Przykład, jak można zniszczyć Kościół (3)

Jak napisałem wcześniej, brzydki, indywidualny
grzech – którego ktoś dopuścił się na początku tej tragicznej
historii – doprowadził do powstania w łonie Kościoła dwóch
skonfliktowanych grup. Dysproporcja między nimi była ogromna. Bo o
ile jedna, skupiona wokół osobiście zaangażowanej, wysoko
postawionej postaci (którą będę nazywał <Prezbiterem>) –
ustosunkowana, stąd bardziej wpływowa i liczniejsza, od początku
przejęła inicjatywę i zaczęła dyktować swoje warunki, to
drugiej brakło takich atutów. Za to jej członkowie, mając
uzasadnione poczucie niezawinionej krzywdy, byli zdeterminowani by
bronić swych racji, i „nie odpuścić”!…

W tym miejscu – uprzedzając chronologię
wydarzeń – dodam, że w jakiś czas po zaistnieniu sporu, jego
pra-przyczyna (a więc rzeczony grzech), zszedł na odległy plan i
przestał się liczyć w sporze, a nieco później został <po
cichu> zakończony przez dwie osoby, których na początku
dotyczył. Można z goryczą powiedzieć, że gdy spełnił on rolę
wyzwalacza dla o wiele ważniejszej sprawy – przestał się
liczyć.

Niestety, to nie miało wpływu na zaogniający
się coraz bardziej konflikt, który żył już własnym, ponurym i
wyniszczającym życiem…

Pamiętam, jak na początku odbyło się jedno ze
spotkań obydwu grup, które dawało nadzieję na wyrażenie
wzajemnych zarzutów, pretensji i żalów oraz załatwienie sporu w
duchu Chrystusowym. Niestety, ów wieczór miast wyciszenia i
spokoju, wzniecił prawdziwy, wielki pożar!… Tym bardziej, że
działo się to przed całym zborem, którego członkowie mieli
tonować nastroje i emocje, zachęcając do porozumienia, a tymczasem
zadanie to zdecydowanie ich przerosło. Gorzej, bo społeczność
zborowa radykalnie dramatycznie się podzieliła, powiększając
liczebnie obie grupy, i drastycznie podniosła temperaturę
konfliktu!

* *

Zanim przejdę do kolejnych wydarzeń, chcę
określić moje osobiste stanowisko w trzech – istotnych (dla mnie,
dla moich tekstów, no i oczywiście dla Czytelników) kwestiach:

  • Pisząc o Społeczności ChDS – z którą
    od kilkudziesięciu lat duchowo się utożsamiam i konsekwentnie
    staram się ją chronić przed zwiedzeniami – od początku
    krytykuję niepokojące i ewidentnie złe zjawiska, do jakich w
    niej dochodzi oraz wytykam nieprawidłowe czy wręcz fatalne
    decyzje przywódców i przełożonych w kwestiach
    religijno-duchowych i organizacyjnych. To na tym się skupiam,
    gdyż mnie interesują przede wszystkim zaistniałe sprawy i
    podejmowane przez decydentów decyzje, które z natury były złe i
    okazały się niezwykle szkodliwe dla życia członków zborów,
    oraz całej Społeczności. Nie skupiam się natomiast na
    osobistych ludzkich słabościach, błędach i grzechach ludzi mi
    niechętnych.
    – Kierując się tą zasadą, nigdy nie pisałem
    na Stronie o krzywdach, jakich osobiście doświadczaliśmy
    (ja i moi bliscy) ze strony takiego czy innego gremium albo
    człowieka, nie skarżyłem się na zniewagi i afronty, jakich mnie
    (i nam) nie szczędzono, ani nie wskazywałem z imienia osób, które
    w stosunku do mnie przez całe lata uprawiają to, co dziś nawet
    świat zewnętrzny piętnuje jako złośliwy hejt! Rozumiałem
    bowiem i wciąż rozumiem, że jako naśladowca Jezusa Chrystusa
    powinienem się spodziewać takich ataków i być gotowym przebaczyć
    swoim prześladowcom. Choć z drugiej strony jest oczywiste, że
    Czytelnicy mojej Strony, którzy znają Społeczność i jej
    kadry, łatwo zidentyfikują gremia i osoby, których szkodliwe
    działania opisuję w swych artykułach. Przyjąłem jako zasadę,
    by o sprawach pisać wyraźnie, natomiast unikać
    personaliów.
    Tak chcę i będę postępować nadal.
  • Teraz słów kilka o moim osobistym
    stosunku do antagonistów. Dziękuję Panu Bogu, że już na
    początku mojej chrześcijańskiej drogi zrozumiałem, iż nie wolno
    mi pielęgnować w sercu i pamiętać wyrządzonej mi]krzywdy, ani
    karmić się złością i zajątrzeniem wobec niechętnych i wrogich
    mi osób. Dlatego, jeśli jakiejś sprawy nie udaje mi się
    uregulować (por. Ef 4,26) – ja i tak muszę, chcę, i w
    praktyce wyrządzoną mi krzywdę przebaczam, i staram się o niej
    zapomnieć!…
    Postępuję tak, by swój umysł i ducha, a także
    poruszone emocje uwolnić od krzywdziciela i balastu jego grzechu –
    ja jestem uwolniony, natomiast jego grzech ten wciąż obciąża, i
    tak będzie do chwili, gdy w końcu uzna swą winę, wyzna swą
    nieprawość, i szczerze zań przeprosi osobę skrzywdzoną, a także
    Pana Boga (1 Jana 1,9; 2,1.2)! Albo tego nie uczyni, ale wtedy ma
    powody, by się obawiać surowego sądu Chrystusa! Dodam, że
    osobiście jestem przekonany, że w okresie Millenium, na
    wspomnianym w księdze Objawienia „sądzie” (20,4) –
    gdy Pan ujawni Swemu ludowi wszystkie sprawy wszystkich ludzi (a
    nawet grzechy upadłych aniołów – 1 Kor 6,1-3) – ujawnione
    zostaną także nie wyznane grzechy, oraz wszystkie krzywdy i cała
    nieprawość ludzi, którzy z powodu swej zatwardziałości nie
    wykorzystali szansy uznania i wyznania swych grzechów, by zostali
    oczyszczeni i zbawieni (Obj 20 ,11-15). A to ogromna, niepowetowana
    strata!

  • Chcę jeszcze dodać, że w dotychczasowym
    opisie wydarzeń ograniczam się tylko do tych spraw, które
    spowodowały wielopoziomowy upadek Społeczności, której
    poświęciłem kilkadziesiąt lat swego życia. Inne, mnogie i
    bardziej szczegółowe kwestie, podobnie jak przemilczane personalia
    ludzi, którzy doprowadzili do tego upadku, zachowuję w swoim
    prywatnym archiwum w nadziei, że nie będę musiał do nich sięgać.

* *

Pragnienie, by za wszelką cenę pognębić
stronę przeciwną,

skłoniło przywódcę liczniejszej grupy do
szukania kolejnych stronników, i – niestety – w jakimś momencie
w kręgu jego zainteresowania znalazła się moja osoba. Jako, że
nie byłem świadkiem tej burzliwej konfrontacji, <Prezbiter>
już następnego dnia poprosił o rozmowę w cztery oczy, i wyraźnie
chciał mnie pozyskać dla swej sprawy. A kiedy te zabiegi się nie
powiodły, jego stosunek do mojej osoby uległ zasadniczej zmianie.
Oczywiście, wówczas nie zdawałem sobie sprawy – jaką osobistą
cenę będę musiał za to zapłacić! Nie przyszło mi też do
głowy, jaką cenę zapłaci za to cała, poddana niewybrednej
manipulacji Społeczność…

W tym miejscu muszę zwrócić uwagę na jeszcze
jedno, niezwykle przykre zjawisko.

Bo okazuje się, że stronniczość i obrona
<swoich>, nie jest niestety zjawiskiem znanym tylko ze świata
zewnętrznego. Także w społecznościach wyznaniowych ogromną rolę
odgrywają czasami <klany> rodzinne, które bronią się per
fas et nefas
– różnymi środkami i za wszelką! I są też
koterie towarzyskie – <przyjaciele> wspierający się
wzajemnie w sytuacjach trudnych dla kogoś z grupy. Niekiedy łączy
takie osoby podobna sytuacja – i wtedy zawiązują się doraźne
<grupy interesu>. A w niektórych zborach, pośród ogółu
osób prawdziwie nawróconych, uczciwych, szczerych i wiernych, są
też osoby, które zaniedbały swój chrześcijański rozwój i
duchowy wzrost, i nie działają w Duchu Bożym. Tacy ludzie, gdy w
zborze pojawiają się trudności, problemy i nieporozumienia –
budzą się do życia! Wchodzą w konflikt <jak w dym> –
intrygują, antagonizują, roznoszą plotki i pomówienia, itp.,
itd… Myślę, że to przede wszystkim miał na myśli ap. Paweł,
gdy w Liście do Rzymian, pośród wielu cennych przestróg i rad,
napisał do wiernych:

  • Wzywam was tedy, bracia, przez
    miłosierdzie Boże, abyście składali ciała swoje jako ofiarę
    żywą, świętą, miłą Bogu, bo taka winna być duchowa służba
    wasza.
    A nie upodobniajcie się do tego świata, ale się
    przemieńcie przez odnowienie umysłu swego, abyście umieli
    rozróżnić, co jest wolą Bożą, co jest dobre, miłe i
    doskonałe
    (Rz 12,1.2).

W wielu kazaniach opartych o te wersety, które
słyszałem, kaznodzieje mówili z reguły o modzie, trendach
kulturowych i tym podobnych sprawach. Natomiast jakby zapomnieli, że
najbardziej nieetyczną i niszczącą cechą pogrążonego w
nieprawości i grzechach świata, jest kłamstwo i manipulacja,
krzywda i nienawiść mieszkająca w sercach ludzi,
którzy –
jeśli to dotyczy osób religijnych – obnosząc na zewnątrz
<nabożne i świątobliwe oblicza>, a równocześnie są gotowi
do słów, zachowań i postępków, które podnoszą włosy na
głowie…

Jak napisałem powyżej,

w roku 2003. na kościelną społeczność spadły
dwie plagi: (1) zaogniony konflikt w lokalnym zborze, którego
zapalnikiem stał się ukrywany wtedy grzech; (2) Niewybredny atak na
Pismo Święte ze strony zwolennika teorii Starej Ziemi.

Nigdy bym nie przypuszczał, że w zaistniałej
sytuacji dwie osoby, dwaj moi dotychczasowi bracia (!) sprzymierzą
się i wspólnie będą mnie atakować – A. R. za to, że
odrzuciłem jego niebiblijne poglądy i sprzeciwiłem się
upowszechnianiu teorii Starej Ziemi, a <Prezbiter> z
powodu, iż nie zgodziłem się zostać jego stronnikiem w
nieuczciwym sporze z innymi osobami!

Dalej wszystko potoczyło się, jak w gangsterskim
filmie…

Głosiciel teorii Starej Ziemi rychło
stanął po stronie <Prezbitera> w prowadzonym przezeń
zborowym konflikcie, zaś <Prezbiter>, mimo iż wiedział z
jakiego powodu A.R. został decyzją Zarządu zawieszony w pełnieniu
funkcji, nie tylko z zaangażowaniem go bronił, ale też za wszelką
cenę starał się unieważnić decyzję Zarządu i przywrócić A.
R. na stanowisko Starszego zboru!

Oczywiście, celu tego nie osiągnął, a Rada
Kościoła po zbadaniu całej sprawy i kilkugodzinnym wysłuchaniu A.
R., pozbawiła go wszystkich funkcji (z biernym prawem wyborczym
włącznie).

Gdy dziś, po kilkunastu latach od tamtych
wypadków, myślę o współpracy tych dwóch ludzi, nie mogę się
oprzeć zdumieniu w jeszcze innej kwestii. Bo przecież <Prezbiter>,
znający dokładnie wierzenia A.R. i jego – najpierw delikatne, a
potem brutalne wysiłki by upowszechnić teorię Starej Ziemi
ze wszystkimi tego konsekwencjami – był temu dotąd stanowczo
przeciwny! Ale od chwili, gdy A. R. zaczął stanowczo i głośno
popierać <Prezbitera> – ten równie stanowczo poparł byłego
starszego zboru!…

Czy także w kwestii Starej Ziemi?

Tego nie wiem do dziś, choć wydarzenia, jakie
potem nastąpiły, nie pozwalają tego wykluczyć.

To, co nastąpiło potem,trudno byłoby
zrozumieć nawet postronnemu, świeckiemu obserwatorowi, i zupełnie
nie mogło się pomieścić w głowach niezaangażowanych w konflikt
członków zboru! Rosnące napięcie wpływało – bo nie mogło nie
wpływać – nie tylko i przede wszystkim na duchowość i relacje,
ale także na sprawy organizacyjne i porządkowe, zaburzając w
sposób wcześniej nie znany funkcjonowanie zboru i wszystkich jego
agend.

Jakiekolwiek propozycje i wysiłki Rady Zboru, by
zapanować nad sytuacją i doprowadzić do spokojnego,
konstruktywnego dialogu, były albo od razu odrzucane, albo – gdy
jakaś propozycja została nawet wstępnie przyjęta – i tak była
potem zlekceważona, albo zbojkotowana. A liderzy grupy, którzy tym
wyraźnie sterowali – A. R. i <Prezbiter> – dbali o to, by
napięcie utrzymywało na wysokim poziomie!

A jednak w jakimś momencie pojawiła się
nadzieja na rozwiązanie!

W listopadzie 2003, na zebraniu zborowym – na
które Rada Zboru jako obserwatorów i mediatorów zaprosiła
członków Rady Okręgu – zbór uporządkował kilka spraw i podjął
kilka ważnych decyzji. Wyznaczono też termin następnego podobnego
spotkania na dzień 3. stycznia 2004 r. w nadziei, że uda się w
końcu rozwiązać i zamknąć ten tragiczny dla całego zboru
konflikt.

Ale Rada Zboru i jego członkowie zboru
daremnie oczekiwali tego dnia grupy osób sterowanych przez A.R. i
<Prezbitera>. Nie wiedzieli, że w międzyczasie dokonali oni
rozbicia zboru i wyprowadzili swoich zwolenników do innego miasta –
i właśnie 3. stycznia, a więc w dniu gdy umówili się z nami na
spotkanie, zapoczątkowali swe nabożeństwa w rodzinnym domu
<Prezbitera>!…

W tym miejscu ponownie przerwę tę skrótową
relację z dramatycznych wydarzeń tamtych lat, by podjąć inny,
nie mniej ważny (i nie mniej tragiczny!) wątek.

Ruszył proces niszczenia człowieka…

Powyżej przedstawiłem już ocenę mojej osoby w
ujęciu A. R., który nie mogąc ścierpieć, że jestem przeciwny
teorii Starej Ziemi i przeciwdziałam propagowaniu tego
fatalnego poglądu w zborze uznał, że w ten sposób tłumię prawdę
Bożą i wciągam w to innych, skutkiem czego cały Kościół jest
na najlepszej drodze, by popełnić… grzech przeciwko Duchowi
Świętemu!

Mniej więcej w połowie roku 2003. napisał
dosłownie tak:

  • „Sprawa jest bardzo poważna, bo całość
    sprawy ma cechy grzechu przeciwko Duchowi Świętemu, a jest w nią
    wciągnięty cały Kościół, a szczególnie ci, którzy przyjmują
    bez zastrzeżeń teorię Młodej Ziemi, a zwłaszcza to, co napisał
    Pajewski w swojej książce „Ewolucja czy Stworzenie?”…

Sprzeciw wobec teorii Starej Ziemi był w
jego ocenie drogą do grzechu przeciwko Duchowi Świętemu. A ze
względu na to, iż to ja z nim najczęściej rozmawiałem i
argumentowałem przeciwnie, doszedł do przekonania, że – jak nie
bawiąc się w subtelności stwierdził nieco później (październik
2003 roku) wobec Rady Kościoła – „Stanisław Kosowski wydał
dojrzałe owoce grzechu przeciwko Duchowi Świętemu!”
, i
dodał: „najwyższy czas, aby ten kamień został usunięty!”

W myśl tej sugestii ludzie, którym się
naraziłem, zaczęli czynić przygotowania, by ten „kamień”
usunąć…

Ktoś powiedział, że aby zniszczyć człowieka,
należy mu zepsuć opinię w środowisku, w którym funkcjonuje, a
także zdyskredytować i zniszczyć wieloletnią pracę, która była
treścią jego życia!

I taką właśnie drogą podążyli dwaj wskazani
sprzymierzeńcy, a potem ich kolejni wspólnicy w dziele
zniesławiania i niszczenia – członkowie wspomnianych wyżej
koterii towarzyskich, <przyjaciele> gotowi się wzajemnie
wspierać w trudnych sytuacjach, nie troszcząc się zbytnio o to,
czy postępują etycznie, czy wprost przeciwnie, czy popierają
słuszną, czy niesłuszną sprawę.

Oto pierwszy z brzegu przykład takiej postawy:

W jakimś momencie okazało się, że jeden z
przyjaciół <Prezbitera> – wieloletni pastor, członek Rady
Kościoła i Komitetu Teologicznego – w tajemnicy i bez
jakichkolwiek konsultacji z Radą podzielonego przez grupę
<Prezbitera> zboru, czy np. Zarządem Kościoła, w malowniczej
beskidzkiej wsi, odbywa potajemnie spotkania z A. R., i że popiera
jego stanowisko. Zapytany o to wprost podczas posiedzenia Rady
Kościoła przyznał, że tak jest istotnie, bo on „musi wiedzieć,
czy A. R. nie ma przypadkiem racji”. Wprawdzie przyznał, że gdy
chodzi o dyskusję kreacjonizm/ewolucjonizm niewiele z tego rozumie,
ale ma nadzieję, że wyjaśni mu to bardziej rozeznany w materii syn
– to jednak nie powstrzymało go od udzielania moralnego (i nie
tylko) wsparcia A. R.!

Jak się potem okazało, we wspomnianej pięknej
wsi odbyło się sporo takich spotkań osób, piastujących w
tamtejszym zborze i Kościele różne funkcje. Wszyscy oni „chcieli
wiedzieć” kto wywołał dwa konflikty w zborze i jest winien
całego zamieszania w Kościele… A że przysłowie mówi, iż „kto
pyta – ten nie błądzi”, więc oni pytali. Kogo pytali? – Tak
się złożyło (?), że pytali dwóch sprzymierzonych z sobą dla
wspólnego celu ludzi: A. R. (który szukał na mnie odwetu za
sprzeciw wobec forsowanej przez siebie teorii Starej Ziemi), i
<Prezbitera> (którego nie chciałem poprzeć w jego niegodnym
sporze, jaki z pozycji siły prowadził z inną rodziną). Dzięki
chętnym słuchaczom obaj mieli teraz okazję wywrzeć na mnie
zemstę.

I nic dziwnego, że wkrótce <wieść gminna>
(a dokładniej plotka kościelna) poniosła w świat informację, że
przyczyną konfliktu, zamieszania i rozbicia w zborze, jest
„Stanisław Kosowski, którego dyktatorskich zapędów,
despotycznych rządów i poniewierania ludźmi, członkowie zboru nie
byli już w stanie dłużej znosić”!

By przybliżyć zatrutą atmosferę tamtych lat,
opiszę jeszcze jedno zdarzenie.

Pewien bardzo młody brat, podczas odbywającego
się właśnie Synodu Kościoła, głośno wyraził skrajnie
krytyczną opinię pod moim adresem, wręcz udzielając mi publicznie
surowej reprymendy. Wysłuchałem tego, co miał do powiedzenia, a
potem poprosiłem, by uzasadnił tę opinię. – Zaskoczony chłopak
odpowiedział: „No… mówiło się o tym po domach…” Na to
zareagował inny delegat mówiąc: „Ale nie słyszałeś tego ode
mnie! Powiedz, że nie słyszałeś tego ode mnie”. W odpowiedzi
tamten powtórzył tylko: „Mówiło się o tym po domach”…

W przerwie ten młody brat podszedł do mnie na
korytarzu i przeprosił, że bezkrytycznie powtórzył zasłyszaną
insynuację. Oczywiście przeprosiny przyjąłem i przytuliłem go.
Ale właśnie w tym momencie na korytarz wyszedł jego ojciec, i
spiorunował syna wzrokiem… Domyślam się, że potem rozmawiali
obaj o tej sprawie, i pewnie dla syna była to przykra rozmowa, gdyż
drugiego dnia Synodu chłopak unikał mnie przez cały dzień. Takich
zdarzeń i sytuacji było wiele, ale teraz nie będę ich
wspominał…

Proces niszczenia autorytetu teologa i
nauczyciela Pisma Świętego.

W latach 2002-2003, w których miały miejsce,
opisywane tutaj wydarzenia, nie miałem żadnej wiedzy o „Instrukcji
agenta”, będącej zbiorem wskazówek i rad, jakich swym agentom
udzielali ich jezuiccy mocodawcy, gdy w infiltrowanej przez nich
społeczności napotykali na opór ze strony wiernych i ich pasterzy.

Przypomnę:

  • W instrukcji agenta zalecano, aby pastorów,
    którzy nie pójdą na żaden kompromis, najpierw: (1)
    zniesławić, potem (2) izolować, albo ostatecznie (3)
    w jakikolwiek sposób zniszczyć! W celu zniesławienia
    należało przedstawiać pastora w złym świetle, a jego opinię
    systematycznie niszczyć – czy to poprzez kłamstwo o nim, lub
    przekręcenie jego słów, albo znalezienie czegoś w jego
    zachowaniu lub mowie, co naraziłoby go na konflikt z władzami i
    przełożonymi. Względnie powiązać go z jakąś kobietą, która
    byłaby agentką np. jako jego sekretarka – i doprowadzenie do
    jakiejś afery. Akcję izolacji należało zacząć od akcji
    pisania listów, szeptania różnego rodzaju plotek mówiących, że
    jest to człowiek kontrowersyjny, że sprawia kłopoty, że powoduje
    podziały w zborze, że jest przeciwko jedności, że nie objawia
    miłości Bożej, że naucza swoich własnych doktryn – aż nie
    będzie miał zwolenników, przyjaciół i obrońców!… Potem
    można rozpuszczać wieści o jego psychicznym załamaniu, a zatem
    nie wszystko, co mówi, jest prawdą – słowem, że nie jest
    wiarygodny… W ten sposób doprowadza się go do punktu, gdy albo
    idzie na kompromis, albo zmusza do rezygnacji!…

Alberto Rivera – którego sylwetkę
przybliżyłem moim Czytelnikom w niniejszym cyklu artykułów –
poznał to wszystko z autopsji, zarówno jako agent Jezuitów, jak i
potem – po swoim nawróceniu – jako ich ofiara.

Podobnie jak poznało to wielu innych pastorów,
ofiar intryg jezuickich agentów infiltrujących zbory protestanckie.
Owszem, – i mówię to z ogromną osobistą przykrością –
także ofiar oportunizmu członków i nauczycieli zborów, którzy
wolą mieć <święty spokój>, niż się narażać w obronie
kogoś, o kim źle się mówi…

Pastorzy ci, a także ich bliscy, mogliby
opowiedzieć, jak się poczuli, gdy nagle atmosfera wokół nich z
dnia na dzień zaczęła się zagęszczać, zaś bracia-pastorzy (a w
ślad za nimi niektórzy członkowie zborów), szeptali po kątach,
spiskując i niszcząc im opinię i przygotowując kolejne ciosy,
mające złamać i/lub całkowicie zniszczyć…

Co było dalej?

Najpierw pojawiły się zastrzeżenia odnośnie
teologii
! A ściślej tego, że w swojej służbie dla zborów
Kościoła – w kazaniach i wykładach, w audycjach radiowych, w
programach Ośrodka Kształcenia Biblijnego przygotowującego
młodzież do służby w zborach i całym Kościele, w czasopismach i
książkach, jakie pisałem i upowszechniałem – „za dużo
jest teologii”!

Tego absurdalnego zarzutu nikt nie próbował
uzasadniać, ani wyjaśniać, ale co chwilę, to stąd, to zowąd
można go było usłyszeć…

Niezadowolenie zaczął też budzić fakt, że
jako redaktor naczelny wydawnictwa „Duch Czasów” zbyt często
publikuję artykuły krytyczne wobec rzymskiego katolicyzmu, tak że
– tu cytat: „trudno nasze czasopisma polecić komuś z
sąsiadów”…

Zaczęto też krytykować „Głos kaznodziejski”
– drugi z naszych periodyków, poświęcony omawianiu
trudniejszych, bardziej złożonych kwestii teologicznych (m.in.
proroctwa biblijne), duszpasterskich i wychowawczych, a także
biblistyki itp.

Dziwnie zaczęli się też zachowywać bracia,
którzy wraz ze mną jako kierownikiem, średnio co sześć tygodni
przez dwa dni prowadzili zajęcia dla grupy średnio ok. 25-35
kursantów w Ośrodku Kształcenia Biblijnego. Od pewnego momentu
osoby te pojedynczo i pod byle pretekstem zaczęły rezygnować z
prowadzenia zajęć, aż zostało nas w tej pracy tylko dwóch,
skutkiem czego każdy z nas musiał jednego dnia prowadzić po 5-6
wykładów. Co więcej jeden z nauczycieli, nie ujawniając przede
mną zamiaru złożenia rezygnacji, powiedział o tym kursantom
podczas zajęć i… pożegnał się z nimi, a potem wszedł do
sekretariatu i milcząc, położył mi na biurku swoją pisemną
rezygnację. Był to właśnie <Prezbiter>, który w tamtym
momencie najwyraźniej przygotowywał się już do rozbicia naszego
zboru.

c.d.n.