„Proszę was tedy, bracia, przez litości Boże, abyście stawiali ciała wasze ofiarą żywą, świętą, przyjemną Bogu, to jest, rozumną służbę waszą.
A nie przypodobywajcie się temu światu, ale się przemieńcie przez odnowienie umysłu waszego na to, abyście doświadczyli, która jest wola Boża dobra, przyjemna i doskonała” (Rz 12,1.2 BG)
Omawiając powyższy fragment Listu do Rzymian komentatorzy przypominają ważną prawdę, że ciało chrześcijanina należy do Boga tak samo jak jego dusza, ponieważ służy on Bogu zarówno umysłem i duchem, jak i ciałem. Ciało jest świątynią Ducha Świętego (por. 1 Kor 6,19), miejscem przebywania i instrumentem działania Ducha Świętego (w. 20), a dlatego prawdziwym nabożeństwem jest ofiarowanie swego ciała, i wszystkiego co się z nim dzieje w ciągu dnia, Bogu.
„Prawdziwym nabożeństwem – czytamy w jednym z komentarzy – nie jest ofiarowanie Bogu kwiecistych modlitw czy dostojnej i uświęconej tradycją liturgii. Prawdziwym nabożeństwem jest ofiarowanie Bogu codziennego życia”. A dalej: „Cześć oddawana Bogu nie jest transakcją handlową załatwianą wyłącznie w kościele, bo w prawdziwym nabożeństwie cały świat jest świątynią żywą, a każde działanie ludzkie jest składową częścią tego nabożeństwa. Ktoś może powiedzieć: <Idę do kościoła na nabożeństwo>. Ale powinien on również mówić: <Idę do fabryki, do sklepu, biura, szkoły, do kopalni, do stoczni, na pole, do ogrodu – by oddać Bogu cześć>…”.
Inny z komentatorów w związku z tym samym wersetem napisał: „[…] Paweł pragnął, aby całe życie chrześcijan było ofiarą. Naprawdę istnieją święte ciała, które nie spoczywają na ołtarzach jako relikwie, ale – żyjąc – pełnią służbę Bożą. Nasze kapłaństwo, rozumiane jako powszechne kapłaństwo wszystkich wierzących, jest sprawą serio. Jednakże upatrując jego istotę głównie (a czasem jedynie) w zwiastowaniu Słowa powinniśmy się obawiać, że ewangelickie chrześcijaństwo stanie się bezprzedmiotowe, akademickie. Prawdziwe kapłaństwo polega bowiem nie na mówieniu, ale przede wszystkim na składaniu ofiary”.
Należy się cieszyć, że te trzeźwe, a co najważniejsze biblijne wnioski, są upowszechniane przez ludzi wypowiadających się na temat prawdziwej pobożności. Jest to zbieżne ze słowami ap. Pawła: „A sam Bóg pokoju niechaj was w zupełności uświęci, a cały duch wasz i dusza, i ciało niech będą zachowane bez nagany na przyjście Pana naszego, Jezusa Chrystusa” (1 Tes 5,23)!
Podobni do świata – w czym?
Miałem możliwość wysłuchania wielu kazań, w których napominano członków zboru, aby nie ulegali trendom w modzie i stylu życia, i by stronili od świeckich zabaw i rozrywek. Zwracając się zwłaszcza do niewiast kaznodzieje postulowali, by zadowalały się przystojnym i skromnym ubiorem, bez żywych kolorów i ozdób… by nie poświęcały zbyt wiele uwagi swoim fryzurom i wystrzegały się makijażu, nawet takiego, który dyskretnie koryguje drobne defekty… W innych kazaniach ostrzegano przed kinem, teatrem, radiem, a potem telewizją… A także przed <niepotrzebnym> czytaniem różnych świeckich książek… – Takich przestróg i zaleceń, ostrzeżeń i potępień było wiele, i padały z różnych kazalnic…
Nie zamierzam tutaj poświęcać zbyt wiele uwagi tym sprawom. Nie dlatego, że w tej przestrzeni nie dostrzegam wciąż aktualnych, a nawet rosnących zagrożeń, ale dlatego, że to nie przed tym – a przynajmniej nie głównie przed tym – ostrzegał ap. Paweł w tamtym czasie wierzących w Rzymie, a teraz nas. Jest oczywiste, że skala wartości uznana przez świat, nie może być naszą, a gorąco pożądane przez ten świat cele, nie mogą się stać naszymi celami. Dotyczy to także sposobu życia i tego, co współcześnie uznawane jest za rozrywkę, a często jest hańbą człowieczeństwa i zniewagą Stwórcy!…
Myślę jednak, że największym zagrożeniem dla biblijnych chrześcijan był zawsze, i jest także dziś, świecki trend w myśleniu i wartościowaniu, który cechuje się znieczulicą, samolubstwem i bezdusznością, i nie cofa się przed największą nawet podłością! Sposób, w jaki dziś ludzie odnoszą się do siebie, jest totalnym zaprzeczeniem nie tylko biblijnej „agape”, ale już także przyrodzonych i elementarnych cech człowieczeństwa! Co dosadnie oddaje funkcjonujące dziś powszechnie nie tylko w słownictwie, ale przede wszystkim w codziennym życiu i postępowaniu określenie <wyścig szczurów> – zwalczających się, depczących po sobie, i wzajemnie się zagryzających istot!
Pełno tego wokół nas – co ujawniają gazety, reportaże, programy telewizyjne… Tym rytmem pulsuje życie w wielu instytucjach, biurach, w zakładach pracy… To niszczy relacje zawodowe i sąsiedzkie, rozbija małżeństwa i rodziny… Prostacka zazdrość, która nie cofa się przed potwarzą i pomówieniem o najgorsze czyny!… Ledwie skrywana – albo i nie – niechęć i nienawiść, eksplodująca złymi, raniącymi słowami! Podstępne knowania i niszczące intrygi, których celem jest wyeliminowanie człowieka, którego miejsce ktoś upatrzył dla siebie!… Lekceważenie i podkopywanie autorytetu… I stałe naciski: <Musisz być albo taki jak my, albo nie będzie dla ciebie miejsca wśród nas! Musisz się nagiąć do okoliczności i robić to, co odpowiada naszym interesom, a jeśli nie, to już my się postaramy, że będziesz miał wszystkich przeciwko sobie!… Musisz kryć nasze draństwa i być lojalnym członkiem grupy, albo urobimy ci odpowiednią opinię!>…
Niestety, ten dramatyczny w przejawach i tragiczny w skutkach świecki trend, jest coraz bardziej widoczny także w zborze/kościele, rodząc swoje smutne owoce. I jeśli nie zostanie w końcu dostrzeżony i nie spotka się ze stanowczym przeciwdziałaniem, środowisko wierzących stanie się takie jak świat! A nawet gorsze. Gorsze dlatego, że do owego fatalnego świeckiego trendu może dodać jedną z najgorszych i najsurowiej potępianych w Biblii cech – obłudę!
A ten „kwas faryzeuszów” (por. Łk 12,1) jest czymś wyjątkowo szkodliwym i niszczącym. I rzecz znamienna: zagraża on głównie środowisku ludzi religijnych, którzy – bardziej niż ktokolwiek inny – usiłują zachować pozory pobożności i służby Bogu, choć często są wilkami w owczej skórze! Takimi za dni ziemskiej służby Jezusa Chrystusa byli żydowscy przywódcy, którym Mistrz powiedział wprost:
-
„Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, ale wewnątrz są pełne trupich kości i wszelkiej nieczystości. Tak i wy na zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, wewnątrz zaś jesteście pełni obłudy i bezprawia!
Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że budujecie grobowce prorokom i zdobicie nagrobki sprawiedliwych. I mówicie: Gdybyśmy żyli za dni ojców naszych, nie bylibyśmy ich wspólnikami w przelaniu krwi proroków. A tak wystawiacie sobie świadectwo, że jesteście synami tych, którzy mordowali proroków!
W też dopełnijcie miary ojców waszych.
Węże! Plemię żmijowe! Jakże będziecie mogli ujść przed sądem ognia piekielnego? Oto Ja posyłam do was proroków i mędrców, i uczonych w Piśmie, a z nich niektórych będziecie zabijać i krzyżować, innych znowu będziecie biczować w waszych synagogach i przepędzać z miasta do miasta.
Aby obciążyła was cała sprawiedliwa krew, przelana na ziemi – od krwi sprawiedliwego Abla aż do krwi Zachariasza, syna Barachiaszowego, którego zabiliście między świątynią a ołtarzem.
Zaprawdę powiadam wam, spadnie to wszystko na ten ród.” (Mt 23,27-36).
Osobiście nie mam najmniejszych wątpliwości, że miażdżąca ocena Pana Jezusa zapisana w ewangelii wg Mateusza r. 23. – kiedyś odnosząca się do duchowych przywódców Izraela – dziś charakteryzuje postępowanie przede wszystkim hierarchów kościoła rzymskiego. Narzuca mi się to nieodparcie, gdy patrzę na gesty i postawę upierścienionych purpuratów celebrujących swoje obrządki, i wzywających prosty lud do umiarkowania i skromności!… Albo gdy słucham ich zakłamanych i pokrętnych tłumaczeń w sprawie pedofilii kleru i innych skandali, które drążą życie tego duchowego molocha… Ci ludzie kłamią i zmyślają, jak ognia unikając uczciwej odpowiedzi na proste pytania, i przyznania się do swego bezprawia i różnorakich zaniedbań… A przy tym są niesłychanie aroganccy, pewni siebie, i pełni lekceważenia dla innych!… No cóż, wiedzą, w jakim kraju żyją i na co tutaj mogą sobie pozwolić!
Taka postawa i zachowanie, niewyobrażalne – a na pewno nie bezkarne u innych – im wciąż jeszcze uchodzi płazem! A gdy ktokolwiek ośmieli się im zwrócić uwagę i zażądać wyjaśnień, od razu spotyka się z zarzutem, że… walczy z Bogiem! A jeśli jakiś poważny zarzut podnosi ktoś z ich własnych szeregów – jak np. znany dziś powszechnie ks. Lemański – reagują błyskawicznie i bez miłosierdzia. A liczni stronnicy i klakierzy kościoła – w tym wielu polityków, dziennikarzy i publicystów – stanowczo stoją na stanowisku, że sprawy kościoła, powinny być rozpatrywane wyłącznie wewnątrz tej instytucji, i z zachowaniem obowiązującej tam zasady absolutnego posłuszeństwa zwierzchnikom… A to oznacza dalsze kneblowanie nieposłusznych!
Jak się to stało,
że Kościół chrześcijański pierwszego wieku – ze społeczności szczerych, skromnych, i całym sercem oddanych Chrystusowi i bliźnim sług – stał się tak potężną i bezwzględną hierarchiczną instytucją?…
A jak się to stało, że miejsce poświęconych pasterzy, którzy stali na jego czele i nie bacząc na trudy i niebezpieczeństwa, zwiastowali Ewangelię, a swą wierność pieczętowali własną krwią – zajęli mieszkający w ogromnych pałacach, pełni zarozumialstwa i pychy, upierścienieni purpuraci?…
I jak się to stało, że prości członkowie Kościoła, którym Jezus Chrystus głosił Prawdę Słowa Bożego, uczynił ludźmi wolnymi i przywrócił im godność dzieci Bożych – stali się duchowymi niewolnikami kleru, przyjmującymi bezkrytycznie pogańskie, obce Pismu Świętemu nauki i praktyki?…
Proces odchodzenia, który zaczął się już w I wieku, a w wiekach IV, V i kolejnych doprowadził do karykaturalnych zmian w nauce, praktykach i obyczaju, był już wielokrotnie opisywany. Także przeze mnie (na mojej stronie, artykuły: „Ucieczka z Babilonu”, „W oczekiwaniu na antychrysta”, kazanie: „Odstępstwo w chrześcijaństwie”). Sprawa jest zbyt złożona, aby zamknąć ją w kilkunastu zdaniach, a dlatego tutaj chcę jedynie zwrócić uwagę na dwie kwestie, które walnie się do tego przyczyniły:
-
Najpierw członkowie zborów zapomnieli, że każdy człowiek jest osobiście odpowiedzialny za swoje duchowe życie i zbawienie. Umknął im gdzieś fakt, że „każdy z nas za siebie samego zda sprawę Bogu” (Rz 14,12), i przestali naśladować wierzących z Berei, którzy np. obdarzając zaufaniem ap. Pawła i słuchając jego nauczania, równocześnie sprawdzali, czy jego słowa są zgodne z Pismem („codziennie badali Pisma, czy tak się rzeczy mają” (DzAp 17,11).
Zaniechanie osobistej troski, czujności i sprawdzania podstaw swej wiary i chrześcijańskiej nadziei, jest bardzo niebezpieczne, a powierzenie swego zbawienia w cudze ręce naraża wierzącego na ogromne ryzyko manipulacji i oszustwa!
Ale właśnie takie beztroskie podejście było po myśli przywódców kształtującego się hierarchicznego Kościoła, który nie omieszkał tego prawnie zadekretować. I tak już pod koniec IV wieku za cesarza Teodozjusza (który w roku 381 przyznał chrześcijaństwu status religii panującej) ogłoszono, że jedynie wyodrębniony stan duchowny ma prawo wypowiadać i dyskutować się o sprawach dogmatycznych… <Laikom> – a więc ogółowi wyznawców Kościoła powszechnego – zakneblowano usta! Mieli jedynie słuchać i pilnie przestrzegać wszystkiego, co im nakażą duchowi zwierzchnicy. – Zdumiewające, ale wielu <laikom> to odpowiadało!
-
Sprawa druga była konsekwencją pierwszej. Bo korzystając z przyznanego sobie monopolu, duchowni stali się panami sumień i życia ogółu wiernych. A stąd już tylko krok do wszelkiego rodzaju duchowych, materialnych i administracyjnych nadużyć, od których trudno się było maluczkim gdziekolwiek odwołać, jako że biskup w każdym takim sporze stawał po stronie proboszcza… Reszty dokonał płynący czas…
Obiegowe powiedzenie głosi, że każda władza rozzuchwala. Nic dziwnego, że stało się tak także w przypadku duchowieństwa, któremu przyznano władzę nad sumieniami i życiem parafian. W średniowieczu doszło do sytuacji, że byle ciemny, często nawet niepiśmienny mnich był wyrocznią dla maluczkich i – jak ów powieściowy Sanderus – mógł im sprzedać każdy zabobon – np. różnorakie relikwie, wśród których było i <kopytko osiołka, na którym święta rodzina uszła do Egiptu, i szczebel drabiny, która się śniła Jakubowi…>, i wiele podobnych!… Śmieszne? Nie, tragicznie prawdziwe! Henryk Sienkiewicz powieściową akcję umieścił w realiach tamtego czasu i środowiska!
Z jednej strony był zatem prosty i – piszę to z ogromną osobistą przykrością! – ciemny tłum. A z drugiej wyćwiczone w oszustwie, bezwzględne w zdzierstwie, pozbawione wyższej duchowości cwane grupki różnego rodzaju <ojców duchownych> i <dobrodziei>, którzy tym tłumem manipulowali, wykorzystując go bez miłosierdzia!
Mijały stulecia. Zmieniał się świat, a to – mimo ogromnego oporu – wymuszało też zmiany na oficjalnym kościele. Tym bardziej, że pojawili się Reformatorzy, którzy odpowiednim, przez Pismo nadanym imieniem (por. Obj 17,1-7) nazwali rzymski system, i postawili papiestwo na cenzurowanym… A potem wielu ludzi podjęło wielką pracę nad przekładem Biblii na języki narodowe i rozpowszechnianiem tej Świętej Księgi. Równocześnie coraz to nowe ruchy i wspólnoty wyznaniowe, pracowały nad zmianą ludzkiej mentalności, dzięki czemu duchowi niewolnicy nabierali odwagi i coraz powszechniej zrzucali pęta, by na własnych nogach stanąć przed Bogiem!
Niestety, w miarę jak płynął czas, zarówno w historyczne kościoły reformacyjne jak i w liczne wspólnoty ewangeliczne, zaczęła się wkradać stara mentalność i stary rzymski obyczaj. Znów pojawili się <laicy> ze swoją beztroską i niewolniczą zależnością od różnych form <duchowieństwa>. A poszczególni przywódcy, którzy w początkach historii swego wyznania i w pierwszym okresie swej służby byli oddani zwiastowaniu Ewangelii i pasterzowaniu zborom/kościołom, niespostrzeżenie zaczęli się zmieniać w… urzędników i administratorów! I zanim się ktoś spostrzegł, przestali być ludźmi, dla których sprawą najważniejszą była chwała Boża, czystość wyznawanej przez zbór/kościół nauki, oraz duchowa pomyślność i duchowy rozwój wyznawców Chrystusa.
To zaczyna się niepostrzeżenie. Ale potem rusza lawina. Przywódcy przestają się troszczyć o wierne nauczanie Słowa Bożego, i przymykają oczy na przynoszoną do zboru/kościoła fałszywą naukę. Zamiast być nauczycielami Bożej Prawdy i oddanymi pasterzami, którzy własną piersią chronią Bożą Trzodę – jako kościelni administratorzy z wysokości swoich funkcji i biurek wygłaszają religijne formułki! Przestają dbać o biblijne kształcenie młodzieży i osób powoływanych na funkcje w zborze/kościele, co owocuje obniżeniem poziomu nabożeństw, zwłaszcza kazań… Za to coraz głośniej domagają się podporządkowania członków wspólnoty i szacunku dla siebie samych.
Tak, historia się powtarza,
a podobne tendencje i zjawiska można coraz częściej obserwować w społecznościach i zborach deklarujących się jako biblijni chrześcijanie.
-
Także tu – choć na zewnątrz wygląda to jakby inaczej – ludzie nie przejawiają wystarczającej troski o swe osobiste zbawienie, i coraz powszechniej wpadają w koleiny typowego kościelnictwa. Znów normą i wyznacznikiem zaangażowania i pobożności jest świąteczne (niedzielne, lub sobotnie) nabożeństwo, w którym <laicy> zaspokajają swe duchowe potrzeby, a potem jest… <zwykłe życie>, w którym nie ma ani duchowego żaru ani zaangażowania! W związku z tym niektórzy żartują (choć jest to bardzo smutny żart!), że coraz częściej jedni są <chrześcijanami w niedzielę>, a inni <chrześcijanami w dniu siódmym> (w soboty).
-
Także tu – z różnych względów – toleruje się ludzi nie odrodzonych i przymyka oczy na ich rażąco niechrześcijańskie zachowanie. Na złe słowa i fałszywe poglądy, wypowiadane nawet w nabożeństwie. I to nawet na temat Boga!… I jakby nikogo nie obchodzi, ile zgorszenia to powoduje!…
-
Także tu tłumi się zdrową krytykę, nakazując milczenie w chwilach i sprawach, w których biblijny chrześcijanin milczeć nie powinien!… Niezadowolonych ostrzega się, że ich krytyka – np. kierunku, w którym zmierza zbór/kościół – jest wymierzona przeciwko… Panu Bogu! To w niektórych przypadkach skutkuje, i ludzie milkną…!
-
Także tu niszczy się ludzkie sumienia i łamie duchowe kręgosłupy, dyskryminuje i eliminuje ludzi niewygodnych, którzy reagują na złe trendy i nie zgadzają się na zamiatanie pod dywan ważnych – rzutujących na biblijną wiarę i na duchowy kształt zboru/kościoła – spraw.
To, co oczywiste, niszczy duchowość członków, a niektórzy z nich, poddani takiej presji, albo wpadają w hipokryzję i faryzeizm, albo nawet tracą wiarę i przestają kontrolować swoje życie… Przypominają się słowa Pana Jezusa: „Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że obchodzicie morze i ląd, aby pozyskać jednego nowego współwyznawcę, a gdy nim zostanie, czynicie go synem piekła dwakroć gorszym niż wy sami” (Mt 23,15)!
-
Także tu tworzą się <grupy interesu> – osoby, które łączą więzy rodzinne, przyjacielskie (albo które połączył <wspólny wróg>) – działające według klasycznych mafijnych metod!…
-
Także tu praktykuje się spotkania wspomnianych <grup interesu>, podczas których upowszechnia się pomówienia i zwykłe plotki, które skutecznie niszczą opinię osobom niewygodnym. To również tam rodzą się pomysły, jak potem osoby takie zaatakować publicznie na forum zboru/kościoła. Jest mi znany przypadek, gdy jeden z bardzo młodych ludzi, zainspirowanych tym, co słyszał na takich spotkaniach, podczas synodu jednego z kościołów zaatakował seniora tegoż kościoła, zarzucając mu niechrześcijańskie życie! A gdy senior poprosił go o konkrety, stwierdził rozbrajająco, że „tak się przecież mówiło na spotkaniach w domach”… Powstało poruszenie, podczas którego jeden z głównych antagonistów wspomnianego seniora, poprosił owego młodzieńca: „Ale powiedz, że to nie ode mnie słyszałeś…?”. Tamten jednak nie spełnił jego życzenia, powtarzając tylko, „mówiło się o tym wiele razy”…
Także restrykcje są podobne.
Nieposłuszni i niewygodni – do nich należą przede wszystkim osoby zadające kłopotliwe pytania i domagające się jasnych odpowiedzi – muszą się liczyć z tym, że zostaną naznaczeni jako siejący zamęt, i walczący z… Bogiem! A to rychło owocuje niechęcią przełożonych zboru/kościoła, a nawet bojkotem całego zborowo/kościelnego środowiska… I kto to zniesie? Kto w obecnej, tak trudnej życiowej sytuacji i zabieganiu o codzienność, będzie mieć dość duchowych sił, by w zborze/kościele – gdzie raczej chce się ogrzać w braterskim cieple, pragnie być zrozumiany i otrzymać wsparcie – iść pod wiatr i walczyć o biblijne ideały?!…
Oczywiście, w tym szaleństwie jest metoda. Diabelska metoda. Chodzi o to, by zmęczyć i zniechęcić, i w efekcie skłonić do rezygnacji z Bożych ideałów, by dla własnego bezpieczeństwa i wygody przymknąć oczy, i dać się ponieść fali!…
I wtedy nagle twarze wokół rozjaśniają się uśmiechami! A starszy zboru poklepie po plecach i powie coś w rodzaju: <No widzisz, czy nie lepiej tak?… Daj sobie spokój, nie męcz się i nie szarp… Przecież powinniśmy się kochać, prawda?>…
Jak w tym wszystkim mają się odnaleźć osoby, których nie można ani zmanipulować, ani zniechęcić, ani czymkolwiek przekupić? Zwłaszcza, że dla nich bracia, siostry, młodzież, i w ogóle całe środowisko zboru/kościoła (w tym cotygodniowe nabożeństwa!) są cenne jak powietrze, którym oddychają?… Co oni mają z sobą zrobić? Zwłaszcza gdy mają dzieci, które chcą uratować od złego świeckiego wpływu i wychować dla Boga?!…
Jest to sprawa, obok której nie da się – i nie wolno! – przejść obojętnie. Powrócę do niej w jednym z kolejnych artykułów.