„Jakie tam święte figury, one się rozbiły i teraz to są już tylko gipsowe skorupy!”…

Wydarzenia tamtej niedzieli były początkiem wielu zmian w naszym życiu, choć wówczas nie zdawaliśmy sobie jeszcze sprawy z tego, do czego nas to doprowadzi… Wiedzieliśmy jednak (to znaczy świadomość tę mieli przede wszystkim rodzice), że chcemy i musimy się dokładnie dowiedzieć, kto mówi prawdę – Świadkowie, którzy z Biblii wyczytywali te szokujące rzeczy, czy <nasz święty katolicki Kościół>?…

Dzięki pomocy Świadków rodzice nabyli Pismo Święte, które odtąd stało się codzienną lekturą w naszym domu.

Byliśmy także uczestnikami studium, które z mamą i ze mną prowadził „brat Daniel” (starsze rodzeństwo przebywało już wtedy poza domem – jedni jeszcze się uczyli, a inni już pracowali – w domu była mama i ja, a tato przyjeżdżał ze Śląska dopiero w sobotę po południu. On także żywo się interesował studium i nadrabiał zaległości, w czym pomagał pan Wądolny, który w owym czasie dość często był w niedzielę naszym gościem.) Raz w tygodniu przez dwie godziny zasiadaliśmy przy stole, na którym była Biblia (Załatwione przez Świadków całe Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu – Biblię Gdańską wydaną przez Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne z siedzibą w Warszawie) i… „Strażnica”. Dlaczego „Strażnica”? – Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, jaką rolę w organizacji Świadków pełnią ich publikacje, i przez dość długi czas wydawało się nam, że stanowią wspaniałą pomoc w studium Pisma Świętego. Do czasu1)

Tak więc odwiedzał nas „Daniel”. Nie znaliśmy jego prawdziwego imienia i nazwiska, wiedzieliśmy jedynie, że pochodził spod Częstochowy i w naszej okolicy był „pionierem”. W owym czasie społeczność Świadków nie była zalegalizowana – stąd ta konspiracja. Ten, kto pamięta sytuację polityczną w okresie po śmierci Stalina, a przed rokiem 1956., wie na co narażała Świadków ich postawa.

Cotygodniowe studium wzbogacało naszą wiedzę religijną. Przede wszystkim zaś poznawaliśmy Biblię, wciąż zaskakiwani tym, jak wiele ma ona do powiedzenia o Bogu i człowieku, o naszym czasie i nadchodzących wydarzeniach. Czytaliśmy też „Strażnicę”, w której było wiele ciekawych artykułów. Pamiętam, że w tamtym pierwszym okresie mną najbardziej wstrząsnęła wizja zbliżającego się Armagedonu, w którym zginie cała ludzkość, a pozostaną jedynie wierni Bogu Świadkowie!

  • To my – mówił z niekłamanym entuzjazmem „Daniel” – będziemy potem, pod kierunkiem <niebiańskiego rządu>, oczyszczać i odnawiać Ziemię, aż stanie się znów rajską krainą wiecznej szczęśliwości”…

Dla nas jednak sprawą najważniejszą

było porównywanie kolejnych nauk Kościoła rzymskokatolickiego z Biblią. Tym bardziej, że rodzice powoli zaczęli się dzielić zdobytą wiedzą z sąsiadami i rodziną, odkrywając przy okazji, jak nikła jest wiedza religijna, a zwłaszcza biblijna w społeczności od wieków przecież katolickiej, a także jak niechętny jest stosunek parafian do Pisma Świętego.

  • Nie potrafię zrozumieć – powiedziała któregoś dnia mama – że ci sami ludzie, którzy z szacunkiem słuchają urywka Ewangelii odczytywanego przez księdza na początku kazania i z nabożeństwem przypatrują się, gdy ten po przeczytaniu z czcią całuje stronicę Biblii, w rzeczywistości lekceważą Pismo Święte i jego naukę!

  • Bo wy macie jakieś swoje, sfałszowane Pismo – rzucił kiedyś sąsiad – a ksiądz czyta z prawdziwego Pisma Świętego!”

Taka opinia rzeczywiście krążyła po wsi, podobnie jak opowieści o księżach, którzy zabraniali czytać „sekciarskie Biblie”, a niektórzy wręcz kazali wrzucać je do pieca! Faktycznie dowiedzieliśmy się o dość licznych przypadkach, gdy ludzie posłuchali tej rady! Na szczęście nasz choczeński ksiądz nigdy nie posunął się do czegoś takiego. Niektórzy w zaufaniu powiedzieli nam, że przeciwnie – w kilku rozmowach stanowczo podkreślał, że „Biblia jest jedna”! A gdy chodzi o naszego sąsiada, to gdy tato zaproponował mu, by przyszedł do nas i porównał treść Biblii, którą studiujemy z Biblią, która posiada kościelne Imprimatur (w tym celu „Daniel” pożyczył nam na krótko katolicki przekład całej Biblii, chyba była to Biblia w tłumaczeniu ks. Jakuba Wujka) – nie wykazał zainteresowania.

  • Im chyba jednak wcale nie zależy na prawdzie” – skomentował z goryczą tato.

  • Nie dziwcie się. To efekt wielowiekowej polityki Kościoła rzymskiego, który nigdy nie był zainteresowany tym, by ludzie czytali Pismo Święte! Nieświadomych łatwiej bałamucić i wykorzystywać” – skomentował sytuację „Daniel”, któremu rodzice opowiedzieli o zdarzeniu. – Za to my wszyscy powinniśmy dziękować Jehowie Bogu, że nam otworzył oczy!” – dodał.

Jestem dumny z moich rodziców i jestem im wdzięczny, że w kwestii Pisma Świętego i zawartej w nim zbawiennej nauki chrześcijańskiej, zajęli tak dojrzałe stanowisko! Ich szczere i uczciwe podejście oraz odwaga, by w środowisku rdzennie katolickim przyznać się do swoich wątpliwości i poszukiwań, mimo początkowych trudności i afrontów, ostatecznie jednak zjednały im szacunek nie tylko u Świadków – co w końcu byłoby zrozumiałe – ale także u życzliwych nam sąsiadów, a nawet u proboszcza parafii w Choczni, do której należeliśmy.

Ten, poczciwy skądinąd człowiek, mimo iż był i pozostał funkcjonariuszem swego Kościoła, miał jednak w sobie dość odwagi i determinacji, by kilka razy odwiedzić rodziców i prowadzić z nimi długie rozmowy. Kiedyś, w czasie odwiedzin „po kolędzie”, w sąsiednim domu przez trzy godziny czekano na niego z obiadem; ludzie zachodzili w głowę, „co też on tyle czasu robi u tych odmieńców?…”. Podczas jednej z takich wizyt, gdy bezskutecznie usiłował wyperswadować rodzicom ich stanowcze i konsekwentne trzymanie się Pisma Świętego, powiedział coś, co ich do tego tym bardziej zachęciło:

  • Proszę państwa, nie wiem, czy powinniśmy się tak wczytywać w Pismo… Bo na przykład 17. i 18. rozdział Apokalipsy, zdaje się wyraźnie wskazywać na nasz katolicki Kościół… Gdybym w to uwierzył, to bym chyba oszalał!”…

Jak powiedziałem, słowa proboszcza nie przestraszyły rodziców, ale raczej zmobilizowały. Nie zniechęcili się także tym, że w miarę jak płynął czas, bliżsi i dalsi sąsiedzi zaczęli się od nas nieco dystansować, nawet w zwykłych, codziennych kontaktach. Byli i tacy, którzy pozwalali sobie na złe słowa i docinki… Powoli „dorobiliśmy się” opinii „kociarzy”!

Ale to przyszło dopiero z czasem, gdy nasza znajomość Pisma Świętego wzrosła, a wewnętrzna potrzeba dzielenia się jego prawdami z ludźmi, nie pozwalała nam milczeć…

Były też osoby, które okazały zainteresowanie.

Pamiętam mieszkającą niedaleko sąsiadkę, która od lat przyjaźniła się z moją mamą. Któregoś zimowego popołudnia przyszła specjalnie, by się dowiedzieć czegoś więcej o obrazach:

  • Wiesz, Bronia – zwróciła się do mamy – ja już kiedyś słyszałam od kuzynki, że w jednym z kościołów koło Bydgoszczy, gdzie ona mieszkała, proboszcz powiedział z kazalnicy, iż kult obrazów nie podoba się Panu Bogu i jest przeciw Bożemu przykazaniu, i zaraz po niedzieli kazał pościągać obrazy ze ścian kościoła… Ale z tego zrobił się szum i delegacja ze wsi pojechała do biskupa na skargę… Biskup prędko proboszcza odwołał, a ten, który po nim nastał, kazał na powrót obrazy powiesić!… Ludzie byli wzburzeni i długo o tym rozprawiali. A ten pierwszy proboszcz pono zrzucił sutannę i słyszałam, że poszedł do jakiejś innej wiary…”

  • To musiał być uczciwy i odważny ksiądz – przyznała mama. A co najważniejsze, miał rację, bo Pan Bóg zakazał tego kultu… Posłuchaj, co o tym mówi sam Bóg (otworzyła Biblię i przeczytała): „Nie czyń sobie obrazu rytego, ani żadnego podobieństwa rzeczy tych, które są na niebie wzgórę, i które na ziemi nisko, i które są w wodach pod ziemią. Nie będziesz się im kłaniał, ani im będziesz służył; bom Ja Pan Bóg twój, Bóg zawistny w miłości, nawiedzający nieprawości ojców nad syny, w trzecim i czwartem pokoleniu tych, którzy mnie nienawidzą. A czyniący miłosierdzie nad tysiącami tych, którzy mię miłują i strzegą przykazania mego” (2 Mjż 20,4-6 BG).

  • To dlaczego w kościele nam tego nie mówią, a już w szkole na religii ksiądz uczy dzieci, że kult obrazów jest miły Panu Bogu?!” – nie mogła pojąć sąsiadka.

Rozmawiały o tym długo. W pewnej chwili mama znów otworzyła Pismo, w którym w wielu miejscach były papierowe zakładki; po chwili znalazła:

  • Posłuchaj – powiedziała – jak nierozsądne jest czczenie obrazów i posągów ulanych z gipsu, wykutych z kamienia, czy wystruganych z drewna: Wytwórcy bałwanów są w ogóle niczym, a ich ulubione wytwory są bez wartości, ich czciciele są ślepi, a oczywista ich niewiedza naraża ich na hańbę. Któż wytwarza bóstwo i odlewa bałwana, który na nic się nie zda? Oto wszyscy jego towarzysze narażają się na wstyd, a rzemieślnicy – wszak to tylko ludzie; niech się zbiorą wszyscy i staną, a przelękną się i wszyscy się zawstydzą. Kowal wytwarza je pracując przy żarze węgla, nadaje mu kształt uderzeniami młota i robi go za pomocą swojego ramienia; gdy jest głodny, traci siłę, gdy nie pije wody, omdlewa. Snycerz rozciąga sznur, kreśli zarysy czerwonym ołówkiem, wycina go dłutem, wymierza go cyrklem i wykonuje go na podobieństwo człowieka, jako piękną postać ludzką, która ma być ustawiona w domu. Narąbie sobie cedrów lub bierze cyprys albo dąb i czeka, aż wyrośnie najsilniejsze pośród drzew leśnych, sadzi jodłę, która rośnie dzięki deszczom. Te służą człowiekowi na opał, bierze je, aby się ogrzać, roznieca także ogień, aby napiec chleba. Nadto robi sobie boga i oddaje mu pokłon, czyni z niego bałwana i pada przed nim na kolana. Połowę jego spala w ogniu, przy drugiej jego połowie spożywa mięso, piecze pieczeń i je do syta, nadto ogrzewa się przy tym i mówi; Ej, rozgrzałem się, poczułem ciepło! A z reszty czyni sobie boga, swojego bałwana, przed którym klęka i któremu oddaje pokłon, i do którego się modli, mówiąc: Ratuj mnie, gdyż jesteś moim bogiem! Nie mają poznania ani rozumu, bo zaślepione są ich oczy, tak że nie widzą, a serca zatwardziałe, tak że nie rozumieją. A nikt tego nie rozważa i nikt nie ma tyle poznania i rozumu, aby rzec: Jedną jego połowę spaliłem w ogniu i na jego węglach napiekłem chleba, upiekłem też mięso i najadłem się, A Z RESZTY ZROBIĘ OHYDĘ I BĘDĘ KLĘKAŁ PRZED DREWNIANYM KLOCEM?(Proroctwo Izajasza 44,9-19 BW)

Okrągłe z przejęcia oczy sąsiadki dowodziły, jak wielkie wrażenie wywarł na niej przeczytany przez mamę fragment proroctwa Izajasza…

  • I to wszystko naprawdę jest napisane w Piśmie Świętym?… I na pewno jest to prawdziwe Pismo Święte – takie, z jakiego ksiądz czyta w kościele?…”

Domyśliłem się, co teraz nastąpi, bo w domu mieliśmy jeszcze, pożyczoną od Świadków Biblię w przekładzie ks. Jakuba Wujka… Faktycznie, mama podeszła do biblioteczki, wyjęła Księgę i podała ją sąsiadce, mówiąc:

  • Możesz się o tym sama przekonać… Popatrz, tu jest zezwolenie władz kościoła katolickiego na druk i rozpowszechnianie… A teraz przeczytaj… (wskazała jej dwa fragmenty: Najpierw z Drugiej Księgi Mojżeszowej 20,4-6. A potem Proroctwo Izajasza 44,9-19)…”

Umilkliśmy, by sąsiadka mogła się skupić na treści.

Czytała powoli, zatrzymując się nad trudniejszymi słowami. Kiedy skończyła, przez długą chwilę milczała, a w potem opowiedziała nam o pewnym zdarzeniu:

  • Jako mała dziewczynka wraz z rodzicami z okazji odpustu pojechałam kiedyś do jednej z wsi pod Krakowem do stryja i stryjenki, którzy mieszkali obok kościoła… Po obiedzie wraz z kuzynami biegaliśmy tu i tam, a w pewnej chwili trafiliśmy na miejsce, gdzie wysypywano różne stare rzeczy. I tam, na wierzchu sterty zobaczyliśmy nadtłuczone dwie gipsowe figury – <matki boskiej> i św. Antoniego!… Leżały tam, częściowo przysypane popiołem… Pobiegliśmy z krzykiem do kościoła i przy wejściu natknęliśmy się na kościelnego. – <Proszę pana! Na śmietniku leżą święte figury!>. Popatrzył na nas i powiedział: <Jakie tam święte figury, one się rozbiły i teraz to są już tylko gipsowe skorupy!…>. Dla nas, dzieci, był to szok, ale dorośli różnie o tym mówili… Niektórzy pomstowali na kościelnego, a ktoś spytał, kiedy wobec tego z tych figur wyparowała świętość… Minęło tyle lat, a ja wciąż o tym myślę… A teraz ty czytasz o tym z Pisma… Nie wiem, co mam o tym myśleć…Najlepiej zapytam księdza, jak będzie chodził po kolędzie.”

Takie i podobne rozmowy miały różny przebieg, i różnie się kończyły – nierzadko pogniewaniem się sąsiadów. A zwłaszcza sąsiadek, które były bardzo przywiązane do obrazów i rzeźb różnych <świętych> postaci, które każdy miał w swym domu…

Wiedzy biblijnej, jaką przekazywał nam „Daniel”,

nie byliśmy w stanie zatrzymać dla samych siebie – dzieliliśmy się z nią z każdym, kto chciał o tym rozmawiać. W tamtym czasie po raz pierwszy doświadczyliśmy, jak prawdziwe są słowa Pana Jezusa, który w rozmowie z Samarytanką stwierdził, że „kto się napije wody, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku żywotowi wiecznemu” (Jan 4,14 BW). Istotnie, nie byliśmy w stanie milczeć; napojeni Słowem Bożym, chcieliśmy to Słowo przekazywać innym. I czerpaliśmy z tego radość!

A ludzie różnie reagowali. Jedni słuchali i stawiali różne pytania, a inni milczeli… A niektórzy zaczęli od nas stronić.

Podobnie było w mojej szkole. Czasami, gdy na przerwie byłem na podwórku, słyszałem z różnych stron miauczenie i głosy: „kociarz! kociarz!…”.

Któregoś dnia „Daniel” wyjaśnił nam, że przezwisko to wywodzi się z języka niemieckiego, gdzie słowo „kacerz” oznacza „heretyka” – co u nas skojarzono po prostu z … kotem! I niektórzy złośliwie mówili, że my naprawdę zaczęliśmy wierzyć w koty!

Choć prawdę mówiąc, ja sam sobie trochę zapracowałem na złośliwość dzieci. Bo zdarzyło się kilka razy, że – zainspirowany przez „Daniela” – na lekcji religii zadawałem księdzu trudne dla niego pytania, na przykład:

  • Proszę księdza, dlaczego w Piśmie Świętym jest napisane, że kult obrazów nie podoba się Panu Bogu?”.

Jeszcze dziś widzę wyciągnięte szyje dzieci i wpatrzone w księdza oczy, w których było i zgorszenie (jak on śmiał tak się odezwać!) i ciekawość (co też ksiądz na to odpowie?!), i zwykły dziecięcy lęk (co się teraz stanie?!)…

Ksiądz też był trochę zmieszany, ale uśmiechnął się i po chwili zaczął tłumaczyć, że Pismo Święte było pisane w czasach, gdy wokół Żydów żyli poganie, którzy czcząc swoich bogów, czcili też ich obrazy i posągi. A skoro ich bogowie byli nieprawdziwi, to i ich obrazy nie były święte! „To tamtym pogańskim obrazom sprzeciwiało się Pismo, a nie wizerunkom Pana Jezusa, Jego Matki i Świętych Pańskich, które czci Kościół ” – stwierdził nasz katecheta.

Jeszcze dziś niemal słyszę westchnienie ulgi, jakie wtedy usłyszałem w klasie. A potem, po lekcji, posypały się na mnie drwiące, uszczypliwe uwagi…

Opowiedziałem o tym „Danielowi”, a on stwierdził, że odpowiedź księdza jest tylko w połowie prawdziwa. Bo owszem, w tamtych czasach – jak zresztą zawsze – poganie czcili swoich fałszywych bogów i ich wizerunki, co dla Pana Boga było obrzydliwością. Ale Jedyny Bóg („Daniel” wciąż używał zwrotu: „Jehowa Bóg”) nie pozwolił także czynić i czcić jakichkolwiek innych wizerunków, w tym Swoich własnych. Na dowód przytoczył fragment, gdzie Mojżesz, przypominając Izraelitom nadanie na górze Horeb Dziesięciorga Przykazań:, stwierdził co następuje:

  • […] Wtedy przystąpiliście i stanęliście u stóp góry – a góra płonęła ogniem aż do samego nieba, w ciemnościach, chmurach i mgle. I przemówił Pan do was z tego ognia; głos słów słyszeliście, lecz postaci żadnej nie widzieliście, był tylko sam głos. I oznajmił wam Swoje przymierze, które nakazał zachowywać: Dziesięć Słów, które wypisał na dwóch kamiennych tablicach. […] STRZEŻCIE PILNIE DUSZ WASZYCH, GDYŻ NIE WIDZIELIŚCIE ŻADNEJ POSTACI, GDY PAN MÓWIŁ DO WAS NA HOREBIE SPOŚRÓD OGNIA. ABYŚCIE NIE POPEŁNILI GRZECHU I NIE SPORZĄDZILI SOBIE PODOBIZNY RZEŹBIONEJ, CZY TO W KSZTAŁCIE MĘŻCZYZNY, CZY KOBIETY. Czy w kształcie jakiegokolwiek zwierzęcia, które jest na ziemi, czy w kształcie jakiegokolwiek skrzydlatego ptaka, który lata pod niebem. Czy w kształcie czegokolwiek, co pełza po ziemi, czy w kształcie jakiejkolwiek ryby, która jest w wodzie pod ziemią…” (5 Mjż 4,11-18 BW).

Na którejś z kolejnych lekcji religii, trochę z duszą na ramieniu, znów podniosłem w górę rękę:

  • Proszę księdza, ja… chciałbym jeszcze o coś zapytać… Chodzi o te obrazy… Bo my z mamą czytaliśmy w domu Pismo, a tam jest napisane, że nie wolno czcić nie tylko obrazów fałszywych bożków, ale także prawdziwego Boga… Ja sobie zapisałem, gdzie to jest napisane…”

Klasa zamarła, ksiądz popatrzył na mnie przez chwilę w milczeniu, a potem powiedział:

  • Chyba coś źle zrozumieliście… To trzeba bardzo dokładnie przeczytać… Teraz mamy inny temat… Przyjdź do mnie po lekcji; przeczytamy ten fragment wspólnie i ja ci to wytłumaczę”.

Jednak tego dnia nie czytaliśmy wspólnie Pisma, bo okazało się, że ksiądz miał z sobą tylko Nowy Testament. Ale kiedy ksiądz wyszedł na szkolne podwórko, podszedł do mnie, objął mnie po przyjacielsku ramieniem (co na dzieciach zrobiło wielkie wrażenie!), a gdy odeszliśmy kilka kroków dalej, powiedział:

  • Wiem, że chodzą do was Świadkowie Jehowy i wiem, że to oni ci podsuwają te pytania… Oczywiście, nie mogę się na ciebie gniewać, ale i rodzice i ty powinniście być z nimi bardzo ostrożni, bo mogą was odprowadzić od kościoła… Cieszę się, że interesujesz się Pismem Świętym, ale pamiętaj, że aby je dobrze zrozumieć, trzeba skończyć teologię, bo… można bardzo pobłądzić!… A do ciebie mam prośbę, jeśli będziesz miał kolejne pytania, przyjdź do mnie na przerwie, tak jak teraz, i wtedy porozmawiamy. Klasa i tak nie rozumie tych spraw…”

Napisałem już, że ceniłem ks. Szamotę.

Do dziś jestem mu wdzięczny za to, że nam dzieciom, wskazał właściwy kierunek rozwoju duchowego – dbając o uwrażliwienie naszych sumień! Jestem mu wdzięczny za wpojenie stanowczego przekonania, iż w swoim rozwoju religijno-duchowym ponad wszystko inne powinienem dbać o żywą osobistą relację ze Stwórcą i Zbawicielem. Nigdy też od niego nie usłyszałem, że Świadkowie, czy w ogóle protestanci mają jakieś inne, fałszywe Pismo Święte, albo że nie należy go czytać. W tym był podobny do naszego choczeńskiego proboszcza, który zgodnie z prawdą i stanowczo twierdził, że „Pismo Święte jest jedno!”. Nigdy też nie odczułem niechęci księdza wobec mnie, mimo iż kilka razy postawiłem go w trudnej sytuacji… Co się z nim działo później?

W biegu mijających szybko lat co najmniej kilka, kilkanaście razy przy różnych okazjach wspominałem ks. Szamotę, a na przełomie wieków odczułem nagle żal, że w stosownym czasie nie zadbałem o to, by próbować się z nim spotkać. Byłaby to dobra okazja, by mu podziękować, a także porozmawiać o zbawieniu w Jezusie Chrystusie, który jest jedyną Drogą i jedynym Pośrednikiem między Bogiem a ludźmi (Jan 14,6; DzAp 4,12; 1 Tym 2,5).

Dziecko inaczej postrzega starszych.

Dla mnie ks. Szamota w latach 50. tamtego wieku miał już chyba około czterdziestu lat, a zatem w roku 2000. powinien liczyć lat ok. dziewięćdziesiąt…

A tymczasem okazało się, że był znacznie młodszy, a zmarł całkiem niedawno.

Ale o tym dowiedziałem się dopiero w roku 2015., gdy po ponad pięćdziesięciu ośmiu latach wraz z moim piętnastoletnim wnukiem, Beniaminem, odbyłem „podróż sentymentalną” w świat mojego dzieciństwa.

Najpierw przeżyłem trudną chwilę, gdy na miejscu mojej dawnej szkoły („Wielki Dwór”), w kiedyś bogatym i okazałym, a obecnie totalnie zdziczałym ogrodzie, odkryliśmy wielkie rumowisko – tyle pozostało po dawnym ziemiańskim dworku, w którym mieściła się potem moja pierwsza szkoła… Budynek, o który od lat nikt się nie troszczył, zapadł się do wewnątrz, nad kikutami ścian sterczały szczątki belek oraz nadgniłe i połamane deski, a wrażenie chaosu potęgowały powykręcane karykaturalnie, powrastane w resztki ścian gałęzie krzewów…

Odwiedziliśmy też mojego szkolnego kolegę, a potem jeszcze koleżankę – dwoje z czterech żyjących jeszcze uczniów mojej klasy. Rozmowy… rozmowy… Wspomnienia… wspomnienia…

W jakimś momencie wspomniałem ks. Szamotę, pytając Marysię, czy zna jego późniejsze losy. I to wtedy dowiedziałem się, że zmarł zaledwie kilka lat temu… Tutaj, we Frydrychowicach doczekał emerytury, i tu pozostał do śmierci.

To była druga tego dnia, trudna dla mnie chwila… Wyraziłem przykrość i żal, że tu na ziemi już się z nim nie spotkam… Rozpamiętując to, przywołałem wspomnienia tamtych lekcji religii i moje pytania do księdza. I wtedy usłyszałem coś, co mnie poruszyło:

  • A wiesz – odezwała się Marysia – dość dawno temu, gdzieś w latach siedemdziesiątych lub osiemdziesiątych, nie pamiętam tego dokładnie, ksiądz Szamota ze ścian naszego kościoła kazał pościągać wszystkie obrazy… Dziwnie to wtedy wyglądało…”

  • A co na to ludzie?” – zapytałem.

  • No, było wielkie poruszenie, ale niedługo potem obrazy znów wróciły… Chyba biskup nakazał, czy jakoś tak”…

W godzinach popołudniowych podjechaliśmy pod zlokalizowany na górce cmentarz, i po lewej stronie głównej alei znaleźliśmy grobowiec księdza, który spoczął obok swoich rodziców.

Długo stałem nad jego grobem.

(c.d.n.)

Przypisy:

  1. Relację o tych zdarzeniach znaleźć też można na mojej Stronie, w /żółtej/ zakładce pn. „Oszukani”, gdzie obszerniej opisuję nasze rodzinne (choć nie tylko) kontakty i doświadczenia ze społecznością <Świadków Jehowy>. <Świadkami> nigdy nie zostaliśmy, ale od tamtego czasu trwamy przy PIŚMIE ŚWIĘTYM, które dla nas jest autentycznym SŁOWEM BOŻYM.

  2. Pismo Święte Starego Testamentu, w przekładzie polskim W.O. Jakuba Wujka T.J., wydanie drugie poprawione, z Imprimatur Kurii Metropolitalnej (Ks. Celestyn Szawan T.J. Prowincjał Małopolski, Kraków 5.IX.1956).

014