9.A co na to ów „prosty, bezradny lud”?

Prosty”, wcale nie musi znaczyć „bezradny”! W mojej kilkudziesięcioletniej służbie zborom spotkałem i wciąż spotykam wielu ludzi prostych, niezbyt wykształconych i nie odgrywających większej roli w społeczeństwie, którzy jednak w sprawach wiary i zbawienia zajmują jednoznaczne stanowisko i przemawiają stanowczym głosem! Bez wątpienia są to osoby, które naprawdę wiedzą komu uwierzyły (por. 2 Tym 1,12), pamiętają za jaką cenę zostały wykupione (por. 1 Ptr 1,18.19), i są świadome tego, że „każdy z nas za siebie samego zda sprawę Bogu” (Rz 14,12). Osoby te dbają o swój duchowy rozwój, chrześcijański wzrost oraz godne chrześcijańskie życie i postępowanie.

Każdy z nich zrozumiał także, że jego osobiste zbawienie jest zbyt cenne, by z nieograniczonym zaufaniem powierzać je w ręce innych ludzi. Oni sami zabiegają o jak najbliższą osobistą relację z Najwyższym i z Panem Jezusem Chrystusem – trzymając się nauk Pisma Świętego, zbliżając się do Stwórcy w modlitwie, kierując się Jego radą i przykazaniami we wszystkich sprawach, i czerpiąc z Jego mocy w codziennych życiowych doświadczeniach. To rodzaj ludzi, o których mądrość ludowa od tysięcy lat głosi, że „nie dadzą się ani kupić, ani sprzedać”! Niestety, takich jest niewielu…

Za to niemało jest wierzących, których można łatwo i „kupić”, i „sprzedać”. Przede wszystkim dlatego – powiem to otwarcie – że są leniwi, ospali i niedbali w swym życiu duchowym.

Są wśród nich osoby, które gdy chodzi o inne dziedziny, budzą podziw. Niezwykle pracowite i aktywne, zajmujące się na co dzień dziesiątkami spraw i podejmujące różne ważne decyzje. I na to wszystko znajdują siły i czas! Nie zawsze są to osoby wybitnie uzdolnione, ale z reguły pracowite, konsekwentne i uparte – doskonalą swoje zawodowe kwalifikacje, zakładają własne firmy i prowadzą rozległe interesy, a przełamując bariery niemożności docierają tam gdzie chcą i zazwyczaj uzyskują to, co chcą. Z tego czerpią satysfakcję i wciąż nowe siły, tym się entuzjazmują, z tym związali się na dobre i na złe. Dbają o dziesiątki spraw i pamiętają o tysiącu rzeczy…

Natomiast od lat nie znajdują dość czasu, by poważnie zająć się swym duchowym życiem. By się modlić, a nie tylko wypowiadać słowa wyuczonej modlitwy. By żyć aktywnym życiem wiary, a nie tylko okazjonalnie rozprawiać o wierze. By poznać Słowo Boże nie tylko w stopniu, który pozwoli im w potrzebie uzasadnić ich religijne przekonania i praktyki, lecz także rozpoznać różnorakie zwiedzenia i duchowe niebezpieczeństwa naszych dni. Niestety, oni na to nie mają czasu, a także – <wyznają to z pokorą> – nie są wystarczająco zdolni… I deklarują, że mają pełne zaufanie do zboru/kościoła, jego pasterzy i przywódców, których we wszystkim bez zastrzeżeń popierają!

Fałszywa to pokora, która usprawiedliwia duchowe lenistwo i opieszałość! I marny chrześcijanin, który na innych składa troskę o swe duchowe bezpieczeństwo, nie biorąc pod uwagę ryzyka, że <inni> mogą nim manipulować! W moim odczuciu ta rzekoma pokora wyraźnie wskazuje, że taki wierzący aż dotąd nie uznał swego zbawienia za najważniejszą sprawę życia, a nawet sobie tego nie uświadamia! Owszem, on jest lojalnym wyznawcą, chodzi do zboru, przestrzega określone zasady, szanuje dzień święty, głośno śpiewa i daje hojnie na tacę. I to w zasadzie wszystko… Jeden z takich ludzi, członek sobotniej społeczności, zapytany czy jest pewny swego zbawienia, odpowiedział bez wahania: „Oczywiście! Przecież chodzę do zboru, zachowuję Sabat i nie jem wieprzowiny!”. No tak, to mógłby powiedzieć każdy pobożny Żyd, który co Sabat chodzi do synagogi i nie je wieprzowiny!… Ów sobotni chrześcijanin nawet nie zauważył, że w jego deklaracji zabrakło sprawy najważniejszej, czyli osobistej, bliskiej relacji z Bogiem i Panem Jezusem Chrystusem, a także tego, co Nowy Testament nazywa „zrodzeniem z Ducha” (Jan 3,5-7), i „postępowaniem w Duchu” (Gal 5,16).

Nic dziwnego, że takie osoby są podatne na manipulację i różnorakie zwiedzenia.

I nie może być inaczej, skoro duchowo nie stoją na własnych nogach, lecz jak bluszcz do płotu, przylgnęli do różnych <podpórek>! Taką <podpórką> może być instytucja – zbór/kościół – jako całość, albo np. grupa przywódców i nauczycieli. Kiedy w swym Drugim Liście ap. Piotr ostrzega zbory przed „fałszywymi nauczycielami, którzy z sobą wprowadzą kacerstwa zatracenia” i „przez łakomstwo zmyślonymi słowami wami kupczyć będą(2,1-3 BG), to ostrze zarzutu kieruje nie tylko przeciwko tym złym ludziom, ale także przeciwko… oszukiwanym! Bo cóż to za chrześcijanin (biblijny chrześcijanin?), który pozwala sobą kupczyć?! Kupczyć można takim czy innym towarem, ale nie człowiekiem, chyba, że jest niewolnikiem! My natomiast zostaliśmy wezwani, by „stać w tej wolności, którą nas Chrystus wolnymi uczynił” (por. Gal 5,1 BG)!

Takie osoby wpadają też w pułapkę źle pojętej i stąd bardzo szkodliwej lojalności wobec zboru/kościoła, jego agend i duchownych, których bronią bez względu na okoliczności – często mimo ich nierzetelności, ewidentnych nadużyć, a nawet ciężkich przestępstw. Jest to wielka nieuczciwość, a każdy, kto bez zastrzeżeń, bez sprawdzenia sytuacji i konkretnej sprawy – kierując się przede wszystkim lojalnością i poczuciem grupowej solidarności akceptuje wszelkie decyzje społeczności i/lub jej przywódców – popełnia fatalny błąd.

Jak wielki, można się przekonać obserwując na przykład tragiczną sytuację kościoła powszechnego, w którym Prawda Słowa Bożego jest od stuleci deptana, kłamstwo i bałwochwalstwo wywyższone, ludzie oszukiwani, dzieci krzywdzone, a nadużycia i przestępstwa kleru ukrywane i przemilczane! To wszystko biernie akceptują, a w potrzebie bezwarunkowo bronią <pobożni> wyznawcy mniemając, że w ten sposób są wiernymi sługami Boga. Totalne nieporozumienie! Są sługami instytucji i pewnych wysoko postawionych ludzi, a w końcu sługami diabła, który kryje się za każdą nieuczciwością, ale nie Pana Boga!

Oczywiście, taka postawa nie ma przyszłości. Bo gdy pewnego dnia, na skutek jakichś dramatycznych zdarzeń, boleśnie się rozczarowują – nie bardzo wiedzą, co z sobą zrobić! A najsmutniejsze jest to, że wówczas rzadko zwracają się w stronę Prawdy Pisma Świętego, a najczęściej popadają w zwątpienie, niewiarę i frustrację – tragiczny los bluszczu, który pada na ziemię, gdy zgnije jego <podpórka>!… Ale to tylko ilustracja, bo ja nie zajmuję się tutaj sytuacją w rzymskim kościele.

Moją troską jest sytuacja wierzących w zborach/kościołach,

deklarujących, że w swym nauczaniu i religijnych praktykach nawiązują do wiary Kościoła Pierwszego Wieku. Wielu członków tych wspólnot to ludzie, którzy są biblijnymi chrześcijanami w drugim czy trzecim pokoleniu, a tym samym nie doświadczyli typowych przeżyć związanych z trudnymi duchowymi i wyznaniowymi wyborami. (Oczywiście, nie znaczy to wcale, że nie mają swoich osobistych doświadczeń, że ominęły ich duchowe zmagania o Bożą Prawdę – w miejscu zamieszkania, w szkole, czy później w pracy.) Ale inni dopiero jako osoby dorosłe spotkali się z nauką Pisma, i w różnych – często skrajnie niesprzyjających okolicznościach – podjęli decyzję o przyjęciu Jezusa Chrystusa jako swego osobistego Zbawiciela. Biorąc to pod uwagę należałoby oczekiwać, że zwłaszcza im nie grozi opisane wyżej niebezpieczeństwo.

Faktycznie, są członkowie zborów/kościołów, którzy nie zgadzają się na pojawiające się nieprawidłowości. Oni mają odwagę pytać i domagać się odpowiedzi, choć – i to, niestety, jest normą – bardzo rzadko ją otrzymują. A jeśli już, to pokrętną i wymijającą. Za to zyskują sobie opinię <rozrabiaczy>, do czego już przywykli, i – pytają dalej… Albo po pewnym czasie, widząc, że wciąż nic się nie zmienia, przestają pytać i jedynie w gronie zaufanych osób przeżywających podobny dramat, mówią o swych rozczarowaniach, wyrażają żal, frustrację i niepokój… Niepokój tym większy, że lękają się o duchową i konfesyjną przyszłość swych dzieci i wnuków!

Ich sytuacja i przeżycia przypominają tragiczny okres w historii królestwa Judy na krótko przed niewolą babilońską, kiedy to królowie, książęta i kapłani świątyni jerozolimskiej, włączyli się aktywnie w nurt bałwochwalczego odstępstwa od Boga i Jego przykazań! Mieniąc się nauczycielami i pasterzami ludu, ludzie ci stali się nauczycielami błędu, którzy swą postawą i działalnością demoralizowali i odwracali lud od Bożych przykazań. Ponadto, dodając grzech do grzechu, znieważali i prześladowali nielicznych już wówczas proroków Jahwe, a do przedsionków świątyni Jahwe wprowadzali bożki i obrzędy pogańskich kultów…

Oto, co w związku z tym napisano w proroctwie Ezechiela:

  • I zaprowadził mnie na wewnętrzny dziedziniec świątyni Pana. A oto u wejścia do przybytku Pana, między dziedzińcem a ołtarzem, było około dwudziestu pięciu mężów1); ci, tyłem zwróceni do przybytku Pana, a twarzą ku wschodowi, zwróceni ku wschodowi oddawali pokłon słońcu. Wtedy rzekł do mnie: Czy widziałeś to! Czy to nie dosyć dla domu judzkiego popełniać obrzydliwości, które tu popełniają, napełniając kraj bezprawiem ustawicznie pobudzając mnie do gniewu? A oto patrz, winną latorośl przykładają do nosa. Dlatego i Ja postąpię z nimi w gniewie: Ani nie drgnie moje oko i nie zlituję się! A gdy będą głośno wołać do moich uszu – nie wysłucham ich.

Potem zawołał donośnym głosem, że to na własne uszy słyszałem: Przybliżcie się wykonawcy sądu nad miastem, każdy z narzędziem zniszczenia w ręku. A oto sześciu mężów przyszło od górnej bramy, zwróconej ku północy, a każdy miał w swoim ręku narzędzie zniszczenia. A był wśród nich jeden mąż odziany w lnianą szatę, który miał przybory do pisania u swojego boku. A chwała Boga izraelskiego podniosła się z cheruba, na którym spoczywała, w stronę progu przybytku. Potem zawołał na męża odzianego w lnianą szatę, który miał przybory do pisania u swojego boku. I rzekł Pan do niego: Przejdź przez środek miasta, przez środek Jeruzalemu, i uczyń znak na czole mężów, którzy wzdychają i jęczą nad wszystkimi obrzydliwościami popełnionymi w nim! A do innych rzekł tak, że to na własne uszy słyszałem: Przejdźcie za nim przez miasto i zabijajcie bez zmrużenia oczu, nie litujcie się! Wybijcie do nogi starców, młodzieńców i panny, dzieci i kobiety, lecz tych wszystkich, którzy mają na sobie znak, nie dotykajcie! A rozpocznijcie od mojej świątyni! I rozpoczęli od starszych mężów, którzy byli przed przybytkiem (8,16-18; 9,1-6)!

Niestety, w wyznaniach deklarujących się jako biblijni chrześcijanie, mało jest osób, które w taki czy inny sposób mają odwagę sprzeciwiać się otwarcie złu we własnych szeregach. Szczególnie wyraźnie widać to w sytuacji, gdy przełożeni zboru/kościoła angażują się w działalność ekumeniczną i/lub – obserwując takie zaangażowanie wśród swoich członków powierzonych ich pieczy, zwłaszcza młodzieży – pozostają bierni, i <po cichu> udzielają temu swego poparcia…

Jak w tej sytuacji powinni się zachować członkowie zboru/kościoła, którzy nie są w stanie i nie chcą się biernie przyglądać rozwojowi wypadków?

Na pewno nie mogą milczeć! Powinni zabrać głos, zażądać wyjaśnień i stanowczo się temu sprzeciwić! Wtedy może się nagle okazać, że obok jest wielu innych, może mniej przebojowych, lecz podobnie myślących wyznawców, staną przy nich i będą ich wspierać. Jest to znany mechanizm; wielu szczerych lecz mniej przebojowych członków zboru/kościoła czeka na przywódcę!

Owszem, muszą być nie tylko odważni i zdeterminowani, ale i wytrwali w swoim sprzeciwie. Muszą być ludźmi, którzy zrozumieją, że Pan Bóg chce ich użyć w tej właśnie sprawie, i w tym właśnie czasie!

Muszą też być gotowi zapłacić cenę swej wierności. Bo tuż obok, może nawet w tej samej ławce zborowej, nie brak osób, które są bardziej sługami zboru/kościoła, niż wiernymi sługami Boga! Osoby, które stosunkowo łatwo można i „kupić”, i „sprzedać”. Ceną raz jest pochlebstwo, innym razem presja i/lub groźba, zadziwiająco często brak wewnętrznej uczciwości i cywilnej odwagi by się otwarcie sprzeciwić złym tendencjom i zjawiskom… A coraz więcej jest osób, które po prostu chcą mieć <święty spokój>…

Te osoby mniej obchodzi duchowy kształt zboru/kościoła i kierunek w którym on podąża, a bardziej własny spokój i wygoda. Na dowód przytoczę kilka sytuacji.

Gdy dziś pytam wyznawców społeczności, które kiedyś stały w opozycji do ekumenizmu (np. adwentystów, czy niektórych grup tradycyjnych zielonoświątkowców), dlaczego godzą się na zaangażowanie ekumeniczne swych społeczności i umizgi swych przywódców do rzymskiej „nierządnicy”, najczęściej słyszę odpowiedzi w rodzaju: „Wiesz, nie bardzo jestem zorientowany w tym temacie”, lub: „Mnie też się to nie podoba, ale cóż ja mogę!”, albo wręcz: „Bracie, aby się sprzeciwić, musiałbym z nimi stanąć do otwartej walki – a po co mi to?… Ja nie po to idę do zboru by się denerwować, ale aby się spokojnie pomodlić i posłuchać kazania… Za resztę odpowiadają przełożeni”…

Albo, gdy zagadnę wyznawców innej sobotniej społeczności, dlaczego tolerują bezczynność swych pasterzy, którzy długo nie reagują na rozwijające się w kościele odstępstwo, wyrażające się atakami na osobę i godność jednorodzonego Syna Bożego – dlaczego ani w kazaniach, w pismach okólnych czy w kościelnych wydawnictwach nie omawia się tej sprawy i nie umacnia członków zborów w nauce biblijnej, reakcji jest kilka. Jedni mówią: „Bracie, nasz starszy zboru twierdzi, że nie jest tak źle – i pewnie wie, co mówi… A o tobie mówi, że zamiast zachęcać i budować, tylko krytykujesz i szukasz dziury w całym…”, lub: „Ja się nie znam na teologii, nie będę się wymądrzał, i się narażał!”; „Zostawiam tę sprawę przełożonym i radzie kościoła, to nie na mój umysł, jestem prostym człowiekiem”… Albo: „Też nie umiem tego zrozumieć i boję się, że sprawy w kościele idą w złym kierunku, ale cóż ja mogę…Wolę udawać, że tego nie widzę, bo to tylko rujnuje mi ducha… A zresztą, co to da…”; „To co, mamy zrobić rewolucję – a kto nas poprze?..”. I jeszcze: „Wytknęliśmy tę bezczynność jednemu z pasterzy, ale nie umiał nam wyjaśnić, a potem już nie było okazji… I tak to trwa…”.

Jest oczywiste, że to wszystko kładzie się ciężkim brzemieniem na sytuacji w zborze/kościele i niszczy relacje pomiędzy członkami społeczności. Nieuniknione różnice zdań wyzwalają emocje, co w konsekwencji rodzi dystans i prowadzi do podziałów. Osoby i grupy, które nie dostrzegają lub bagatelizują nabrzmiewające problemy, skupiają się wokół przywódców, których gorliwie i głośno popierają, patrząc z rosnącą irytacją i niechęcią na <buntowników>! Ci zaś, będąc w krytykowanej i coraz bardziej izolowanej mniejszości, czują się wyobcowani, a zrozumienie i wsparcie znajdują jedynie w gronie osób podobnie czujących i rozumiejących Słowo Boże.

W tej sytuacji, nie będąc w stanie zaakceptować złych tendencji i niekorzystnych przemian w swoim zborze/kościele, wcześniej czy później zadają sobie podstawowe pytanie: Co dalej?…

  • Jak mam być nadal wiernym i aktywnym członkiem społeczności, która przez dziesięciolecia była przeciwna ekumenizmowi i bezwzględnie demaskowała błędy i przestępstwa duchowego „Babilonu”, a teraz aktywnie włącza się w działalność ekumeniczną i wchodzi w bliskie układy i współpracę z rzymskim katolicyzmem?…

  • Czy mam nadal tkwić w strukturach, w których <trzyma mnie już tylko grawitacja> – bo tu nie przestrzega się elementarnych zasad chrześcijańskiego współżycia, obojętnie patrzy na rażącą krzywdę, toleruje <układy> i niesprawiedliwość, a pasterze zamiast troszczyć się o czystość nauki i duchowy poziom zboru, zabiegają przede wszystkim o poparcie i poklask dla siebie samych…?

  • Jak mam się odnaleźć w zborze/kościele, w którym co prawda nie zmieniono oficjalnego Credo, ale w praktyce przywódcy wyraźnie już nie dbają o czystość nauki biblijnej i obojętnie patrzą na rozwijające się odstępstwo…?

  • Czy ze względu na złą sytuację w moim zborze/kościele, mam z niego wyjść i szukać duchowego zbudowania gdzieś indziej (gdzie?), albo po prostu chwalić Pana Boga w zaciszu domowym razem z najbliższymi?… Ale co wtedy z moimi dziećmi – które w wyniku takiej decyzji, pozbawione zboru, zostaną skazane na środowisko świeckich rówieśników!?… I gdzie potem prowadzić ludzi z naszego otoczenia, którym opowiadamy o Jezusie, jeśli oni zechcą odwiedzić nasz zbór/kościół?!…

Są to dramatyczne pytania, i dramatyczne decyzje! Niełatwo się na coś zdecydować, a coraz trudniej znosić dłużej istniejący stan rzeczy. Bierność rodzi frustrację i spycha w zniechęcenie i marazm, skazując poszczególne osoby i grupy osób na trudną <wewnętrzną emigrację>…

Jest to tragiczny efekt kryzysu, który nasila się w oficjalnych wspólnotach wyznaniowych.

A sprzyja temu wybitnie to, że wielu z przywódców tych wspólnot zdaje się zupełnie nie obchodzić los pogubionych, a często wręcz wypędzonych owiec. A przecież te owce, nie są grzesznikami, których ze względu na ich zatwardziałość i w trosce o czystość wiary i moralność, trzeba było wyłączyć ze zboru (por. 1 Kor r. 5). Bardzo często to po prostu ludzie prostolinijni, którym obcy jest konformizm. Ludzie, którzy mieli odwagę stawiać niewygodne pytania i domagać się rzetelnej odpowiedzi, a do tego nie poddawali się jakiejkolwiek manipulacji. Niepokorni, a więc niewygodni i niebezpieczni! Każdy Kościół i wspólnota religijna, w której tak się dzieje, wypędza swoich członków. Albo – jeśli siłą, podstępem lub namową do „świętego spokoju” złamie im kręgosłupy – uczyni ich duchowymi kalekami i ludźmi głęboko nieszczęśliwymi.

), pewnym wyjściem są w tej sytuacji tzw. zbory domowe, złożone z kilku lub kilkunastu osób. To w większości członkowie jednej rodziny, plus kilka innych osób. Są to najczęściej ludzie, którzy rozczarowali się do swoich wspólnot religijnych i zrozumieli, że w małych grupach mogą skuteczniej budować swoją wiarę i na miarę swych możliwości przekazywać Ewangelię w swoim otoczeniu. Oby wszystkie takie grupy przestrzegały zasad etycznych pewnej grupy wyznaniowej, o której napisałem we wspomnianym wyżej artykule:

  • Wierzymy, że nie to, co mówimy, jest świadectwem naszej wiary, ale to, jak żyjemy;

  • Wierzymy, że lepiej jest być samotnym w Bogu, niż tkwić w błędzie pośród tłumów;

  • Wierzymy, że lepiej być odrzuconym przez ludzi za mówienie prawdy Bożej, niż uznanym przez nich za trwanie w kłamstwie;

  • Wierzymy, że lepsza jest prawda, która boli, ale i uzdrawia, niż kłamstwa, które zadowalają ludzkie ego, lecz w konsekwencji prowadzą do śmierci duchowej… […]”

Postsriptum: Jakimś pocieszeniem jest fakt, że zdarzają się jeszcze pojedyncze zbory, które chyba zrozumiały istniejące zagrożenia, i – wynosząc naukę z przykrych kościelnych doświadczeń – starają się tworzyć inny klimat i inne obyczaje! Biblijne. Niestety, jest ich mało, i wciąż mniej… Ale to właśnie dlatego tym żarliwiej powinniśmy za nimi modlić się do Boga!