) dowiadujemy się, że to właśnie on modlił się o zesłanie tej klęski na swój własny naród. A na ten dramatyczny krok zdecydował się prawdopodobnie dlatego, iż jego wcześniejsze, pewnie wielokrotne wezwania kierowane do króla i ludu izraelskiego, nie odniosły żadnego skutku. Niestety, sytuacja rozwinęła się w takim tragicznym kierunku, gdyż zostały zburzone podstawy”, a chwiejni Izraelici pozwalali sobą manipulować odstępczym przywódcom Izraela, i coraz bardziej rozzuchwalonym kapłanom Baala! W tej sytuacji sprawiedliwy Boży człowiek podjął kolejne działanie, choć to wiązało się z jego osobistym dramatem, jako że w ten sposób narażał się na dwa poważne zarzuty:

  • Najpierw ten, iż zamiast chronić lud izraelski przed nieszczęściem nawet za cenę własnego życia – jak na przykład uczynił to wcześniej Mojżesz („[…] Oto lud ten popełnił ciężki grzech, bo uczynił sobie bogów ze złota. Teraz, racz odpuścić ich grzech, lecz jeżeli nie, to wymaż mnie ze swojej księgi, którą napisałeś – 2 Mjż 32,31.32), on woła o bezwzględne, surowe ukaranie Izraelitów!

  • Drugi zarzut był jeszcze cięższy i dotyczył tego, że sprowadzając klęskę suszy na Izrael, Eliasz okazał się nielojalnym wobec własnego króla i narodu – jako że na skutek tego, sprawy wewnętrzne Izraela, dotyczące sytuacji religijnej i aktów hańbiącego bezprawia (por. sprawę Nabala!), stały się znane okolicznym, niechętnym Izraelowi narodom! Tym bardziej, że w czasie suszy prorok uszedł z państwa Achaba – najpierw na wschód, poza Jordan nad potok Kerit, a potem na zachód, do fenickiej miejscowości Sarepta, gdzie usługiwała mu pogańska niewiasta (por. Łk 4,24-26)!

Ze względu na to, że w sprawozdaniu biblijnym z tamtego czasu brak szczegółowych informacji o nastrojach, jakie panowały w Izraelu w okresie suszy, trudno dziś dojść w jakiej formie te i inne zarzuty zostały wyartykułowane. Same jednak zarzuty wydają się zasadne i brzmią na tyle poważnie, że warto się do nich odnieść. Tym bardziej, że i ja kiedyś byłem przez pewne osoby <odpytywany> w tej sprawie. A więc:

Czy Eliasz kochał Izraelitów mniej, niż Mojżesz?

Każdy, kto tak pomyślał, popełniał błąd w założeniu, porównując z sobą rzeczy odmienne. Bo pod Synajem, gdzie Izraelici czcili złotego cielca, kara nie miała na celu przywołanie ich do upamiętania – jak to było za dni Eliasza – lecz miało to być odrzucenie i całkowita zagłada („I dalej mówił Jahwe do Mojżesza: Widzę, że ten lud jest ludem twardego karku. Teraz więc zostaw mnie, niech się rozpali mój ogień na nich i niech ich zniszczę. Ciebie zaś [samego] rozmnożę w wielki lud” – 2 Mjż 32,9.10 BP).

Czy Eliasz był winien zniesławienia ludu Bożego, a pośrednio także Boga?

Chce podkreślić, że poza Eliaszem, także inni mężowie Boży Starego Testamentu publicznie – wobec Izraela i wobec innych narodów – piętnowali odstępstwa pojawiające się wśród tego narodu, i zapowiadali Bożą karę na niewiernych kapłanów i królów, książęta i lud! Co więcej, Biblia świadczy, że sam Pan uznawał to, za coś naturalnego. Boża Księga sprawozdaje, że w każdym czasie – od czterdziestoletniej wędrówki poczynając, poprzez epokę Sędziów i królów izraelskich – wszystko, co działo się wśród wybranego narodu, było znane innym ludom i ich władcom. Oni wiedzieli (i mieli wiedzieć!), co zapewnia Izraelitom życzliwość Jahwe i pomyślność życiową („Patrzcie, nauczyłem was ustaw i praw, jak mi rozkazał Pan, mój Bóg […] Przestrzegajcie ich więc i spełniajcie je, gdyż one są mądrością waszą i roztropnością w oczach ludów, które usłyszawszy o wszystkich tych ustawach powiedzą: Zaprawdę, mądry i roztropny jest ten wielki naród…” (5 Mjż 4,5.6). Wiedzieli także (i powinni wiedzieć!), co jest powodem ich klęsk i niepowodzeń („Lecz jeżeli wy i wasi synowie odwrócicie się ode mnie i nie będziecie przestrzegali moich przykazań i ustaw, i pójdziecie służyć innym bogom, i pokłon będziecie im oddawali, to zgładzę Izraela z powierzchni ziemi, którą im dałem […] i stanie się Izrael osnową przypowieści i przedmiotem drwin u wszystkich ludów – 1 Krl 9,6.7)! Wiedzę tę okoliczne narody nauczyły się wykorzystywać – patrz wydarzenia w Szittim, gdzie Moabici, idąc za radą Bileama, skutecznie zachęcili Izraelitów do bałwochwalstwa (czyt. 4 Mjż 25,1-3).

Nie koniec na tym, bo na przykład Dawid, zmuszony do ucieczki przed Saulem, szuka schronienia i pomocy u władców ościennych narodów. W czasie głodu Eliasz przybywa do Sydonu i mieszka u obcoplemiennej wdowy w Sarepcie. Jeremiasz działa publicznie w Izraelu i wobec babilończyków, którzy dokładnie znają jego sytuację i darzą go przychylnością (por. Jer 40,1-3). Tak samo było, gdy w II wieku przed Chrystusem znów „zostały zburzone podstawy” i większość Izraelitów uległa wpływom hellenistycznym, a Machabeusze podjęli wojnę wyzwoleńczą z Seleukidami i z własnymi braćmi… I tak dalej, i tak dalej.

Może w tym miejscu ktoś powie, że gdyby złe sprawy Izraelitów nie były powszechnie znane, sprawa Boża i chwała Boża mniej by ucierpiały. Ja jednak pytam: Co było problemem – złe czyny Żydów, czy wiedza o tych złych czynach? – Nie należy mylić przyczyn ze skutkami. To, co się dzieje, wcześniej lub później staje się znane, bo jak powiedział Pan Jezus: „nie ma nic ukrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajnego, o czym by się dowiedzieć nie miano” (Mt 10,26). Dlatego należy dbać o dobre uczynki i nie martwić się, że ludzie będą o nich mówić: „Każdy bowiem, kto źle czyni, nienawidzi światłości, aby nie ujawniono jego uczynków. Lecz kto postępuje zgodnie z prawdą, dąży do światłości, aby wyszło na jaw, że uczynki jego dokonane są w Bogu” (Jan 20.21).

Tamta starożytna sytuacja znajduje niejednokrotnie odbicie

we współczesnym realiach, w odniesieniu do zborów/kościołów, w których dzieją się złe i bardzo złe sprawy, które przełożeni chcą za wszelką cenę ukryć przed opinią zewnętrzną. Zdaniem niektórych jest to słuszne, jako że życie domowe powinno być chronione, i np. o sprawach małżeńskich nie opowiada się publicznie.

Czy jest to do końca słuszne?

To prawda, że w małżeństwie zdarzają się dobre i gorsze okresy, a mąż i żona powinni być wobec siebie lojalni – z czego wynika wprost, że ich małżeńskie sprawy powinny pozostać w czterech ścianach ich domu. Ale są tutaj konkretne granice. Bo jeśli np. mąż jest tyranem – poniża, bije i tyranizuje żonę i/lub maltretuje dzieci – milczenie jest i niemądre, i wybitnie szkodliwe! Na szczęście zasada: „Nie mów nikomu, co się dzieje w twoim domu!”, która w skrajnych przypadkach doprowadziła do mnóstwa małżeńskich i rodzinnych nieszczęść – coraz częściej staje na cenzurowanym! To samo dotyczy zdrady – cudzołóstwa i wszeteczeństwa – która daje stronie skrzywdzonej podstawę do uzyskania rozwodu (por. Mt 19,1-9) – a to już jest sprawa społeczna, czyli publiczna.

Powiem wprost: Sugestia, by o złych, niszczących życie społeczności sprawach mówić wyłącznie we własnym gronie, to bardzo często propozycja ukrycia dziejącego się zła!

Niestety, niepoprawne zło ma swoich – świadomych lub nieświadomych – obrońców. Bo gdy ktoś, nie widząc szansy załatwienia czegokolwiek w zborze/kościele, powie coś na zewnątrz, przykleja mu się etykietkę człowieka nieodpowiedzialnego – wręcz zdrajcy! Tą droga poszło nominalne chrześcijaństwo; zwłaszcza rzymskokatolickie. Droga ta jest naznaczona różnorakim odstępstwem i na niej wszystko jest możliwe – i tyrania ze strony purpuratów, i nieślubne dzieci księży zmuszonych do celibatu, i pedofilia, i wyzysk wiernych, itp., itd. Wszystkie takie sprawy hierarchowie rzymskokatoliccy chcą zachować wyłącznie do swojej wiadomości i jurysdykcji. I bardzo się denerwują, gdy jakaś sprawa staje się publicznie znana i oceniana. I wtedy krzyczą, że atakowany jest Kościół i… Pan Bóg!

Tylko dlaczego podobną drogą chcą czasami podążać przełożeni zborów/kościołów piętnujący te szkodliwe rzymskie praktyki?…

Pan Jezus Chrystus z naciskiem mówił, że Jego naśladowcy mają być „światłością świata”. (Mt 5,16-14). A zatem „świat” – czyli ludzie wokół nas – patrzą i mają prawo na nas patrzeć, a my powinniśmy tak postępować, by nie musieć niczego przed nimi ukrywać: „Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapalają też świecy i nie stawiają jej pod korcem, lecz na świeczniku, i świeci wszystkim, którzy są w domu” (Mt 5,14.15)!

Ale to jest możliwe tylko w sytuacji, gdy postępujemy uczciwie i sprawiedliwie. „Tak niechaj świeci światłość wasza przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5,16). Kto stara się osłonić mgłą tajemnicy swą działalność i rzeczywiste dokonania w Kościele, albo ograniczyć wiedzę o nich do niewielkiego grona osób, tym samym przyznaje się do porażki! Jeszcze gorzej postępuje ten, kto chce usprawiedliwić zło za pomocą tendencyjnych i bałamutnych tłumaczeń.

Eliasz był świadomy dramatów, jakie dzień w dzień

rozgrywały się w wielu rodzinach izraelskich, gdzie od długiego już czasu brakowało wody i chleba… Bo pomyślmy, trzy i pół letnia susza w tamtej szerokości geograficznej, to niedostatek i bieda, to głód i cierpienie dzieci, kobiet i mężczyzn; to także śmierć wielu istnień ludzkich! Wprawdzie za sprawą Boga sam prorok był żywiony przez cały ten okres, najpierw przez kruki nad potokiem Kerit, potem zaś u wdowy w Sarepcie, ale… Ale on dobrze wiedział, co w tym samym czasie dzieje się ziemi izraelskiej! Jak się z tym czuł?…

Ale nagle stało się coś, co powiększyło ten ciężar – nagła śmierć syna wdowy i widok jej rozpaczy!… O stanie jego emocji i duchowej udręce świadczyć może jedno zdanie, jakie wypowiedział w żarliwej modlitwie do Boga: „Panie, Boże mój, czy także na tę wdowę, u której jestem gościem, chcesz sprowadzić nieszczęście, pozbawiając życia jej syna?… Panie, Boże mój, przywróć, proszę, życie temu dziecku!” (1 Krl 17,20.21)…

Ileż bólu i udręki zamyka się w tych słowach!

W chwili, gdy zobaczył leżące bez ducha ciało jedynego syna tej kobiety i usłyszał jej słowa („Co ja ci zawiniłam, mężu Boży? Przyszedłeś do mnie, by przywołać na pamięć moją winę i sprowadzić śmierć na mojego syna!” – 1 Krl 17,18 BP), coś w nim pękło…

Słowa proroka są świadectwem tego, jak strasznie ciążyło mu brzemię, jakie wziął na swoje barki w czasach „gdy zostały zburzone podstawy”. Bo nie jest sprawą łatwą wystąpić przeciwko swojemu narodowi, biorąc na siebie odium niechęci i ciężkich zarzutów prostego ludu, oraz otwartej nienawiści odstępczej elity narodu… Niełatwo być banitą, wyklętym rzecznikiem porzuconego przez swych czcicieli Boga; człowiekiem, którego siepacze królowej poszukują jako największego zbrodniarza… Jeszcze trudniej patrzeć na prosty, ale i bezmyślny, oszukiwany lud izraelski – a to przecież on cierpi najbardziej w tragicznych latach suszy… Niełatwo walczyć o Bożą Prawdę, zmagając się z biernością, a często z głęboką i nie ukrywaną niechęcią tych, których chce się uratować… A jeszcze trudniej wołać do Jahwe, by dla uratowania chociaż niektórych, sięgnął po środki ostateczne, i… patrzeć na tragiczne efekty tego!

A teraz, na dodatek, śmierć syna wdowy, która okazała mu tyle życzliwości!

Wprawdzie ona sama wyznała, że wlecze się za nią jakiś wcześniejszy grzech, który teraz – gdy pod jej dachem zagościł prorok Jahwe – ożył i wypłynął na wierzch jak oliwa! Ileż jednak bólu, nieskrywanego żalu i goryczy zawarła w słowach: Przyszedłeś, aby sprowadzić śmierć na mojego syna?!… To znaczyło wprost: Proroku, jakie złe wiatry cię tu przywiały, po coś ty w ogóle się tutaj pojawił?!…

Wszyscy chcemy być akceptowani przez ludzi wśród których żyjemy i pracujemy. Lubimy, gdy na nasz widok rozjaśniają się oczy i twarze znanych nam osób. To naturalne pragnienie i wielka potrzeba każdego człowieka, bo wtedy czujemy się kochani, akceptowani i potrzebni, a życie ma smak i sens!

Wszystko się zmienia, gdy tego zabraknie, a twarze ludzi wyrażają inne zgoła uczucia – chłód i niechęć, gniew i potępienie, żal i pretensję, albo otwartą wrogość… Wtedy jest tak, jakby nagle zgasło słońce, ciemne chmury zakryły niebo, a lodowaty wiatr wwiercał się w kości…

Na takie, naznaczone niechęcią i nienawiścią, a czasem pogardą i drwiną twarze, musiał najczęściej patrzeć prorok Eliasz od czasu, gdy został posłańcem Pana, wypominającym nieprawość możnych i grzechy prostego ludu. Nie kochali go, to jasne, i nie mogli znieść jego karcącego, zapowiadającego Boży sąd głosu! W końcu, czego od nich chciał?… W czym aż tak bardzo zawinili?… Niech idzie swoją drogą, zamiast mieszać się w ich, i tak już trudne życie!…

Niechęć i złość zmieniła się w otwartą wrogość, gdy nastała zapowiedziana kara – susza, która zapowiadała niedostatek, głód i śmierć! Teraz znienawidzonego proroka szukał już nie tylko pałający żądzą mordu król (por. 1 Krl 18,7-14), ale także inni Izraelici… Niechby się tylko pokazał!!!

A tymczasem on sam, posłany przez Boga do Sarepty, jedynie ciałem był obecny w domu wdowy, bo całe serce i wszystkie myśli kierował wciąż do kraju, do ciężko pokaranego ludu izraelskiego. I po raz nie wiadomo już który, analizował wszystko, co wydarzyło się w państwie Achaba; całą swoją działalność aż do dnia, w którym w porywie rozpaczy i duchowego uniesienia upadł na twarz i przejęty uwielbieniem dla sprawiedliwego Boga z jednej, a miłością do swego niewdzięcznego narodu z drugiej strony, zaczął prosić o karę, która byłaby dla nich ratunkiem: „Panie, niech nie pada ani deszcz, ani rosa…!”

A teraz na dodatek przygniotło go jeszcze nieszczęście tej biednej kobiety, która tak życzliwie przyjęła go pod swój dach… Z ust udręczonego tymi myślami proroka wyrwała się skarga:

  • Boże mój, dlaczego to wszystko tak się potoczyło…?!

  • Panie, prosiłem Cię o suszę, bo nie widziałem już innego ratunku dla mojego narodu… a teraz, w dzień i w nocy dręczy mnie świadomość tego, co dzieje się w Izraelu…!

  • Wiem, Panie, że jestem tylko Twoim narzędziem i działam z Twojego upoważnienia… Ale, jestem tylko człowiekiem, i to wszystko mnie przerasta… Już nie mam sił… Panie, ulituj się!

  • Boże, czy musi być tak, że z moim imieniem wciąż łączy się sąd i kara…? Czy także na tę wdowę musiało spaść nieszczęście wtedy, gdy ja tu jestem?!

  • Panie, Boże mój, błagam, przywróć, proszę, życie temu dziecku!!!

* *

Trzysta lat później, gdy po raz kolejny „zostały zburzone podstawy”, w podobnej sytuacji znalazł się inny Boży prorok, Jeremiasz, który działał w Królestwie Południowym. Zaznał on podobnego losu, co wcześniej Eliasz w Królestwie Północnym:

  • Osamotniony w swej działalności, w dramatycznych zmaganiach o poszanowanie Bożego Prawa wśród Jego ludu, prześladowany, chłostany i więziony (20,1-3; 26,7-24; 32,1n)! Widząc jak jego umiłowany naród w swym zaślepieniu zdąża ku przepaści, w godzinach śmiertelnej rozterki, bliski zwątpienia, wypomni Bogu narzucenie mu tak trudnej misji (20,7; por. 15,10). Postawiony między dwoma biegunami: Bogiem Jahwe, pełnym miłości, ale zarazem i sprawiedliwości, i własnym, tak bardzo ukochanym przez siebie narodem, musiał piętnować ustawicznie przewrotność swych rodaków i wieścić nieodwołalną karę z zagładą świętego miasta i zniszczeniem ich największej chluby i świętości – Świątyni. Stwarzało to w jego duszy stan niebywałego napięcia, a na zewnątrz powodowało raz po raz konflikty z przedstawicielami warstw rządzących Judy, i z fałszywymi, samozwańczymi <prorokami> (por. np. rozdz. 23). Wytrwa jednak na trudnym posterunku, zgodnie z zapowiedziami Jahwe stawszy się „niby miastem warownym, kolumną żelazną i murem spiżowym” (1,18; por. 15,20), świadom, że naprawdę powołał i posłał go Pan (26,12.15), który włożył Swe słowa w jego usta (1,9b; 15,19)…” (Wstęp do księgi Jeremiasza, Biblia Poznańska, t. III, Poznań 1992).

Zdawać by się mogło, że zasadniczym zwrotem w tragicznych losach Eliasza i całego Izraela będą wydarzenia, jakie rozegrały się na górze Karmel (1 Krl r. 18). Ale zwycięstwo, jakie prorok odniósł tam nad kapłanami Baala, nie zmieniło mentalności ludu izraelskiego. Mimo, iż w porywie entuzjazmu padli tam na twarz, wołając: „Jahwe jest Bogiem! Jahwe jest Bogiem!” (1 Krl 18,39), bezpośrednio potem znów pogrążyli się w bałwochwalstwie. Tym bardziej, że Izebel sprawnie zapanowała nad sytuacją – prorokowi przyobiecała bezzwłoczną, krwawą zemstę, a z jej rodzinnego Sydonu wkrótce przybyli do Izraela nowi kapłani Baala…

Groźba Izebel sprawiła, że bohater z Karmelu nagle się przeląkł, wpadł w duchową depresję, opuścił kraj i udał się na Pustynię Synajską (19,1-8)…

Od dłuższego czasu zastanawiam się,

co bardziej dotknęło Eliasza i odebrało mu siły – dysząca zemstą królowa, czy bierność Izraelitów, którzy niemal od razu na powrót pogrążyli się w bałwochwalstwie? I dochodzę do wniosku, że zdecydowanie ta druga okoliczność.

Eliasz był człowiekiem niezłomnych zasad i wielkiej odwagi. Dowiódł tego zarówno wtedy, gdy stanął przed królem, by mu ogłosić nastanie Bożej kary (1 Krl 17,1), jak i wtedy, gdy wezwał Achaba do walnej rozprawy na górze Karmel (1 Krl 18,17-20). Zwłaszcza przebieg tego drugiego spotkania uwidacznia bezkompromisową odwagę proroka. Bo gdy Achab zarzuca mu, iż „czyni zamieszanie w Izraelu”, Eliasz odpowiada: „Nie jać czynię zamieszanie w Izraelu, ale ty i dom ojca twego, gdyż opuściwszy rozkazania Pańskie naśladujecie Baalów. Przeto teraz poślij, a zbierz do mnie wszystkiego Izraela na górę Karmel, i proroków Baalowych czterysta i pięćdziesiąt, przytem proroków gajowych czterysta, którzy jadają ze stołu Jezabeli” (1 Krl 18,17-19 BG). – Jest znamienne, że Achab spełnia polecenie Eliasza, który sam jeden staje odważnie do bezpośredniej konfrontacji z kilkuset prorokami Baala i odnosi nad nimi miażdżące zwycięstwo, wykazując, że to Jahwe jest Bogiem!

Niestety, w relacji biblijnej o tamtych wydarzeniach brak najmniejszej nawet wzmianki świadczącej o prawdziwym duchowym odrodzeniu narodu. Wprawdzie Izraelici pod wpływem silnych emocji przyznali, że to nie Baal, lecz Jahwe jest Bogiem, a potem na polecenie Eliasza uśmiercili bałwochwalczych kapłanów – ale nie zdobyli się na nic więcej…

Nic dziwnego, że gdy Eliasz zorientował się w sytuacji, przeżył załamanie! Nie miał już sił, aby dalej walczyć o lud, który jakby nic się nie wydarzyło, powrócił do bałwochwalczych praktyk: „Dosyć już, Panie, weź moje życie, gdyż nie jestem lepszy niż moi ojcowie” (19,4)…

Rozumiejąc sytuację i stan Eliasza, Pan nie włożył już nań kolejnych brzemion, a jedynie –przemawiając do niego „w cichym łagodnym powiewie” – wydał mu ostatnie polecenia. Uczcił go ponadto i wzmocnił jego ducha informacją, że mimo powszechnego odstępstwa tamtych dni, pewna część narodu pozostanie Mu wierna…!

Jakże potrzebna była ta informacja śmiertelnie zmęczonemu prorokowi!

Przed niedawną chwilą – przekonany, że na darmo się trudził, przygnieciony rozpaczą i poczuciem bezsilności – prosił Boga o śmierć („[…] Gorliwie stawałem w obronie Pana, Boga Zastępów, gdyż synowie izraelscy porzucili przymierze z Tobą, poburzyli Twoje ołtarze, a twoich proroków wybili mieczem. Pozostałem tylko ja sam, lecz i tak nastają na moje życie, aby mi je odebrać” – 1 Krl 19,10), a oto nagle dowiedział się, że jego służba, ból i cierpienie, nie były daremne: („Zachowam w Izraelu jako resztkę siedem tysięcy, tych wszystkich, których kolana nie ugięły się przed Baalem, i tych wszystkich, których usta go nie całowały” – 19,18)!

Tamta sytuacja powtarzała się wiele razy w historii ludu Bożego. Bo w każdym, nawet najtrudniejszym czasie, Jahwe miał Swoich wiernych czcicieli, którzy sprzeciwiali się odstępstwu i walczyli o Boże ideały. Ma ich także w naszych, tak trudnych dla wiary i wierności dniach. „Wszakże fundament Boży stoi niewzruszony, a ma tę pieczęć na sobie: Zna Pan tych, którzy są Jego, i: Niech odstąpi od niesprawiedliwości każdy, kto wzywa imienia Pańskiego” (2 Tym 2,19)!