3.Prawdziwe nawrócenie, czy (zaledwie) zmiana poglądów?
W artykule pt. Trudne rozważania o Kościele postawiłem kilka pytań, podstawowych dla wszystkich biblijnych chrześcijan, którzy „wiedzą, komu uwierzyli” (por. 2 Tym 1,12), i w swym życiu dążą konsekwentnie do Wieczności. Oto jedno z tych pytań, na którym chcę teraz skupić uwagę Czytelników:
-
Jak odróżnić ludzi, którzy prawdziwie narodzili się „z wody i z Ducha”, wzrastają w wierze i prowadzą uświęcone życie – od tych, którzy jedynie zmienili swoje poglądy, ale wciąż prowadzą życie „starego człowieka”;
W odróżnieniu od okresu Starego Przymierza,
w którym Duch Boży był udzielany tylko poszczególnym jednostkom – prorokom i kapłanom, wybitnym przywódcom Izraelitów i ich królom – w Nowym Przymierzu nastąpiło wylanie Ducha Świętego „na wszelkie ciało” (czyt.: Joel 3,1.2; por. DzAp 1,8; 2,1-21). Od tamtej Pięćdziesiątnicy, każdy człowiek, który bezwarunkowo otwiera się na Boga i poddaje wpływowi Jego Ducha, doznaje duchowego przeobrażenia, staje się Bożym dzieckiem i dziedzicem Wieczności. Tak, jak pierwsi nawróceni z Żydów, do których tamtego dnia były skierowane słowa apostoła: „[…] Upamiętajcie się i niechaj się każdy z was da ochrzcić w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a otrzymacie dar Ducha Świętego. Obietnica ta bowiem odnosi się do was i do dzieci waszych oraz do wszystkich, którzy są z dala, ilu ich Pan, Bóg nasz powoła” (DzAp 2,38.39).
Od tamtych dni, wszędzie tam, gdzie słudzy Chrystusa zwiastują Ewangelię, Duch Święty otwiera serca i umysły szczerych ludzi, poucza ich i przekształca charaktery oraz całe życie, by „dzieci gniewu” (por. Ef 2,3) uczynić dziećmi Boga: „Ten to Duch świadczy wespół z duchem naszym, że dziećmi Bożymi jesteśmy” (Rz 8,16).
Tę nową duchową rzeczywistość Pismo Święte opisuje na wiele różnych sposobów, podkreślając związane z nią zarówno przywileje, jak i obowiązki.
Jednym z największych przywilejów jest to, że w Nowym Przymierzu każdy członek rodziny ludzkiej – bez względu na narodowość i kolor skóry, pochodzenie i status społeczny, wykształcenie czy stan posiadania – może nawiązać osobistą łączność, i utrzymywać bliską więź ze Stwórcą i Zbawicielem, co pozwala mu dzień po dniu żyć w Jego obecności. – „[..] Jeśli kto mnie miłuje, słowa mojego przestrzegać będzie, i Ojciec mój umiłuje go, i do niego przyjdziemy, i u niego zamieszkamy” (Jan 14,23).
Ta bezpośrednia społeczność z Najwyższym i z Panem Jezusem Chrystusem jest niezwykle ubogacająca, jako że poprzez Ducha Świętego nasz Stwórca i Zbawiciel „wprowadza nas we wszelką prawdę” (Jan 16,13), „przekonuje o grzechu, o sprawiedliwości, i o sądzie” (Jan 16,7- 11). A w chwilach trudnych doświadczeń i prześladowań, poprzez tegoż Ducha kładzie także na nasz język właściwe słowa: „A gdy was wydadzą, nie troszczcie się, jak i co macie mówić; albowiem będzie wam dane w tej godzinie, co macie mówić. Bo nie wy jesteście tymi, którzy mówią, lecz Duch Ojca waszego, który mówi w was” (Mt 10,19.20).
I choć w Swoim Zborze/Kościele Jezus Chrystus „ustanowił jednych apostołami, drugich prorokami, innych ewangelistami, a innych pasterzami i nauczycielami. Aby przygotować świętych do dzieła posługiwania, do budowania ciała Chrystusowego…” (Ef 4,11-16) – co jest ważną, potrzebną i błogosławioną służbą – to rzeczywistym Nauczycielem, Pasterzem i Obrońcą wierzących jest sam Pan! Natomiast z ludzi wzięci nauczyciele i pasterze są tylko Jego pomocnikami: „My bowiem pomocnikami Boga jesteśmy, wy zaś jesteście uprawną rolą Bożą” (1 Kor 3,9).
To dlatego w księdze Jeremiasza, gdy prorok zapowiada nastanie Nowego Przymierza, znajdujemy także zapowiedź: „I już nie będą się nawzajem pouczać, mówiąc: Poznajcie Pana! Gdyż wszyscy oni znać mnie będą, od najmłodszego do najstarszego z nich – mówi Pan – odpuszczę bowiem ich winę, a ich grzechu już nigdy nie wspomnę” (Jer 31,34). Na te słowa powołał się w swoim czasie Pan Jezus Chrystus, wyjaśniając, że chodzi w nich o Boże działanie na umysł i serce człowieka: „Nikt nie może przyjść do mnie, jeśli go nie pociągnie Ojciec, który mnie posłał, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Napisano bowiem u proroków: I będą wszyscy pouczeni przez Boga. Każdy, kto słyszał od Ojca i jest pouczony, przychodzi do mnie” (Jan 6,44.45). Na słowa te odwołuje się również autor Listu do Hebrajczyków, gdy w rozdziale 8. (a potem jeszcze w r. 10.) mówi o zbawieniu, jakiego dokonał Pan Jezus Chrystus.
Jest oczywiste, że z przywilejami związane są obowiązki, z których pierwszym jest osobista odpowiedzialność za swoje ziemskie życie i zbawienie. – „A przeto każdy z nas sam za siebie odda rachunek Bogu” (Rz 14,12; „Albowiem każdy swoje własne brzemię poniesie” (Gal 6,5)!
Kolejnym obowiązkiem jest usługiwanie duchowymi darami, jakie otrzymaliśmy od Pana, i związana z tym odpowiedzialność, co Jezus Chrystus podkreśla w podobieństwie o talentach (por. Mt 25,24-30; porównaj Pawłowe: „[…] biada mi, jeślibym ewangelii nie opowiadał” – 1 Kor 9,16).
„Przekonanie o grzechu”
W ewangelii wg Jana 16,7-11 Pan Jezus Chrystus – mówiąc o wpływie i działalności Ducha Świętego – stwierdził, że jej pierwszym celem jest „przekonanie o grzechu” (w. 8-9). Istotnie, jest to podstawowa – wyjściowa dla nawrócenia i zbawienia – potrzeba nas wszystkich.
Bo rzeczywistość jest taka, że każdy człowiek, w swym naturalnym duchowym stanie, jest uwikłanym w swych winach, zagubionym i skazanym na śmierć grzesznikiem! A grozę tego położenia pogłębia fakt, że rzadko to sobie uświadamia. Przeciwnie, ludzie mają z reguły świetne samopoczucie: „A cóż ja złego robię?!” – pytają zdziwieni, gdy ktoś mówi im o ich grzeszności i potrzebie nawrócenia. I pewni siebie stwierdzają: „Żeby wszyscy byli tacy, jak ja!”… Słuchając takich deklaracji i oświadczeń można by sądzić, że ten świat jest oazą sprawiedliwości, dobra i życzliwości, gdyby… No właśnie, gdyby nie otaczająca nas tragiczna rzeczywistość! Ale ludzie wiedzą (a przynajmniej mówią) swoje. Czy można się dziwić, że miażdżąca większość nie widzi potrzeby nawrócenia i ratunku? Ich zdaniem nic złego się nie dzieje, a więc po co jakaś – do tego zasadnicza – zmiana? Po cóż cokolwiek zmieniać, gdy jest dobrze? – „obyśmy tylko zdrowi byli i… mieli więcej pieniędzy!”… Tymczasem jest to prosta droga do śmierci, bo człowiek o takim ułożeniu i postawie nie szuka w Jezusie Chrystusie swego Zbawcy. Może Pomocnika, który będzie ułatwiał codzienne życie i wspierał w trudnych momentach. Ale nie Zbawiciela, który oczyszcza z win i grzechów…
W podobnej sytuacji byli Żydzi w czasach Jezusa. Oni oczekiwali na Mesjasza, który odmieni ich los – pokona Rzymian, uzależni od Izraela resztę ludzkości, i zapewni wybranemu narodowi niekończący się pokój, dobrobyt i szczęście! I choć posiadali Bożą Księgę i często w synagogach słuchali, jak lektor czyta proroczą zapowiedź: „On zraniony jest dla występków naszych, starty jest dla nieprawości naszych; kaźń pokoju naszego jest na nim, a sinością jego jesteśmy uzdrowieni. Wszyscyśmy jako owce zbłądzili, każdy na drogę swą obróciliśmy się, a Pan nań włożył nieprawość wszystkich nas” (Iz 53,5.6 BG), to gdy On na Golgocie umierał jako Ofiara za ludzkie grzechy, oni tego nie zrozumieli i Go odrzucili. Na szczęście, wydarzenia Pięćdziesiątnicy sprawiły, że wielu z tych, którzy na krótko przedtem wołali, aby został ukrzyżowany, zrozumiało swój błąd. I kiedy Piotr uświadomił im ich winę („Niechże tedy wie z pewnością cały dom Izraela, że i Panem i Chrystusem uczynił go Bóg, tego Jezusa, którego wy ukrzyżowaliście”), przeżyli uzdrawiający wstrząs: „A to słysząc, przerażeni są na sercu, i rzekli do Piotra i do innych apostołów: Co mamy czynić, mężowie bracia?” (DzAp 2,36.37). W odpowiedzi usłyszeli: „Upamiętajcie się i niechaj się każdy z was da ochrzcić w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a otrzymacie Dar Ducha Świętego” (w. 38).
To dzieło Ducha Świętego trwa przez cały Czas Łaski. Wszędzie tam, gdzie zwiastowana jest Ewangelia, niektórzy ludzie uświadamiają sobie swój grzeszny stan. Jest to początkiem Wielkiej Zmiany, gdy skruszony grzesznik w krwi Jezusa Chrystusa szuka przebaczenia, i staje się dzieckiem Bożym.
To, co napisałem powyżej,
zasadniczo mogłoby się znaleźć w dziale Ewangelia dla każdego. A ja przecież piszę artykuł o ecclesia (zgromadzeniu świętych), którzy w Chrystusie znaleźli już swego Zbawcę. Czy w ich życiu także jest potrzebne „przekonywanie o grzechu”? Okazuje się, że tak.
Bo – niestety – nawrócony chrześcijanin także wciąż jeszcze nie jest istotą bezgrzeszną. Co więcej, Słowo Boże stanowczo ostrzega przed perfekcjonizmem, który od czasu do czasu pojawia się wśród biblijnych chrześcijan. Są bowiem nauczyciele, którzy głoszą, że krew Jezusa Chrystusa gładzi wyłącznie te grzechy, które człowiek popełnił przed swym nawróceniem; zaś odtąd musi prowadzić całkowicie bezgrzeszne życie! Najbardziej skrajny, znany mi przejaw takiego szkodliwego perfekcjonizmu znalazł wyraz w poglądzie, który głosi, że szatan ostatecznie zostanie zmuszony do uznania swej porażki w odwiecznej walce z Bogiem nie tyle dzięki Jezusowi Chrystusowi, co dzięki pewnemu wyznaniu, z którego jedynie rekrutować się będzie wspomniana w Apokalipsie grupa „144 tysięcy” (por. Obj 7,1-8; 14,1-5). Ludzie ci w ostatnich dniach historii Ziemi, [podobno] pozbawieni Ducha Świętego, [podobno] pozostawieni bez pośrednictwa Jezusa Chrystusa, i [podobno] poddani okrutnym, nieznanym w historii prześladowaniom – mimo to będą żyć życiem bezgrzesznym, dowodząc w ten sposób, że każdy syn Adama, jeśli tylko zaufa Panu, może w stu procentach zachować Prawo Boże (sic!)…
Zgoła odmienne spojrzenie na tę sprawę przedstawia w swym Liście ap. Jan. Oświadcza on, że w życiu dzieci Bożych pojawia się czasami grzech, a gdy ktoś twierdzi, że jest inaczej – oszukuje sam siebie, i występuje przeciwko Bogu! Grzech się pojawia – pisze Apostoł – a dlatego chrześcijanin musi się do niego przyznać, wyznać go Bogu i prosić z wiarą o przebaczenie, a wtedy każdy taki grzech zostaje mu odpuszczony w zasługach Jezusa Chrystusa:
- „Jeśli chodzimy w światłości, jak On sam jest w światłości, społeczność mamy z sobą, i krew Jezusa Chrystusa, Syna jego, oczyszcza nas od wszelkiego grzechu.
Jeśli mówimy, że grzechu nie mamy, sami siebie zwodzimy, i prawdy w nas nie ma.
Jeśli wyznajemy grzechy swoje, wierny jest Bóg i sprawiedliwy, i odpuści nam grzechy, i oczyści nas od wszelkiej nieprawości.
Jeśli mówimy, że nie zgrzeszyliśmy, kłamcę z niego robimy, i nie ma w nas Słowa jego.” (1 Jana 1,7-10 BW);
- „Dziateczki moje, piszę wam to dlatego, żebyście nie grzeszyli. Jeśliby nawet ktoś zgrzeszył, mamy Rzecznika wobec Ojca – Jezusa Chrystusa sprawiedliwego.
On bowiem jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy…” (1 Jana 2,1.2 BT).
Oczyszczony krwią Jezusa Chrystusa chrześcijanin, nie może lekceważyć zagrożenia ze strony diabła i grzechu. Przeciwnie, każdego dnia powinien oceniać swe życie – myśli, słowa i całe postępowanie w świetle nauki Pisma Świętego, wsłuchując się w głos Ducha, który mieszka w jego sercu (por. Rz 8,14.16). A gdy w swym postępowaniu odkryje coś niewłaściwego – powinien bezzwłocznie wyznać Bogu swą winę, i z wiarą przyjąć Jego przebaczenie!
Do tego potrzebna jest duchowa wrażliwość i bojaźń Boża, stała czujność, a nade wszystko bliska relacja z Panem Bogiem i z Jezusem Chrystusem. Tylko w ten sposób możemy zachować czyste sumienie, ustrzec się duchowego uśpienia, i w konsekwencji odrzucenia przez Boga. „Umiłowani moi – napisał ap. Paweł – z bojaźnią i drżeniem zbawienie swoje sprawujcie” (Fpl 2,12).
Nie trzeba chyba dodawać, że to wymaga wiele czasu, pracy nad sobą, a także dystansu do własnej osoby, by najpierw być stróżem samego siebie: „Pilnuj samego siebie i nauki, trwaj w tym, czego cię nauczono …” ( 1 Tym 4,16) – pouczył młodego Tymoteusza ap. Paweł.
Nie mam wątpliwości,
że w znacznej liczbie przypadków, tak właśnie się dzieje, i w zborach/kościołach rozwijają się duchowo ludzie, których serca biją dla Boga, a ich życie jest świadectwem Ewangelii i przekształcającej mocy Ducha Świętego. To ci, którzy nie tylko uwierzyli w Boga, ale także w złożonych okolicznościach swego życia zawierzają Bogu, i starają się być Mu posłuszni i wierni we wszystkim. To osoby z różnych kręgów społecznych i różnym stanie posiadania. Tym, co je łączy, jest poważne podejście do osobistego zbawienia; oni naprawdę uczynili z tego najważniejszą sprawę swego życia! Tylko niektórzy legitymują się statusem naukowym czy pozycją społeczną, ale za to wszyscy są starannie wyedukowani na Słowie Bożym, co znajduje wyraz w nacechowanej prawością postawie życiowej. To ci, których „tak”, zawsze znaczy „tak”, a „nie” – „nie”. Prawdziwa „sól ziemi” i „światłość świata”!
Nie są idealni, ale uparcie dążą do Bożych ideałów. Nie są bez skazy, ale gdy w czymś zawinią, potrafią to uznać i naprawić. Przy czym brzydzą się kłamstwem i obłudą, obcy jest im koniunkturalizm, i mają cywilną odwagę, by – gdy trzeba – ująć się za skrzywdzonymi, nie bacząc, że narażą się <możnym> i prawdopodobnie będą musieli za to zapłacić wysoką cenę! Oni nie recytują banalnych i ckliwych tekstów o <miłości>, ale dowodzą swej miłości do Boga i uczciwości wobec ludzi oddanym sercem, czynem i prawdą (por. 1 Jana 3,18)!
I jest znamienne, że – jak wynika z moich licznych kontaktów i przeżyć – tej charakterystyce odpowiadają osoby z różnych wyznań, także praktykujących różniące się znacznie zasady wiary… Dla mnie jest to dowodem, że Pan Bóg nie jest związany wyłącznie z jakąś jedną grupą osób, a Jezus Chrystus nie jest przypisany do żadnego z istniejących formalnie wyznań chrześcijańskich. Przeciwnie, każdy może czerpać z „rozlicznej Bożej mądrości” (Ef 3,10) i „rozlicznej łaski Bożej” (1 Ptr 4,10)… A gdy chodzi o wyznawane zasady, to moim skromnym zdaniem istnieje duże prawdopodobieństwo, że jeśli ktoś jest wierny i posłuszny Panu w tym, co dotąd poznał, to po pewnym czasie – pod wpływem Słowa Bożego, a może określonych przeżyć – pozna, uzna i zacznie przestrzegać również kolejne nauki Słowa Bożego… Na pewno należy o to zabiegać, i o to się modlić! Bardzo pouczające jest w tym względzie podobieństwo Pana Jezusa „O sieci zapuszczonej w morze i zgarniającej ryby wszelkiego rodzaju” (Mt 13,47-50). Pouczające i dające nadzieję, bo w Sieci Królestwa – w odróżnieniu od zwykłej sieci rybackiej – „ryby” mają czas i szansę oczyścić się i dorosnąć!…
Czy wielu jest takich ludzi?
Niestety, rzeczywistość dowodzi, że niewielu. Także w zborach/kościołach, które deklarują się jako <biblijni chrześcijanie>! Bo deklaracje to zbyt mało, a posiadana znajomość Pisma Świętego, jeśli nie powoduje pozytywnych zmian w charakterze i postępowaniu – niewiele znaczy. Ale tak było w każdym okresie i środowisku. Najpierw wśród Izraelitów. Z Biblii wiemy, że bardzo rzadko ten wybrany naród był wierny Jahwe. Raczej wciąż powtarzała się sytuacja, że stała przy Nim zaledwie „Reszta” – tak było na pustyni… za dni Eliasza… przed niewolą babilońską…
Również zaledwie „Reszta” Żydów żyjących dwa tysiące lat temu, przyjęła Jezusa Chrystusa jako Mesjasza (por. Rz 11,1-5). I choć opisana w Apokalipsie grupa Izraelitów, którzy uwierzyli w Jezusa-Mesjasza i stali się zaczynem („pierwiastkami”) Królestwa Niebieskiego (por. Obj 7,1-8; 14,1-5), to aż 144 tysiące, to jednak należy pamiętać, że biorąc pod uwagę ówczesną populacje Żydów (zarówno osiadłych w kraju nad Jordanem, jak i Żydów z diaspory), szacowaną na ok. 7 milionów – było to zaledwie ok. 2% wszystkich Izraelitów!…
Pomyśleć: zaledwie dwie osoby ze stu! Dwudziestu z tysiąca. Gdyby w naszych czasach było podobnie, wówczas na przykład z polskich ewangelicznych wspólnot religijnych liczących zwykle ok. kilku tysięcy wyznawców, ocalałoby zaledwie… kilkadziesiąt, lub niewiele ponad sto osób! A ilu ze wspólnot liczących kilkuset wyznawców?!…
W tej sytuacji należy bić na alarm,
jako że jest źle, i bardzo źle! Bo w zborach/kościołach żyje wiele osób, które zamiast po swym nawróceniu koncentrować się przede wszystkim na swych duchowych brakach, potrzebach i możliwościach, zamiast zająć się rozwijaniem swego chrześcijańskiego charakteru, skupiają się raczej na swych bliźnich. I nie tyle, aby im zanieść Chrystusa, co aby im okazać swoją duchową, i/lub doktrynalną wyższość.
Słuchając takich osób, a potem obserwując ich zachowanie i życie, trudno oprzeć się wrażeniu, że oni wprawdzie zmienili całkowicie swoje poglądy i praktyki religijne, ale wyraźnie nie są ludźmi odrodzonymi „z wody i z Ducha” (Jan 3,3-8). Że zapoznali się z teorią chrześcijaństwa, i potrafią szermować stosownymi wersetami biblijnymi, ale nie widać, by słowa Pisma dotykały ich serc i miały liczący się wpływ na ich postępowanie.
Chcę być dobrze zrozumiany. Przez wszystkie lata mego świadomego chrześcijańskiego życia, rozumiałem i podkreślałem, jak ważna jest Prawda Słowa Bożego – wszystkie zawarte w Biblii nauki, przykazania i zasady postępowania. Dążąc do ich poznania, przestrzegania, i zwiastowania, w pewnych momentach życia musiałem dokonać zasadniczych zmian i korekt. I kilkakrotnie zapłacić za to wysoką cenę. Nie było łatwo. Ale było warto, bym teraz – gdy moje życie chyli się już ku końcowi – mógł spokojnie, ufając w Boże miłosierdzie, oczekiwać przyjścia Pana.
Tak więc znam wartość Bożej nauki, którą wyznaję. Tę naukę zwiastowałem i czynię to nadal, a gdy trzeba walczyłem i walczę z błędnymi, obcymi ideami i poglądami. Nie mam więc, i nie mogę mieć za złe nikomu tego, że broni biblijnych zasad wiary i jest szermierzem Słowa. Rzecz w tym, jak to robi. A także, jaki wpływ na jego własne życie ma nauka, którą głosi.