8.”Pilnuj samego siebie i nauczania”!
Poznając historię chrześcijaństwa dowiadujemy się, jakie czynniki i okoliczności doprowadziły do odstępstwa od nauki Pisma Świętego, i w efekcie jakie Boże prawdy zostały zaatakowane. A także jakich ludzi szatan używał dla realizacji swoich celów. To pozwala zrozumieć, nie tylko sytuację w minionych wiekach, ale również czasy nam współczesne – wszak „książę tego świata” wciąż wykorzystuje swoje stare sprawdzone sposoby, i stare, wypróbowane narzędzia!…
Wszystkie nieszczęścia chrześcijaństwa zaczęły się od niedoceniania i lekceważenia Bożej nauki.
A przecież – zgodnie ze słowami Pana Jezusa Chrystusa – to właśnie uczenie się i nauczanie prawd Słowa Bożego było i jest czynnikiem podstawowym i decydującym o uczniostwie, i o zbawieniu. Także istnienie i posłannictwo zboru/ kościoła miało służyć:
- przekazywaniu ludziom Bożej zbawiennej nauki: „Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Ucząc je przestrzegać wszystkiego, co wam przykazałem” (Mt 28,19.20),
- troszczeniu się o to, by czysta i nie sfałszowana nauka była stale podawana zborowi/kościołowi: „Dopóki nie przyjdę, pilnuj czytania, napominania i nauki. […] Pilnuj samego siebie i nauki, trwaj w tym, bo to czyniąc i samego siebie zbawisz, i tych, którzy cię słuchają” (1 Tym 4,13-16) – przypominał Tymoteuszowi ap. Paweł.
„Głoś Słowo, bądź w pogotowiu w każdy czas, dogodny czy niedogodny, karć, grom, napominaj ze wszelką cierpliwością i pouczaniem. Albowiem przyjdzie czas, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądnych tego, co ucho łechce. I odwrócą ucho od prawdy, a zwrócą się ku baśniom” (2 Tym 4,1-4).
Drogą do zbawiennej wiedzy i zwycięskiego życia było i jest pilne, systematyczne wczytywanie w Pismo Święte, i radykalne wprowadzanie w życie podanych w nim prawd i zasad. Bo „Całe Pismo jest natchnione, i pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości, Aby człowiek Boży był doskonały, do wszelkiego dobrego dzieła przygotowany” (2 Tym 3,16.17).
I wszędzie tam, gdzie – jak w macedońskiej Berei – wierzący codziennie nie tylko czytali, ale „badali” (a więc starannie analizowali) Pisma Święte (DzAp 17,11), efekty były radosne, budujące, i zbawienne .
Niestety, nie wszędzie i nie zawsze tak było. Stąd na przykład w Liście do Hebrajczyków znalazły się gorzkie, skierowane do członków zboru/kościoła słowa nauczycieli Prawdy: „[…] mamy wiele do powiedzenia, lecz trudno wam to wyłożyć, skoro staliście się ociężałymi w słuchaniu” (5,11). A dalej: „Biorąc pod uwagę czas, powinniście być nauczycielami, tymczasem znowu potrzebujecie kogoś, kto by was nauczał pierwszych zasad nauki Bożej; staliście się takimi, iż potrzeba wam mleka, a nie pokarmu stałego. Każdy bowiem, który się karmi mlekiem, nie pojmuje jeszcze nauki o sprawiedliwości, bo jest niemowlęciem. Pokarm zaś stały jest dla dorosłych, którzy przez długie używanie mają władze poznawcze wyćwiczone do rozróżniania dobrego i złego” (5,12-14).
Bo z uczeniem się Pisma jest podobnie, jak z uczeniem się wielu innych rzeczy. Efekty z reguły są zależne od tego, czy uczeń jest pilny i pracowity, systematyczny i wytrwały – i czy naprawdę mu zależy!
Każdy, kto na przykład chce opanować jakiś obcy język wie, że trzeba się uczyć pilnie i systematycznie, wkuwając słówka, ćwicząc się w gramatyce i wymowie – wykorzystując nadarzające się okazje do konwersacji z osobami władającymi danym językiem. Jeśli ktoś tego nie wie, lub nie docenia, i jest niedbały – nie ma większych szans na sukces! Co więcej, jeśli będzie chodził na kurs <w kratkę>, a po kilku miesiącach porzuci naukę, to wystarczy rok lub dwa, by zapomniał to, czego się już nauczył. To ten mechanizm miał na myśli Pan Jezus, gdy powiedział, że „temu, kto ma, będzie dane i obfitować będzie; a temu, kto nie ma i to, co ma, będzie odjęte” (Mt 13,12)!
Tymczasem wielu chrześcijan zdaje się uważać, że z poznaniem nauki Bożej jest podobnie, jak z nauką jazdy na rowerze. Najpierw, iż jest to bardzo proste. A następnie, że ten, kto już kiedyś jeździł, to gdy tylko wsiądzie na ten wehikuł, choćby nawet minęło kilkadziesiąt lat – jedynie lekko się zachybocze i pomknie w dal… Pamiętam słowa jednego z moich nieżyjących szwagrów, który przy jakiejś okazji powiedział do mnie (cytuję z pamięci): <Wybacz, że powiem, co myślę. A myślę, że wy innowiercy, jesteście mało gramotni. Bo wciąż czytacie Biblię, prowadzicie różne analizy i dociekania, słuchacie setek wykładów i kazań, latami uczycie się i dyskutujecie – i stale podkreślacie, że jeszcze wielu rzeczy musicie się nauczyć. A dla przykładu: ja przejrzałem Stary Testament, przeczytałem Nowy, i w zasadzie wiem już wszystko, co trzeba o tym wiedzieć… Z wami naprawdę jest coś nie tak!>. – No właśnie…
To prawda, że wszyscy wierzący we własnym, dobrze pojętym interesie,
muszą poznawać naukę Bożą i żyć zgodnie z nią, bo przecież „każdy z nas za samego siebie zda sprawę Bogu” (Rz 14,12). Jednak tymi, którzy są odpowiedzialni za nauczanie i kształtowanie postaw ludu Bożego są przede wszystkim nauczyciele i pasterze. Jezus Chrystus – pisze ap. Paweł:
„[…] ustanowił jednych apostołami, drugich prorokami, innych ewangelistami, a innych pasterzami i nauczycielami. Aby przygotować świętych do dzieła posługiwania, do budowania ciała Chrystusowego.
Abyśmy już nie byli dziećmi, miotanymi i unoszonym i lada wiatrem nauki przez oszustwo ludzkie i przez podstęp, prowadzący na bezdroża błędu, Lecz abyśmy, będąc szczerymi w miłości, wzrastali pod każdym względem w niego, który jest Głową, w Chrystusa.
Z którego całe ciało spojone i związane przez wszystkie wzajemnie zasilające się stawy, według zgodnego z przeznaczeniem działania każdego poszczególnego członka, rośnie i buduje siebie samo w miłości” (Ef 4,11-16).
Na przełożonych zboru/kościoła z racji ich powołania i uprzywilejowanej pozycji, nałożono konkretne obowiązki. Według Pisma, mają oni dbać, by lud Boży w każdym czasie otrzymywał właściwy duchowy pokarm: „Kto więc jest tym sługą wiernym i roztropnym, którego Pan postawił nad czeladzią swoją, aby im dawał pokarm o właściwej porze? Szczęśliwy ów sługa, którego pan jego, gdy przyjdzie, zastanie tak czyniącego” (Mt 24,45):
- Najpierw potrzebne jest „mleko Słowa Bożego” (1 Ptr 2,1.2), czyli „początkowe nauki o Chrystusie” (Hbr 5,11.12) – o pokucie, chrzcie, wkładaniu rąk, zmartwychwstaniu i sądzie.
- Ale zaraz potem nauczyciele powinni podawać „twardy pokarm” (Hbr 5,11-14; 12,1) –wyjaśniać trudniejsze, bardziej złożone zagadnienia (w tym różnice międzywyznaniowe), a także proroctwa, co pozwoli wierzącym w zborze/kościele właściwie ocenić duchową rzeczywistość otaczającego nas świata i chrześcijaństwa, i ustrzec się zwiedzenia. Zwłaszcza współcześnie, gdy – jak napisałem w pierwszej części tego artykułu – zło nauczyło się udawać dobro, a kłamstwo prawdę, zaś wierzący coraz powszechniej skłaniają się ku poglądowi, że wszystko jest relatywne, względne… Nic dziwnego, armie demonów i ludzi pracują nad zacieraniem granic!
- Członkowie zboru/kościoła powinni słyszeć wyraźny i stanowczy głos pasterzy i nauczycieli, którzy utwierdzają ich w prawdzie i zachęcają, aby „podejmowali walkę o wiarę, która raz na zawsze została przekazana świętym” (Judy 3). Powinni być uczeni, że błąd jest błędem, który należy rozpoznać i stanowczo odrzucić – a z fałszywymi naukami i praktykami religijnymi nie powinni iść na żaden kompromis.
Jest to niezwykle ważne. Choć zarazem trudne, jako że otaczający nas świat chrześcijański coraz powszechniej ulega tendencjom ekumenicznym, które zamazują granice między Bożą Prawdą, a diabelskimi i ludzkimi błędami. Z coraz większym naciskiem wzywa się, aby nie mówić o tym, co dzieli, ale o tym co łączy! Wszyscy – od rzymskich katolików, po protestanckie wspólnoty ewangeliczne – zachęcają do <wzajemnej miłości>, a przez świat niesie się coraz głośniejsze wezwanie do tolerancji: <Bo kimże jesteśmy, aby oceniać wiarę i postępowanie innych ludzi? Czyż Pan Jezus nie ostrzegał przed tym, mówiąc: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”?!> – słyszymy z różnych stron.
- Na tym tle znamienny wydźwięk ma – także powszechne (od rzymskich katolików po wyznania ewangeliczne) – wzywanie do nabywania i czytania Pisma Świętego… Także kierunek został wytyczony: mamy czytać, <by – jak powiedział mi jeden ze zwolenników omawianych tendencji – pokochać innych i stawać się lepszymi ludźmi>… Ale nie po to, by rozpoznać i odrzucić pogańskie błędy, a przyjąć Bożą Prawdę! I stanowczo nie po to, by do tego samego wzywać i prowadzić innych ludzi. – Gdy tak się będzie działo, diabłu nie będzie przeszkadzać, że ludzie czytają Biblię!
Przełożeni zboru/kościoła mają dostrzegać nadciągające niebezpieczeństwa i bezzwłocznie reagować na ataki wilków: „Głoś Słowo, bądź w pogotowiu w każdy czas, dogodny czy niedogodny, karć, grom, napominaj ze wszelką cierpliwością i pouczaniem. Albowiem przyjdzie czas, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądnych tego, co ucho łechce. I odwrócą ucho od prawdy, a zwrócą się ku baśniom. Ale ty bądź czujny we wszystkim, cierp, wykonuj pracę ewangelisty, pełnij rzetelnie służbę swoją” (2 Tym 4,1-5).
- W myśl tego zalecenia postępowali wierni pasterze i nauczyciele pierwszego apostolskiego Kościoła. Ich autentyczna troska o zbór/kościół wyrażała się w czujności i bezzwłocznym, stanowczym przeciwdziałaniu wszelkim obcym poglądom i ich nosicielom.
I tak, gdy w zborach pojawili się judaiści narzucający obrzezanie i obowiązek przestrzegania świąt i obrzędów Starego Przymierza, zdecydowaną walkę wydał im ap. Paweł i jego współpracownicy (por. DzAp 15,1-5; Gal 1,6-9)…
Gdy na terenie pracy ap. Jana swoje idee zaczęli propagować zwolennicy zrodzonej na gruncie hellenizmu pregnozy – on w swych Listach udzielił im stanowczej odprawy (por. 1 Jana 4,1-5; 2 Jana w. 7-11)…
Równie stanowczo podobnym – zrodzonym na gruncie hellenistycznym – poglądom, które odmawiały godności i należnej czci Jezusowi Chrystusowi, sprzeciwił się ap. Paweł (por. Kol 2,1-10)…
A kiedy wspomniani wyżej judaiści usiłowali zablokować pracę ewangelizacyjną wśród pogan, wtedy zwołane w Jerozolimie Zgromadzenie Starszych, nie tylko bez niepotrzebnej zwłoki zajęło w tej sprawie jednoznaczne stanowisko, ale starsi Kościoła wystosowali też do wszystkich zborów list z opisem sytuacji i wyraźnymi wskazówkami dla wierzących.
- Tę samą czujność, jednoznaczność i konsekwencję łatwo zaobserwować u reformatorów XVI wieku, którzy stanowczo ujawniali błędy „Babilonu Wielkiego” (Obj r. 17. i 18.). A naśladowali ich w tym także przywódcy kolejnych ruchów przebudzeniowych.
- Jeszcze niedawno tak było w mniejszościowych kościołach, zwłaszcza tych, które akcentując zbawienie „darmo z łaski przez wiarę” (Ef 2,8.9), równocześnie podkreślają potrzebę przestrzegania Bożych przykazań – z biblijnym Dekalogiem na czele (por. Ef 2,10; 1 Jana 2,3-7; 5,2.3).
Niestety, w ostatnich latach sytuacja zmienia się coraz bardziej na niekorzyść. Już nawet członkowie mniejszościowych zborów/kościołów zaczynają postulować, aby nie mówić o tym, co dzieli, lecz raczej o tym, co łączy. A poszczególni pastorzy zaczynają się wyraźnie ustawiać na pozycjach ekumenicznych! Nie żeby się od razu przyłączać do oficjalnego nurtu ekumenicznego, co raczej aby uprawiać <praktyczny ekumenizm>. I oto nagle w zborach/kościołach odzywają się głosy, że nie powinno się mówić tyle o doktrynach, co <raczej o miłości> (tak, jakby jedno wykluczało drugie – por. 1 Jana 5,2.3…), że nie powinniśmy <męczyć ludzi wskazując stale na Dekalog i Sabat, ale raczej cieszyć się wraz z nimi okazaną nam Bożą łaską> (tak jakby nauczanie o posłuszeństwie Bogu, było w opozycji do nauczania o Jego łasce – por. Tyt 2,11-13…). <A w ogóle – słyszymy – po co nam tyle teologii?!> Do tego jeszcze, i to kategorycznie: <Przestańcie nas naciskać, żebyśmy się zagłębiali w różnice międzywyznaniowe!>.
- Kolejnym przejawem omawianych tendencji jest m.in. zastanawiająca niechęć do publicznego poruszania (w kazaniach, ewangelizacjach, radiu, czy np. we własnych czasopismach) kwestii doktrynalnych. Z kazalnic już tylko rzadko można usłyszeć konkretną naukę, która byłaby „pokarmem na czas słuszny” (Mt 24,45) – dzięki czemu członkowie zboru/kościoła mogliby rozpoznać niebezpieczeństwa czasów ostatecznych i ustrzec się licznych zwiedzeń… Kościelne periodyki, które przez całe lata oprócz treści typowo ewangelizacyjnych podawały także „twardy pokarm” (por. Hbr 5,14), wykazując różnice pomiędzy prawdami Biblii a ludzkimi błędami, obecnie skupiają się prawie wyłącznie na „mleku” (por. Hbr 5,13), sprawach społecznych, czy dywagacjach psychologicznych… A te, które w całości były poświęcone omawianiu trudniejszych zagadnień biblijnych, w tym różnic międzywyznaniowych i proroctw – po prostu zlikwidowano! Równocześnie pojawił się opór (lęk?), aby wskazywać i piętnować błędy i bałwochwalstwo „Babilonu Wielkiego”, który trucizną swojej odstępczej nauki napoił, i wciąż poi wszystkie narody (Obj 17,1-6; 18,1-3)… Niestety, liberalne trendy coraz bardziej zdobywają sobie prawo obywatelstwa, i wykazują tendencję postępującą!
- Każdy zbór/kościół, który toleruje u siebie takie trendy nie powinien się dziwić, gdy wcześniej czy później – ale raczej wcześniej, niż później! – rozpocznie się erozja jego zasad wiary. Bo sytuacja duchowa w chrześcijaństwie wbrew pozorom jest niezwykle dynamiczna; wokół nas jest wielu niezwykle aktywnych nosicieli <obcego ognia>, którzy polują zarówno na ospałych, jak i zdezorientowanych. Jest to jeszcze jeden dowód, jak poważnie należy traktować Boże ostrzeżenie z Apokalipsy, że „biada ziemi i morzu, gdyż zstąpił do was diabeł pałający wielkim gniewem, bo wie, że czasu ma niewiele” (Obj 12,12)! Jest źle, a nawet bardzo źle. I jeśli coś się nie stanie, jeśli pasterze i nauczyciele nie zadbają o naukę, i o nauczanie członków zboru/kościoła – wszystkich, ale zwłaszcza młodych wiekiem – bez wątpienia spełnią się groźne słowa członka pewnego zboru/kościoła: „Gdy nic się nie zmieni, to za dwa-trzy lata nasza młodzież nie będzie już w stanie obronić zasad wiary, które wyznajemy!”
Sytuacja jest jeszcze bardziej poważna, bo są – niestety – pasterze, i są przełożeni zboru/kościoła, którzy widząc duchowe wilki grasujące pośród owiec zachowują się tak, jakby nie widzieli niebezpieczeństwa. Albo jakby ich nie obchodziła czystość nauki, ani to, co przeżywają członkowie zboru, a także odwiedzające zbór zainteresowane Bożą Prawdą osoby z zewnątrz!… I jest wprost nie do wiary, że mijają kolejne miesiące, a oni – choć usilnie przyzywani na pomoc – nie reagują! Na zdecydowane działanie decydują się dopiero po roku/dwóch, gdy fałszywa nauka rozlała się już szeroko (i daleko), i poczyniła ogromne spustoszenia! A przecież w Mt 24,45 czytamy, że zadaniem „sługi wiernego i roztropnego, którego Pan postawił nad czeladzią swoją”, jest dawanie pokarmu o właściwej porze” – czyli odpowiednio do potrzeby, i do czasu. A właśnie CZAS jest tu zazwyczaj czynnikiem rozstrzygającym!
Wyobraźmy sobie sytuację, gdy w zborze/kościele pojawia się ktoś, kto usiłuje zniszczyć fundament naszej wiary twierdząc, że będące w użyciu przekłady Pisma Świętego są do tego stopnia skażone i niewiarygodne, że nie powinniśmy na nich opierać swych przekonań!… A ktoś inny usiłuje zaszczepić pogląd, że pierwszych rozdziałów Biblii nie należy przyjmować dosłownie, bo w rzeczywistości nie było sześciodniowego Tygodnia Stworzenia, nie było ogólnoświatowego Potopu, nie było też oczywiście pierwszego Sabatu, w którym Pan Bóg odpoczął po dziele Stworzenia (por. 1 Mjż 1,1-3), itp. itd… Albo pojawiają się osoby, które – usiłując zaprzeczyć doświadczanej powszechnie rzeczywistości i świadectwu Pisma Świętego – twierdzą, że my, ludzie, jesteśmy istotami bezgrzesznymi, i gdybyśmy się tylko odpowiednio postarali, możemy żyć życiem bezgrzesznym (por. 1 Jana 1,5-10)… Potem przychodzi ktoś i atakuje pozycję i godność Pana Jezusa Chrystusa, twierdząc, że nie jest On jednorodzonym Synem Wszechmocnego, lecz – tak samo jak każdy z nas – synem Adama!… Równocześnie zaprzecza Jego preegzystencji, twierdząc, że zaistniał dopiero od chwili, gdy się narodził w Betlejem!… A także, że Pismo zabrania oddawać Mu chwałę podobnie jak Ojcu, a także modlić się do Niego (por. Jan 5,19-23; DzAp 7,54-60; Flp 2,5-11)!… A za nimi przychodzą ludzie, którzy starają się udowodnić, że jednym z podstawowych warunków zbawienia jest przejście na dietę jarską, wegetarianizm, weganizm, a najlepiej na witarianizm (całkowite odrzucenie potraw gotowanych, spożywanie wyłącznie owoców drzew)!…
Jak powinni reagować ludzie stojący na straży Bożej Prawdy, i Bożej trzody? – Jest oczywiste, że powinni bezzwłocznie, stanowczo i konsekwentnie przeciwdziałać takim i podobnym naukom, wykorzystując istniejące możliwości i narzędzia:
- Bezzwłocznie – opierając się na obowiązujących w danej społeczności zasadach rozwiązywania takich problemów – rozmawiać z nosicielami <nowinek>, powstrzymać ich w tej szkodliwej działalności, a im samym dać szansę uznania i przyjęcia właściwej nauki, albo wyłączyć;
- Równolegle rozmawiać ze zborem, który został zaniepokojony taką nauką, i przez odpowiednie kazania, wykłady i osobiste rozmowy z członkami wykazywać błąd i utwierdzać w Prawdzie;
- Podobną troskę należy wykazać, i podobną aktywność rozwinąć w stosunku do pozostałych zborów, gdzie taka szkodliwa nauka może zostać zaniesiona. Także w tym przypadku – podobnie jak w medycynie – lepiej jest zapobiegać, niż leczyć!
- W taki sam sposób można i należy wykorzystać informator (biuletyn) zboru/kościoła, i inne wydawane w danej społeczności czasopisma.
- Brak takiej reakcji i przemilczanie spraw w sytuacji, gdy problem narasta i rozdarcie jest coraz większe, jest czymś trudnym do wyobrażenia, i jeszcze trudniejszym do usprawiedliwienia. Bo co o tym mają myśleć członkowie zborów, do których <pocztą pantoflową> docierają jakieś fragmentaryczne i często zdeformowane wieści, albo jedynie urzędowe, suche kilku zdaniowe komunikaty o rozwiązaniu kolejnego zboru?…
- Czy pasterze mogą mieć żal do zboru/kościoła, że ten nie darzy ich zaufaniem, skoro sami niszczą swój autorytet, nie dając owcom „pokarmu na czas słuszny”?
Zaniedbania, bierność i wyczekiwanie, że coś się <samo załatwi>, to marna i szkodliwa metoda! A więc dlaczego jest stosowana? – Czy przywódcom brak odwagi?… Albo wiedzy biblijnej?… Bo przecież nie sposób założyć, że im po prostu nie zależy, że chcą mieć spokój, lub że… sami mają różne myśli w kwestiach doktrynalnych? Więc może jednak nie chcą się narażać, bo spotkanie z <wilkiem>, <niedźwiedziem>, czy <lwem>, bywa groźne – a nie każdy jest Dawidem (1 Sam 17,34.35)?…
Z moich wieloletnich obserwacji wynika, że powody takiej bierności bywają różne.
Jedną z częstych przyczyn jest niestety… strach! Są przywódcy, którzy doświadczyli, że zajęcie jednoznacznego stanowiska w jakiejś sprawie – choć byłoby zgodne z Bożymi zasadami, słuszne i sprawiedliwe – kosztuje. Bo trzeba się komuś narazić, skarcić i przywołać do porządku. A ten ktoś może różnie zareagować. I nie tylko on, ale na przykład jego rodzina… Pamiętam, jak jeden ze starszych wiekiem i doświadczonych (?) przywódców, radził aby nie wyciągnąć surowych konsekwencji wobec dopuszczającego się wszeteczeństwa młodzieńca, „Nie możemy tego zrobić! Wy wiecie, że on ma dużą rodzinę i przyjaciół?! Oni mogą się zgorszyć i odejść ze zboru!… A wy byście tylko wszystkich wykluczali!”… Tak, to często jest strach – przed ewentualnymi przykrościami, niechęcią skarconego, bojkotem ze strony popierających go osób. Doznał tego ap. Paweł: „Czy dlatego stałem się waszym wrogiem, że mówiłem wam prawdę?” (Gal 4,16 BT)…
Ale to nie tylko strach. To także jakaś dziwna kalkulacja, przeświadczenie, że sprawa jakoś się rozwiąże, a przynajmniej – mówiąc kolokwialnie – <rozejdzie się po kościach>, a mnie (nas) minie problem… Ale takie sprawy same się nie rozwiązują, <nie rozchodzą po kościach>, ale z reguły eskalują. To dlatego Słowo Boże mówi, że „odrobina kwasu cały zaczyn zakwasza” (1 Kor 5,6)!
Kolejny ważny powód zwlekania może trochę zaskakiwać, bo jest nim – dość często ujawniany podczas takich zasadniczych konfrontacji – brak wystarczającej znajomości Pisma Świętego i umiejętności szermowania argumentami biblijnymi…
Tak oto powróciliśmy do początku tego artykułu.
SK