„Liczy się intencja”…?!

W trakcie dyskusji ze studentem seminarium katolickiego, której fragment przedstawiłem powyżej, poruszyliśmy także kwestię intencji czcicieli <świętych obrazów i posągów>. Bo wielu ludzi mówi, że nie czci obrazów jako takich, ale traktuje je jako przedmiot, dzięki któremu przybliża się do niewidzialnego sacrum.

  • Przecież ja wiem, że to tylko płótno, dykta, czy gips… – powiedział mi pewien pan w Sosnowcu, z którym zacząłem rozważać Pismo Święte. Ale ta podobizna pobudza moją wyobraźnię i w pewien sposób przybliża mi święte, niewidzialne osoby”… (Pan miał w mieszkaniu mały ołtarzyk, w centrum którego znajdował się obraz <Czarnej Madonny z Dzieciątkiem>, a po bokach dwie pięknie zdobione świece. – „To moje miejsce modlitwy. Ale ja się nie modlę do martwego obrazu, lecz do mojej Orędowniczki, która żyje i jest w niebie!”).

… Musiało minąć nieco czasu, zanim ten starszy już wiekiem, niezwykle sympatyczny, ale też – i to w tym przypadku było niezwykle istotne – otwarty człowiek, zrozumiał, że wszystkie swoje poglądy, wyobrażenia i praktyki powinien starannie sprawdzić pod kątem ich zgodności z Pismem Świętym. Po to, by poznać wolę Najwyższego i odrzucić wszystko to, co w Jego oczach jest błędem i zawadą na drodze do zbawienia. W tym przypadku dotyczyło to nie tylko kultu obrazów, lecz także jego katolickich wyobrażeń o <Bogurodzicy>, którą czcił od lat jako <Królową Niebios> i <Orędowniczkę> przed tronem Stwórcy… I wielu innych poglądów, wierzeń i praktyk religijnych.

Kwestia intencji wypłynęła także w rozmowie w Jaworznie,

gdzie wspomniany wyżej kleryk, chcąc mnie – a właściwie to głównie swoich rodziców – przekonać o celowości i o pożytku płynącym z kultu <świętych obrazów>, w pewnej chwili powiedział, że czynnikiem decydującym są intencje czciciela:

  • Zgadzam się, że obraz jakiejś świętej postaci nie jest tym samym, co widoczna na nim święta osoba. Ale obraz przypomina mi tę osobę – tak jak zdjęcie moich rodziców przypomina mi ich samych, i budzi w sercu ciepłe, serdeczne uczucia… To przecież w tym celu nosimy w portfelach zdjęcia naszych bliskich – prawda?”

  • Odpowiedziałem: „Są co najmniej dwie podstawowe różnice pomiędzy tworzeniem i kultem obrazów religijnych, a posiadaniem zdjęć naszych bliskich – powiedziałem. Po pierwsze, zdjęcie oddaje rzeczywisty wygląd bliskich nam osób – podczas gdy malunki tzw. <świętych postaci> niewiele lub nic nie mają wspólnego z rzeczywistością. Po drugie: nikt normalny nie oddaje religijnej czci i nie adoruje posiadanych zdjęć; nie modli się i nie bije pokłonów, nie okadza i nie pali przed nimi świeczek, a na ich portretach nie zawiesza wotów – jak to się dzieje z katolickimi <świętymi obrazami>! Przede wszystkim zaś gdy chodzi o tworzenie wizerunków i sprawowany wokół nich kult, Pan Bóg tego kategorycznie zabronił pod sankcją surowej kary, aż do utraty zbawienia!”

Dostrzegłem, że o ile te argumenty wyraźnie trafiały do rodziców kleryka (parę razy wymienili spojrzenia, a ojciec w kilku momentach skinął z aprobatą głową), to syn, skupiony na obronie swego poglądu, niewiele sobie z nich robił:

  • Owszem – przyznał – zdjęcie, to nie to samo, co namalowany obraz. Ale przecież twórcy świętych wizerunków nadają tym postaciom szlachetne oblicza, i nawet ich szaty, czy na przykład zarost albo kolor włosów są takie, jakie noszono w ich epoce…”

  • Myślę, że zgodzi się pan – wszedłem mu w słowo – iż geniusz nawet najwybitniejszego twórcy ani jego wysiłek, nie odda nigdy prawdziwego wyglądu modelowanej nieznanej postaci!… Nie mówiąc już o Bogu, który – jak mówi Pisma Święte – jest Duchem (Ewangelia Jana 4,24). A teraz spójrzmy na rzeczywistość; proszę mi na przykład wyjaśnić, co słynny częstochowski obraz <Czarnej Madonny z Dzieciątkiem> ma wspólnego z Marią z Nazaretu – czy matka Jezusa była Murzynką, albo może Jezus był kiedyś małym Murzynkiem?!… Jak pan widzi, pański argument, że dzieła malarzy i rzeźbiarzy oddają wiernie dawne czasy, jest mocno nietrafiony… Zresztą, historia religii nie pozostawia wątpliwości co do tego, że czczone w kościele katolickim obrazy i posągi, zostały zapożyczone z religii i kultur pogańskich… Może się pan o tym łatwo przekonać, sięgając do licznych opracowań na ten temat…”

Mój rozmówca zamilkł na chwille, dlatego kontynuowałem:

  • To, co powiedziałem, dotyczy tworzenia wizerunków. Ale jest jeszcze sprawa kultu, jaki wokół nich się odbywa …”.

  • Ale my przecież nie czcimy samych obrazów jako takich, lecz osoby, które te wizerunki przedstawiają…”

  • Czyżby? – zaoponowałem… Na pewno był pan kiedyś w Częstochowie na odsłonięciu obrazu <Czarnej Madonny>. Ja też tam raz byłem – i widziałem oraz słyszałem wszystko, co się tam (podobno za każdym razem) dzieje! Ta wyreżyserowana gra cieni, świateł i dźwięku… te ludzkie oczy, wpatrzone z natężeniem w odsłaniane powoli płótno… ten zachwyt i uwielbienie… te łzy i spazmy oraz pełna uwielbienia adoracja… O czym to świadczy, jeśli nie o najwyższej czci tego – jak się zresztą wyraźnie podkreśla – <cudownego obrazu>?!… Nie ma najmniejszej wątpliwości, że kościół katolicki twierdzi, iż nie tylko <Bogurodzica> jest cudowna, ale również CUDOWNY JEST JEJ WIZERUNEK!… Toż to jeden z najwyższych i najdobitniejszych przejawów kultu obrazu! – A pan mi mówi, że nie czcicie obrazów jako takich, lecz uwidocznione na nich postacie. Przecież to oczywista nieprawda…”

  • Ale pozostawmy Częstochowę – mówiłem dalej – bo identyczne rzeczy, może na nieco mniejszą skalę, dzieją się na wielu innych miejscach, w tzw. sanktuariach, a także w lokalnych katolickich kościołach. To jest głęboko zakorzenione i powszechne zjawisko i zachowanie wiernych. Ludzie zdejmują czapki i kłaniają się wizerunkom umieszczonych w tysiącach kapliczek na pagórkach i rozstajach dróg, oraz w innych niezliczonych miejscach kultu… A przychodzący <po kolędzie> ksiądz rozdaje dzieciom <święte obrazki> i podsuwa wiernym do ucałowania drewniany albo metalowy krucyfiks… Pytam: co całują parafianie – Pana Jezusa Chrystusa, który zasiada w niebie „po prawicy majestatu” (List do Hebrajczyków 1,3), czy kawałek obrobionego przez rzemieślnika tworzywa…?!

Odwołanie się do częstochowskiej rzeczywistości wywarło wrażenie na moich gospodarzach – pan domu zmarszczył brwi i jakby chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował… Miałem świadomość, że stąpam po cienkim lodzie, bo dla rzymsko-katolika obraz jasnogórski jest czymś zupełnie wyjątkowym, i przez moment obawiałem się nawet, w tym momencie nasza dyskusja może się nagle i nieprzyjemnie skończyć… Jednak nic takiego nie nastąpiło, a podczas kolejnych odwiedzin w tym domu dowiedziałem się, że w tym temacie państwo mieli już swoje własne doświadczenia, które kazały im patrzeć z rezerwą na sprawowany na Jasnej Górze kult… Co więcej, dowiedziałem się, że sprawę znał także ich syn, i chyba temu należy przypisać, że i on na moje uwagi o <Pani Jasnogórskiej> nic nie powiedział.

Nie wiedząc o tym w czasie tej dyskusji poprosiłem, by może teraz on zabrał głos.

  • Pan na wszystko patrzy niezwykle krytycznie i surowo ocenia prostych i szczerych ludzi – powiedział. To nie jest miłe… A dlaczego pan nie pomyślał, że to wszystko jest wyrazem czci, którą oni tak naprawdę kierują do nieba, do świętych, którzy tam mieszkają, a nie do budulca z jakiego powstały wizerunki. Czy nie warto rozważyć takiej ewentualności?”

  • Odpowiedziałem wprost: „Jest pan wytrwały w powtarzaniu wciąż tej samej sugestii, która nie znajduje pokrycia w rzeczywistości, a przede wszystkim – i to uważam za najistotniejsze – jest sprzeczna z Pismem Świętym. Bo w Piśmie czytamy, że dawne pogańskie wierzenia i praktyki, jakie zaadoptował na swe potrzeby kościół katolicki, Pan Bóg kwalifikuje jako bałwochwalstwo i nim się brzydzi! A pan na siłę chce im dorobić inną metryczkę…”

  • W jednym ma pan rację – kontynuowałem – w tym mianowicie, że prosty lud rzeczywiście bardzo często „nie wie, co czyni”. Ale kto za to odpowiada, jeśli nie pasterze tego ludu? To przecież duchowni oficjalnego kościoła katolickiego, począwszy od IV wieku po Chrystusie, przyjęli pogańskie wizerunki, i nadając im chrześcijańskie imiona, zbudowali wokół nich kult. Reszty dopełniła systematyczna, trwająca całe wieki indoktrynacja <maluczkich>, m.in. opowieści o rzekomych cudach, jakie przypisywano wizerunkom – w co prosty lud bezkrytycznie uwierzył… I tak się to toczy. Lud wierzy, że obrazy są <święte> i <cudowne> i czci je myśląc, że to podoba się Panu Bogu – choć w rzeczywistości ci biedni ludzie kłaniają się i czczą karton, drewno i gips, żelazo i kamień. Kłaniają się im i całują je, ich miniaturki naszą jako ozdobę i rodzaj amuletu, który – jak wierzą – chroni ich przed wypadkami i przynosi szczęście, dokładnie tak, jak kiedyś (i nawet współcześnie) narody pogańskie. A większe obrazy i posągi dźwigają mozolnie w procesjach myśląc, że w ten sposób wyjednają sobie ich szczególne łaski.”

Po tych słowach zapadło milczenie.

Spojrzałem na zegarek i zorientowałem się, że powinienem się już pożegnać. Podziękowałem za rozmowę i przeprosiłem syna gospodarzy za ewentualne słowne uchybienia. Dodałem, że mam nadzieję jeszcze kiedyś się z nim spotkać, na co krótko i dobitnie odpowiedział:

  • Nie sądzę. Mam też nadzieję, że nie będzie pan już odwiedzał moich rodziców, by im mącić w głowach!”

Spojrzałem na gospodarzy:

  • Mam nadzieję, że jednak będziemy się nadal spotykać…?”

Rodzice wymienili spojrzenia, a pan domu, zwracając się do studenta powiedział:

  • Wybacz synu, ale to my o tym zdecydujemy.”

  • A do mnie: „Dziękujemy za tę rozmowę, i oczekujemy pana za tydzień!”

Kiedy spotkaliśmy się po tygodniu,

nie było już z nami syna, który powrócił na uczelnię. Natomiast państwo chcieli jeszcze porozmawiać o bałwochwalstwie, a ściślej o intencjach ludzi, którzy chcą uczcić Pana Boga poprzez cześć oddawaną obrazom i posągom:

  • Bo wie pan – rozpoczął gospodarz – dużo myśleliśmy o intencjach ludzi, którzy starają się zbliżyć do Boga poprzez wizerunki. My już zrozumieliśmy, że Pismo Święte jest temu przeciwne i w kolejnych wypowiedziach surowo tego zabrania, ale wciąż się zastanawiamy, czy powinno się surowo potępiać takie osoby, jeśli ich intencje są szczere?… I czy słuszne jest wymagać od nich, by odrzucili ten kult… Tym bardziej, że są to z reguły osoby starsze wiekiem. Oni nauczyli się tego już w dzieciństwie i praktykują od lat z przekonaniem, że w ten sposób pomnażają Bożą chwałę… Czy nie ma dla nich jakiejś formy dyspensy?… Przecież nawet w Piśmie czytamy, że Pan Bóg patrzy na serca i według tego ocenia każdego człowieka”.”.

Słuchając gospodarza zauważyłem emocjonalne zaangażowanie, jakie towarzyszyło jego słowom, a za chwile on sam wyjawił, co mu leży na sercu:

  • … Mówiąc o tym, mam na myśli moją mamę, z którą od kilku tygodni rozmawiamy o tych sprawach. Ona naprawdę kocha Pana Boga, ale kocha też bardzo swoje obrazy… Zwłaszcza obraz <Chrystusa Miłosiernego>, tego, wie pan, z przebitym sercem, z którego tryska na świat strumień Jego łaski!…”

Wiedziałem o jakim obrazie mówi; taki sam wisiał na ścianie w domu znajomych, którzy też wyróżniali go spośród innych wizerunków.

  • Szanowni państwo – powiedziałem – najpierw kwestia <dyspensy>. Nie, dla grzechu – a wszak bałwochwalstwo jest grzechem – nie ma żadnej dyspensy! Grzech jest czymś na kształt wirusa, który infekuje organizm człowieka i prowadzi do nieuniknionej śmierci, bo – jak mówi Pismo – „zapłatą za grzech jest śmierć” (List do Rzymian 6,23) – A czy walcząc z chorobą można oszczędzać niektóre wirusy?!… Zgodnie z Pismem, drogą do usunięcia i zniszczenia wirusa grzechu jest najpierw uznanie i wyznanie swej winy („Jeśli wyznajemy grzechy swoje, wierny jest Bóg i sprawiedliwy, i odpuści nam grzechy, i oczyści nas od wszelkiej nieprawości” – 1 List Jana 1,9). A następnie stanowcze porzucenie tego, co jest przeciwne woli Bożej! Proszę zwrócić na słowa Pana Jezusa, który odpuszczając ludziom grzechy, mówił stanowczo: „Idź, i odtąd już więcej nie grzesz” (por. Jan 8,11)!…”

  • Drodzy państwo – mówiłem dalej – Pan Bóg nie potępia i nie odrzuca nikogo, kto NIEŚWIADOMIE grzeszy, także gdy tym grzechem jest bałwochwalstwo!. Ale On zarazem czyni wszystko, by taki człowiek czym prędzej poznał swój błąd i porzucił go. Przemawiając do Greków czczących licznych bogów, ap. Paweł powiedział: „nie powinniśmy sądzić, że bóstwo jest podobne do złota albo srebra, albo do kamienia, wytworu sztuki i ludzkiego umysłu”. A potem ich ostrzegł: Bóg wprawdzie puszczał płazem czasy niewiedzy, teraz jednak wzywa wszędzie wszystkich ludzi, aby się upamiętali. Gdyż wyznaczył dzień, w którym będzie sądził świat sprawiedliwie przez męża, którego ustanowił, potwierdzając to wszystkim przez wskrzeszenie go z martwych” (DzAp 17,19. 30.31). Niestety, drodzy państwo, tutaj nie ma i nie może być żadnej dyspensy. Przekażcie to proszę – delikatnie, ale stanowczo – swojej mamie…”

Pan spojrzał na żonę, westchnął, a potem zapytał:

  • Ale czy grzech bałwochwalstwa jest takim samym zagrożeniem dla zbawienia, jak morderstwo, albo na przykład cudzołóstwo?”

  • Otworzyłem Biblię: „Zamiast własnymi słowami, odpowiem fragmentem Pisma, który opisuje dzień, w którym wierni odbiorą wieczną nagrodę, a niepoprawni grzesznicy – karę wiecznego zatracenia: „I rzekł Ten, który siedział na tronie: Oto wszystko nowym czynię. I mówi: Napisz, gdyż słowa te są wierne i prawdziwe. I rzekł do mnie: Stało się, Jam jest alfa i omego, początek i koniec, Ja pragnącemu dam darmo ze źródła wody żywota. Zwycięzca odziedziczy to wszystko, i będę mu Bogiem, a on będzie mi synem. Udziałem zaś bojaźliwych i niewierzących, i skalanych, i zabójców, i wszeteczników, i czarowników, i BAŁWOCHWALCÓW, i wszystkich kłamców będzie jezioro płonące ogniem i siarką. To jest śmierć druga (Obj 21,5-8)…

  • A jednak w człowieku jest coś takiego – teraz odezwała się żona – że szuka jakiegoś wyobrażenia Boga; w ten sposób jakby łatwiej Go poznać i zrozumieć…”

  • Droga pani, – odpowiedziałem – proszę chwilę pomyśleć. Czy jest cokolwiek rozsądnego w poszukiwaniu obrazu ŻYJĄCEGO BOGA w martwych przedmiotach?… Czy wykonane przez rzemieślników wizerunki, które „mają oczy, a nie widzą, mają uszy, ale nie słyszą, mają ręce, a nie dotykają, mają nogi, a nie chodzą>, mogą w jakikolwiek sposób wyobrazić Tego, który wiecznie żyje i działa, wszystko widzi, słyszy i zna?!… Przecież każdy taki wizerunek jest totalnym zaprzeczeniem Jego istoty, wielkości i mocy!!!… Pani powiedziała, że jest w człowieku skłonność do czynienia wizerunków… To prawda, jest w ludzkiej naturze coś takiego. Ale od początku do końca – to znaczy od myśli po wykonanie i kult – jest to złe i przeciwne Bogu, i bardzo uchybia Jego czci! To już raczej człowiek, w pewien określony sposób, jest wyobrażeniem Boga – oczywiście nie zewnętrznie, gdyż „Bóg jest Duchem” (Jan 4,24), a nie ciałem! Ale człowiek żyje, czuje, myśli i działa, może planować i tworzyć! I dlatego w Piśmie czytamy, że „stworzył Bóg człowieka na obraz swój. Na obraz Boga stworzył go” (1 Mjż 1,27)!

W oczach państwa dojrzałem zrozumienie dla podanych argumentów.

  • Wie pan – powiedział gospodarz – to w sumie jest takie proste. Aż dziw, iż dotąd tego nie rozumieliśmy. Musimy te argumenty przedstawić mojej mamie, jest niemożliwe, aby i ona tego nie zrozumiała.”

  • A tylu ludzi chodzi na pielgrzymki do różnych <cudownych obrazów>, albo też obrazy (a często same ich ramy) są obnoszone po domach i tam się ludzie do nich modlą…” – dodała pani.

Te słowa wywołały we mnie wspomnienie,

urlopu spędzonego w jednej z pięknych górskich wiosek w pobliży Krynicy Zdroju. Podzielę się tamtym przeżyciem:

Były to lata 60. minionego wieku. W Łomnicy – tak nazywała się wieś, gdzie wraz z zaprzyjaźnioną rodziną byłem na wczasach – peregrynował obraz <Pani Jasnogórskiej>. Co wieczór do jakiejś góralskiej chaty przynoszono z poprzedniego miejsca obraz, wokół którego zbierali się jego czciciele.

Postanowiłem, że tego wieczora przyjrzę się temu z bliska…

Gdy zbliżałem się do gospodarstwa, zapadał już zmierzch. Ludzi było sporo, obszerna, kilkuizbowa chałupa (drzwi dzielące poszczególne pomieszczenia zdjęto z ram), była już pełna, a spora grupa pozostawała wciąż na podwórku. Stojąc i wymawiając nabożne słowa, równocześnie rozglądali się wokół, jakby czekając na kolejne osoby…

Przewodniczka tego zgromadzenia wysokim głosem, który niósł się wokół, intonowała kolejne zwrotki pieśni maryjnych i nowenny do jej imienia, a chór głosów podejmował podane przez nią kwestie…

Chcąc dojść w pobliże obrazu, powolutku przesuwałem się wśród zebranych; ludzie troszkę niechętnie, widząc obcego, robili mi jednak miejsce… Gdy doszedłem do ostatniej izby, zobaczyłem typowy obraz <Czarnej Madonny>, bogato przystrojony z wianuszkiem zapalonych świec wokół.

Nad skłonionymi w nabożnym skupieniu głowami, niósł się głos przewodniczki:

  • Przywracająca wzrok ślepym…” („Módl się za nami! – odpowiadał chór);

  • Przywracająca słuch głuchym…” („Módl się za nami!);

Słuchając kolejnych błagalnych wezwań i próśb o pomoc – dla chromych, kalekich i w różny inny sposób poszkodowanych losowo i nieszczęśliwych osób – i widząc wpatrzone w obraz oczy czcicieli, nie byłem w stanie oprzeć się przykrej refleksji:

Ludzie, kto ma wam pomóc w tych potrzebach?…Kto ma was wspomóc?… – Namalowany na płótnie martwy wizerunek?! Ślepy, głuchy, bezwolny, pozbawiony możliwości poruszania się obraz, który jak kloc drewna przenosicie z miejsca na miejsce?!…”

Znałem na tyle program takich nabożeństw, iż mogłem się zorientować, że za chwilę zebrani upadną na kolana przed obrazem. Odwróciłem się więc i powoli ruszyłem w kierunku wyjścia. Witały mnie zdziwione i jakby trochę niechętne spojrzenia („Kim jesteś, że wychodzisz w takiej chwili?…”). Gdy znalazłem się w bramie obejścia, odwróciłem się i dostrzegłem, że kilku młodych mężczyzn wstało z kolan wyraźnie się zastanawiając, czy nie pójść za mną…

Na szczęście nie poszli. A ja ruszyłem w drogę powrotną.

(c.d.n.)