Oj, nie udała się Panu Bogu starość…

To był zabiegany dzień. Mając kwadrans czasu do spotkania w kolejnym urzędzie, przysiadłem na jednej z parkowych ławeczek, by chwilę odsapnąć. Po drugiej stronie alejki, wystawiając twarze na jesienne słońce, siedziały dwie, zajęte rozmową staruszki. Po chwili dotarły do mnie słowa jednej z nich:

  • … No i tak to jest, droga pani, kości bolą, a nogi nie chcą mnie już za bardzo nosić… Cóż zrobić, starość!”…
  • No właśnie – podjęła druga z pań. Ja mam podobnie, a na dodatek coraz gorzej słyszę… I oczy już nie te! Zawsze lubiłam wiele czytać, a teraz to już tylko tytuły w gazetach, a resztę najwyżej przez lupę…”
  • Oj, nie udała się Panu Bogu starość… Nie!” – powiedziała z przekonaniem, ale też jakby z pretensją w głosie, pierwsza.
  • Ano, nie” przytaknęła jej towarzyszka.

Skąd wzięła się ta niemądra opinia, że Panu Bogu „nie udała się starość”? I dlaczego tak wielu ludzi bezkrytycznie przyłącza się do chóru osób znieważających Stwórcę?

Bo ta opinia znieważa Stwórcę!

„I spojrzał Bóg na wszystko, co uczynił, a było to bardzo dobre. I nastał wieczór, i nastał poranek – dzień szósty”Księga Rodzaju 1,31). Zauważmy, że była to nie człowiecza, a Boża ocena całego dzieła stworzenia. Także nasi prarodzice byli pod każdym względem – fizycznym, psychicznym i duchowym – „bardzo dobrzy”!

Jednak potem stało się coś bardzo złego!

Pojawił się grzech, oraz jego konsekwencja – śmierć. Nie natychmiastowe unicestwienie, lecz powolne, stopniowe obumieranie, które kończy się ostatnim tchnieniem.

W jednym z wcześniejszych artykułów napisałem, że śmierć – która jest karą za grzech (Rz 6,23) – jest równocześnie wielkim dobrodziejstwem, jakie Stwórca okazał ludziom. Oto fragment tamtego tekstu:

Załóżmy, proszę, że Pan Bóg zmienił decyzję, i ludzie nie muszą umierać. – Jak wtedy wyglądałoby ludzkie życie, i jak wyglądałby nasz świat…?

Trudno to sobie nawet wyobrazić:

  • Adam i Ewa liczyliby sobie dziś ponad sześć tysięcy lat, a każde kolejne pokolenie ich potomków byłoby odrobinę młodsze… – jakby oni wszyscy wyglądali i jakim byłoby ich życie w okresie tych tysięcy lat, a także współcześnie…?!
  • Jak by wyglądało życie ludzi chorych i cierpiących na różne straszne i nieuleczalne choroby – ludzi, którzy w pewnym momencie marzą już tylko o tym, by ich udręka dobiegła kresu…?!
  • Jak by wyglądało życie osób kalekich i niedołężnych, którzy przez setki i tysiące lat byliby trędowaci, ślepi, sparaliżowani, unieruchomieni na pryczach, łóżkach i wózkach… skazani na stałą opiekę innych…?!
  • A jak by wyglądało życie dzieci, wnuków, prawnuków i kolejnych pokoleń, skazanych na oglądanie swoich, coraz starszych, chorych, cierpiących i niedołężnych przodków – którymi musieliby się w nieskończoność opiekować…?!
  • Zastanawiam się też, jak wyglądałaby Ziemia, dzięki nieobecności śmierci zamieniona w jeden ogromny geriatryczny – pełen nieszczęścia, cierpienia i beznadziei szpital…?
  • Czy mam wymieniać dalej…?

Każdy rozumny człowiek, który weźmie pod uwagę koszmarne następstwa braku śmierci, musi przyznać, że skazując grzeszników na śmierć, Pan Bóg wyświadczył nam wszystkim… wielkie dobrodziejstwo! Jest to akt Jego wielkiej łaski! – Bo taki właśnie jest Najwyższy; nawet gdy karze, okazuje winnym Swoje miłosierdzie!

A dlatego, zamiast lękać się śmierci, powinniśmy dziękować Stwórcy za to, że… możemy umierać! I zamiast odpędzać myśli o śmierci, unikając tego tematu w rozmowach z innymi, powinniśmy raczej – pamiętając, że każdy dzień przybliża nas do tego momentu – oswajać się ze śmiercią, tym bardziej, iż Pismo Święte stwierdza, iż jest to tylko… sen! Nieco głębszy, niż sen nocny, i bez marzeń sennych, ale tylko sen – z którego w swoim czasie wszyscy zostaniemy zbudzeni.”

Kiedyś w rozmowie na ten temat, ktoś podniósł inną kwestię:

  • Czy jednak na pewno nie działa tu jakiś inny czynnik?” – brzmiało kolejne pytanie mego rozmówcy.

Z racji, że odpowiedź na nie jest bardziej złożona, zajmę się tym poniżej..

Ogromny wpływ na zdrowie i życie poszczególnych osób ma dziedzictwo genetyczne – a więc to, co przekazali nam bliżsi i dalsi przodkowie. To dlatego lekarze, chcąc ustalić źródła naszych chorób i wybrać stosowną terapię, tak często pytają nas o fizyczną i psychiczną kondycję rodziców i dziadków, rodzeństwa i innych krewnych.

Aż zaczęły się kłopoty.

Zatoki, a zaraz potem – górne zęby!

Czas na wnioski.

Corega. I za to dziękuję Panu Bogu!

Mój niechlubny przypadek potwierdza,

Owszem, nie wolno generalizować.

Tysiące ludzi – dzieci, osoby młode, dojrzałe i w podeszłym wieku – chorują i cierpią nie z powodu własnych win, win rodziców czy win wcześniejszych pokoleń, lecz po prostu dlatego, że żyją na coraz bardziej zdegradowanej planecie, i – będąc częścią ludzkiej, skażonej grzechem populacji – są skazani na powolne umieranie.

Są też wyjątkowe przypadki, gdy czyjeś cierpienie służy jakiemuś indywidualnemu czy ogólnemu celowi. Na to właśnie wskazał Pan Jezus Chrystus, gdy spotkał na Swej drodze człowieka ślepego od urodzenia:

  • A przechodząc, ujrzał człowieka ślepego od urodzenia. I zapytali go uczniowie jego, mówiąc: Mistrzu, kto zgrzeszył, on czy rodzice jego, że się ślepym urodził? Odpowiedział Jezus: Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, lecz aby się na nim objawiły dzieła Boże” (Jan 9,1-3).

W tamtym ewangelicznym przypadku „dziełami Boga” było to wszystko, co wydarzyło się tamtego dnia, a więc akt uzdrowienia niewidomego, jego świadectwo o Jezusie, i sąd, jaki dokonał się wtedy nad przeciwnikami Mesjasza – ludźmi, którzy z własnego wyboru na zawsze pozostali duchowymi ślepcami (por. Jan 9,4-41)!

Patrząc na to w szerszej perspektywie myślę, że w każdym z takich przypadków było to pewnie coś innego.

A wracając do starości,

chcę z naciskiem powiedzieć, że na starość każdy człowiek pracuje przez całe swoje wcześniejsze życie!

Ta prawidłowość dotyczy także relacji rodzinnych i przyjacielskich.

Jeśli we wcześniejszych latach bliskie osoby chciały i umiały okazywać sobie miłość i przyjaźń, jeśli umiały się słuchać i z sobą rozmawiać¸ a wzajemne stosunki nacechowane były szacunkiem i życzliwością, starość niewiele tu zmieni. A może nawet pogłębić uczucie przyjaźni, przywiązania i bliskości.

Ale jeśli te ciepłe uczucia były nieobecne, domownicy nie potrafili się zrozumieć i raczej z sobą walczyli, wypowiadając przykre i raniące słowa – jest to zapowiedź smutnej, samotnej i pełnej niepokoju starości… Do takiego domu niechętnie się wraca… Nie może być inaczej tam, gdzie zgorzkniały ojciec rzuca kąśliwe uwagi, albo pełna pretensji gderliwa matka z zakamarków pamięci wyciąga różne żale i pretensje. Do takiego domu młodsze pokolenia chodzą raczej z poczucia obowiązku, niż z potrzeby serca!.. – Jakie to smutne!

Osobom w wieku emerytalnym, które wciąż znajdują powody do narzekania proponuję, aby – nie tracąc oczywiście z pola widzenia istotnych problemów – starały się dostrzec liczne dobre strony swej obecnej egzystencji. A takich jest naprawdę dużo. Pomyślcie:

I kolejne sprawy:

  • A teraz wstajemy kiedy chcemy, pijemy poranną kawę i myślimy z sympatią o tych, którzy pracują już od kilku godzin!
  • Są i inne możliwości. Jakaś grupa sprawnych intelektualnie osób, które kochają się uczyć i poszerzać swoje horyzonty, w niektórych rejonach kraju może się zapisać na studia w Uniwersytetach Trzeciego Wieku, gdzie oprócz zdobywania wiedzy mogą się dodatkowo cieszyć towarzystwem swoich rówieśników.

Starość – i co dalej?

– „To nie było pytanie.

Winnymi jej nieszczęścia są ludzie, którzy podjęli metodyczną walkę ze Stwórcą, preparując i narzucając jej (i ogółowi społeczeństwa!) rzekome dowody na rzecz ewolucjonizmu – ludzie, o których ap. Paweł napisał, że „przez nieprawość tłumią prawdę Bożą” (Rz 1,18). Ci przewrotni ludzie odbiorą swoją zapłatę w Dniu Sądu. Co jednak w niczym nie pomoże ich ofiarom, Bo wszak – jak napisano – „każdy z nas za siebie samego zda sprawę Bogu” (Rz 14,7), i „każdy własny ciężar poniesie” (Gal 6,5). 2 Tes 3,2

W starości i sędziwości coraz bardziej słabną nasze siły i pojawiają się kolejne ograniczenia.

Gdyby Pan Jezus nas nie zbawił, mielibyśmy powody do zmartwienia.

Ale On JEST naszym Zbawicielem i DROGĄ prowadzącą do Boga (Jan 14,6)!

I On obiecał, że przyjdzie po raz drugi, by zabrać nas do „Domu Ojca” (Jan 14,1-3)!

Mamy więc powody, by się radować, a starość i zbliżającą się śmierć traktować jako ostatni etap drogi, która wkrótce skończy się u niebiańskich podwoi!

  • (2 Kor 4,16-18).

Taka jest po prostu kolej rzeczy. Umieramy, by zmartwychwstać do nowego życia w ciałach duchowych – nieśmiertelnych i nieskazitelnych, wiecznych.

Przy czym CZAS, któremu podlegamy przez całe życie, przestaje mieć dla nas jakiekolwiek znaczenie. To tak, jakbyśmy zasypiali głębokim snem, albo zostali uśpieni na stole operacyjnym.

Mnie taka sytuacja przydarzyła się jeden raz w życiu. Pamiętam jeszcze, że lekarz prowadzący spytał o coś instrumentariuszkę, a kiedy spodziewałem się usłyszeć odpowiedź tej pani, usłyszałem słowa: „Panie Stanisławie, słyszy mnie pan; proszę się obudzić!”… Zabieg trwał niespełna półtorej godziny, ale dla mnie ten czas nie istniał…

Tak samo nie istnieje dla nas czas, jaki mija od naszej śmierci, do naszego zmartwychwstania. Choćby to było nawet tysiące lat.

Drogocenna jest w oczach Pana śmierć wiernych Jego” (Ps 116,15)!

Pamiętam, że kiedy z żoną staliśmy przy szpitalnym łóżku mojej umierającej Mamy; w pewnym momencie Ona zbudziła się z krótkiej drzemki i podniosła na nas przymglony wzrok… Po krótkiej chwili jej oczy rozjaśniły się zrozumieniem sytuacji, a widząc nasze niepewne miny powiedziała: „Martwicie się i nie wiecie, co powiedzieć?… Dzieci, ja się już nażyłam… A teraz zamknę oczy i już mnie nie będzie, a gdy je otworzę po raz drugi – zobaczę już przychodzącego Pana Jezusa!”.

Nie zasnęła jeszcze tamtego dnia. Ale już kilka dni później, czas przestał się dla niej liczyć. Otworzy oczy, gdy przyjdzie Pan.

SK

Przypisy:

  1. Por. Jan Kochanowski, Pieśni – księgi wtóre, Pieśń 5.