13.Przeżycia i rozterki sprawiedliwych – współczesność

image_pdfimage_print

W szóstym artykule niniejszej serii, podkreślając w jak trudnej sytuacji znalazły się w zborach/kościołach osoby, które nie godzą się na odchodzenie od wyznawanych zasad wiary i biblijnego porządku, a przy tym mają odwagę, by wyrażać swą dezaprobatę wobec obniżania duchowych standardów, napisałem też o restrykcjach, jakie na takie osoby spadają, co pogłębia ich frustrację i poczucie bezradności:

  • „[…] Nieposłuszni i niewygodni – do nich należą przede wszystkim osoby zadające kłopotliwe pytania i domagające się jasnych odpowiedzi – muszą się liczyć z tym, że zostaną naznaczeni jako siejący zamęt, i walczący z… Bogiem! A to rychło owocuje niechęcią przełożonych zboru/kościoła, a nawet bojkotem całego zborowo/kościelnego środowiska… I kto to zniesie? Kto w obecnej, tak trudnej życiowej sytuacji i zabieganiu o codzienność, będzie mieć dość duchowych sił, by w zborze/kościele – gdzie raczej chce się ogrzać w braterskim cieple, pragnie być zrozumiany i otrzymać wsparcie – iść pod wiatr i walczyć o biblijne ideały?!… Oczywiście, w tym szaleństwie jest metoda. Diabelska metoda. Chodzi o to, by zmęczyć i zniechęcić, i w efekcie skłonić do rezygnacji z Bożych ideałów, by dla własnego bezpieczeństwa i wygody przymknąć oczy, i dać się ponieść fali!… I wtedy nagle twarze wokół rozjaśniają się uśmiechami! A starszy zboru poklepie po plecach i powie coś w rodzaju: <No widzisz, czy nie lepiej tak?… Daj sobie spokój, nie męcz się i nie szarp… Przecież powinniśmy się kochać, prawda?>…”.

A dalej:

  • „[…] Jak w tym wszystkim mają się odnaleźć osoby, których nie można ani zmanipulować, ani zniechęcić, ani czymkolwiek przekupić? Zwłaszcza, że dla nich bracia, siostry, młodzież, i w ogóle całe środowisko zboru/kościoła (w tym cotygodniowe nabożeństwa!) są cenne jak powietrze, którym oddychają?… Co oni mają z sobą zrobić? Zwłaszcza gdy mają dzieci, które chcą ustrzec przed złem świata i wychować dla Boga?!…Jest to sprawa, obok której nie da się – i nie wolno! – przejść obojętnie. Powrócę do niej w jednym z kolejnych artykułów”.

Od czasu gdy napisałem te słowa,

upłynęło już kilkanaście miesięcy. Ale – choć sprawa ta stale absorbowała mój umysł i niemało bezsennych godzin nocnych strawiłem na poszukiwaniach wyjścia z tej trudnej sytuacji – aż dotąd nie byłem w stanie wskazać prostego rozwiązania sporej grupie braterstwa, którzy zmagają się z tym problemem. Owszem, utwierdziłem się w przekonaniu, że nie mogę poprzeć dość często pojawiających się sugestii, by porzucić zbór/kościół i stworzyć coś nowego!… W moim przekonaniu jest to droga do nikąd, i aby się o tym przekonać, wystarczy się przyjrzeć tym, którzy wcześniej tę drogę wybrali… Z reguły wystarczyło kilka/kilkanaście lat, by odstąpili od podstawowych nauk biblijnych i pogrążyli w obcej duchowości – od judaizowania, do pseudo-charyzmatycznych ekscesów włącznie!

Poszukując biblijnego rozwiązania, myślami wracałem do okresu starotestamentowego, gdy – jak na przykład za dni Eliasza – wierni Bogu ludzie znaleźli się w podobnej sytuacji. Owszem, ich los był jeszcze trudniejszy od naszego – bo zagrożona była nie tylko ich duchowość, ale także doczesny los i życie, które ratowali uciekając w odludne miejsca, kryjąc się „w górach, po jaskiniach i rozpadlinach ziemi” (por. Hbr 11,38). Ale, rzecz charakterystyczna: choć przywódcy narodu i zbałamucony przez nich lud („nie umiejący rozróżnić między tym, co prawe, a tym, co lewe”, i bierny wobec zła – por. 1 Krl 18,21), w zasadzie wykluczyli ich spośród Izraela – oni nie wyrzekli się ani Boga Jahwe, ani religii izraelskiej, ani swego narodu! Dlaczego?

Myślę, iż ich głównym motywem była wewnętrzna pewność, że Jahwe, który „zamieszkał pośród chwał Izraela” (Ps 22,4; por. 2 Mjż 15,8), w tym narodzie i poprzez ten naród objawia Siebie, Swoją wolę i zamiary! To dlatego, mimo sprzeciwu możnych i bierności ludu oraz dotkliwych prześladowań, jakie na nich spadały, nie odwracali się od Izraela, ani nie tworzyli koalicji przeciwko swemu narodowi. To ich pozbawiano wpływu na lud, usuwano poza nawias, a wielu zabijano… Choć tak naprawdę – rzecz znamienna – to właśnie oni za swych dni byli znakiem zdrowego sprzeciwu dla kolejnych, wiernych Jahwe „Resztek” Izraela, i punktem odniesienia dla wszystkich pogubionych, którzy w momentach upamiętania i skruchy „szukali, i znaleźli Boga Izraela” (por. 2 Krn 15,1-4). I to o nich mówił z uznaniem Pan Jezus, gdy obłudnym przywódcom Izraela zapowiadał surowy sąd i równie surową karę (Mt 23,29-38).

Zadałem sobie pytanie, czy tamten czas, warunki i sytuacja,

przystają do naszych warunków i sytuacji? A co za tym idzie, czy powinniśmy naśladować tamtych, wiernych Bogu Izraelitów, pozostając trwając przy swoim duchowym środowisku, które przed laty – dlatego, że zwiastowało czyste biblijne nauki – uznaliśmy za własne? A może takie myślenie jest błędne, i nie należy naśladować bohaterów wiary Starego Testamentu?…

Pomyślmy nad tym przez chwilę.

W jakimś momencie życia każdy z nas wybrał religijno-duchowe środowisko, które uznał za własne, a przyjmując wyznawane w nim zasady wiary i życia, przyjął też duchowe otoczenie i drogę rozwoju. Myślę, że tylko niektórzy szczęśliwcy <trafili od razu w punkt>, znajdując czystą naukę Słowa Bożego. Bo inni – będąc już usprawiedliwionymi w krwi Jezusa Chrystusa dziećmi Bożymi (Rz 5,1.2) – musieli po drodze dokonywać mniejszych czy większych korekt wierzeń i zasad postępowania, co dość często wiązało się z trudną ale konieczną zmianą konfesji. Aż nadeszła chwila, gdy wybrany zbór/kościół zaczęliśmy traktować jako swój własny dom duchowy, w którym chcemy żyć, rozwijać się i służyć! Zaczęły płynąć kolejne lata naszego życia, w wybranej – „naszej”! –społeczności, aż…

Aż nastały czasy złe, a warunki zmieniły się tak bardzo, że należało zaprotestować. Bo przecież nie wolno było milczeć, gdy pewne osoby zaatakowały pryncypialne zasady, a pasterze – zamiast stać na straży nauk Pisma Świętego, chronić i wzmacniać członków zborów – tworzyli warunki dla rozwoju odstępstwa, naznaczając i rugując ze społeczności tych, którzy bili na alarm! A potem sytuacja jeszcze się pogorszyła i na wielu miejscach dzieje się tak, jak to opisałem w pierwszych akapitach niniejszego artykułu. Jak się wtedy odnaleźć, i jak w takich warunkach ochronić swoją rodzinę, zwłaszcza wchodzące w życie dzieci?… Pozostać w zborze/kościele, czy go opuścić?…

  • Bracie, a dokąd mielibyśmy pójść?”

Wyznawcy tzw. społeczności ewangelicznych, którzy znaleźliby się w takiej sytuacji, nie mieliby większego problemu ze zmianą konfesji, bo nierzadko w tym samym mieście lub w bliskiej okolicy są inne zbory/kościoły wyznające te same zasady wiary i trzymające się podobnych zasad organizacyjnych. Że jest to możliwe, potwierdza dość częsta migracja osób z tych kręgów; idą po prostu tam, gdzie się budują duchowo i dobrze czują w gronie braterskim.

Jest to możliwe, bo są to konfesje antynomiczne, trzymające się sfałszowanej przez katolicyzm wersji Dekalogu, co np. sprawia, że zamiast siódmego dnia tygodnia (soboty), święcą pierwszy dzień tygodnia – niedzielę. Natomiast członkowie społeczności przestrzegających biblijny Dekalog i święcące Sabat, zupełnie się nie widzą w innej, antynomicznej społeczności. W warunkach polskich istnieją zaledwie dwa kościoły i – lokalnie – kilka nielicznych zborów/grup, przestrzegających biblijny Dekalog. Zdecydowanie najliczniejsza jest społeczność Adwentystów Dnia Siódmego, ale z powodu, że tam, oprócz Pisma Świętego źródłem wiary są książki <prorokini> Ellen G. White, konwersja kogoś z drugiej co do wielkości społeczności – Chrześcijan Dnia Sobotniego – nie może być w ogóle brana pod uwagę. – Nic dziwnego, że osoby takie pytają bezradnie: „Bracie, dokąd mielibyśmy pójść?”.

Dla każdego, kto znalazł się w takiej sytuacji, jest to poważny problem. Bo nawet jeśli są to osoby o ukształtowanej dojrzałej duchowości, które „wiedzą, komu zawierzyły”, i (wsparte o Jezusa Chrystusa) potrafią samodzielnie trwać w wierze, to jednak i dla nich – zwłaszcza po wielu latach spędzonych w zborze/kościele – brak społeczności jest doświadczeniem przykrym i trudnym.

Jednak w najtrudniejszej sytuacji są dzieci i młodzież. Dla nich brak społeczności, w której często wychowywały się od początku swego życia, jest katastrofą! I czują się tak, jak rozrastający się młody krzew, który wyrwano z korzeniami!… Jakie będzie ich dalsze życie i co im grozi, jeśli rodzice podejmą taką stanowczą decyzję?… Bo przecież gdy pozbawimy nasze dzieci i młodzież środowiska ludzi wierzących, to automatycznie skażemy je na obce Bogu środowisko ludzi niewierzących, co niesie z sobą nieobliczalne konsekwencje doczesne i wieczne!… Choć – i o tym nie wolno zapominać – pozostawanie w zborze/kościele, którego przywódcy patrzą obojętnie na odstępstwo i zwalczają tych, którzy bronią nauk Pisma Świętego, to co białe, uznają i ogłaszają za czarne, a czarne polecają jako białe, wpływa nie mniej niszcząco na dzieci i młodzież!

Owszem, tak być nie musi, ludzie młodzi nie muszą poddawać się złemu wpływowi starszych i uczyć się od nich nieszczerości i obłudy, pod warunkiem, że… – o tym jednak za chwilę.

Czy jest jakaś alternatywa? Czy można by wskazać jakieś praktyczne wyjście, z którego można by skorzystać w tych trudnych warunkach? Czy jesteśmy w stanie zrekompensować dzieciom, młodzieży i dorosłym utratę zborowo-kościelnego środowiska, w którym wzrośli i do którego przywykli?

  • Najlepszym wyjściem byłoby znalezienie podobnego zboru/kościoła, ale już powyżej napisałem, że w przypadku <Sobotników> jest to bardzo, bardzo trudne…

  • Pewnym rozwiązaniem są <zbory domowe>, które funkcjonują tak, jak istniejące w wielu strukturach kościelnych, małe zbory i placówki. Owszem, przeniesiony do nich młody człowiek ma znacznie ograniczone kontakty ze środowiskiem rówieśników i utrudnione możliwości rozwoju duchowego.

  • Oczywiście, pozostaje rodzina, której rola i możliwości są nie do przecenienia. Pod warunkiem, że dorośli, zwłaszcza ojciec i matka, duchowy rozwój swych dzieci naprawdę uczynią sprawą pierwszoplanową!

A może jednak nie należy odchodzić ze zboru/kościoła, mimo jego fatalnego stanu, niechęci i przykrości, na jakie jesteśmy tam narażeni?

Opowiadam się za tym rozwiązaniem.

Tak, zasadniczo nie zachęcam nikogo do wyjścia ze zboru/kościoła, nawet jeśli jego przywódcy zawodzą w sprawach podstawowych, a relacje, duchowa atmosfera i fasadowa już tylko aktywność, rozczarowują. Chyba, że przywódcy – realizując konsekwentnie podjętą we własnym gronie decyzję o <likwidacji> osoby niewygodnej – pozbawią kogoś z nas praw członkowskich!… Wtedy siłą rzeczy jesteśmy na zewnątrz, co jednak wcale nie musi oznaczać bezczynności. Wprost przeciwnie.

Tu moje osobiste zastrzeżenie: Jestem za pozostaniem w zborze/kościele, jednak pod warunkiem, że zasady wiary, jakie w nim przyjęliśmy i praktykujemy, wciąż – niezależnie od uchybień i zaniedbań oficjalnych osób i gremiów – dotychczas nie zostały (przynajmniej formalnie) zmienione! Gdyby do tego doszło, ja nie mógłbym już dłużej być członkiem takiej społeczności!

Zazwyczaj, gdy wyrażam taką opinię, słyszę pytanie: „Bracie, jak mamy pozostać w zborze/kościele, gdy tak wiele spraw frustruje nas i gorszy, atmosfera zagęszcza się coraz bardziej, i z kolejnych nabożeństw wracamy do domu duchowo rozdrażnieni i rozbici?”.

Długo nie znajdowałem odpowiedzi na to dramatyczne pytanie. Dziś dziękuję Panu Bogu, że już mogę i chcę wskazać rozwiązanie. Owszem, wymaga ono od każdego, kto je wybierze, determinacji i hartu, wytrwałości i dużego wysiłku. Ale to nie powinno nikogo z nas dziwić, bo tylko w taki zaangażowany sposób możemy zwyciężyć walcząc z diabłem i jego hordami! I Wy o tym wiecie – prawda?! W związku z tym – zanim zaproponuję rozwiązanie – przypomnę dwie sprawy:

  • Na pewno zwróciliście uwagę na fakt, że opisując chrześcijańską drogę życia, Pismo Święte wielokrotnie używa terminów z dziedziny wojskowości. I tak czytamy, że jesteśmy „żołnierzami Chrystusa Jezusa” (2 Tym 2,3), powołanymi by staczać „dobry bój wiary” (1 Tym 6,12), a dlatego powinniśmy „przywdziać całą zbroję Bożą, aby się ostać przed zasadzkami diabelskimi; Gdyż bój toczymy nie z krwią i ciałem, lecz z nadziemskimi władzami, że zwierzchnościami, z władcami tego świata ciemności, ze złymi duchami w okręgach niebieskich”(Ef 6,10-12). Mamy także zapewnienie, że „oręż nasz, którym walczymy, nie jest cielesny, lecz ma moc burzenia warowni dla sprawy Bożej; nim też unicestwiamy złe zamysły i wszelką pychę, podnoszącą się przeciw poznaniu Boga, i zmuszamy wszelką myśl do poddania się Chrystusowi, gotowi do karania wszelkiego nieposłuszeństwa, gdy posłuszeństwo wasze będzie całkowite” (2 Kor 10,4-6)! Tymczasem dziś wierzący raczej niechętnie myślą o walce i związanych z nią trudach i wyrzeczeniach… Za to powszechnie tęsknią za błogim spokojem! Ot, przyjść do zboru, pomodlić się z innymi, zaśpiewać pieśń, posłuchać budującego kazania i… w domowym zaciszu i otoczeniu bliskich zjeść smaczny obiad! Bo następnego dnia rozpocznie się <prawdziwe życie> – tydzień pracy i trudu, a nieraz walk i wyrzeczeń… Tę tęsknotę można oczywiście (i trzeba) zrozumieć; życie nie głaszcze nas po głowie. Jednak biblijny chrześcijanin, który – pragnąc duchowego spokoju, harmonii i zbudowania w zborze/kościele – sądzi, że tak będzie zawsze, i nie chce myśleć o nieuniknionych duchowych walkach, jest po prostu naiwny! Oczekiwać błogiego spokoju jest naiwnością z tego jeszcze, chyba najbardziej podstawowego powodu, że „diabeł, chodzi wokoło jak lew ryczący, szukając kogo by pochłonąć” (1 Ptr 5,8)! Dodajmy do tego słowa Apokalipsy: „[…] biada ziemi i morzu, gdyż zstąpił do was diabeł pałający wielkim gniewem, bo wie, że czasu ma niewiele” (Obj 12,12)! Z tego powodu naturalnym stanem, i naszymprawdziwym życiem, jest stan walki ze wszystkim, co się sprzeciwia nauce Słowa Bożego! I taką walkę należy podjąć w każdym miejscu i czasie, gdy pojawia się odstępstwo.

  • A sprawa druga: Czy powinien nas zaskakiwać sam fakt zaistnienia odstępstwa, któremu zazwyczaj towarzyszy opieszałość i zła wola duchowych przywódców? Oczywiście, że nie. Nie powinniśmy się dziwić, bo odstępstwo wśród ludu Bożego, to zjawisko bardzo częste. Wystarczy wczytać się w dzieje Izraela ­– jego możnych i prostego ludu, który po wyjściu z Egiptu, pod Synajem, namówił i wręcz zmusił Aarona, do „ulania złotego”(2 Mjż 32,1-6)! Także cała późniejsza historia narodu izraelskiego, to pasmo niewierności i różnorakich odstępstw królów i książąt, kapłanów i ludzi uchodzących za proroków, którzy często zabiegali wyłącznie o swoje dobro, lekceważąc Słowo Pana, profanując Jego świątynię, wyzyskując i gnębiąc prostych Izraelitów… Również dzieje Kościoła naznaczone zostały niewiernością, niedbałością o Boże dzieło i niesprawiedliwością ze strony wielu przywódców, o których już ap. Paweł mówił, że są „wilkami drapieżnymi, które nie oszczędzają trzody, […] ludźmi, mówiącymi rzeczy przewrotne, aby uczniów pociągnąć za sobą” (DzAp 20,28-30)! Wiedząc o tym, czy powinniśmy się dziwić, że dzieje się to także współcześnie, gdy wzrasta aktywność „duchów zwodniczych i nauk diabelskich”, a szatan i jego ziemskie narzędzia atakują już nie tylko nauki Pisma Świętego, ale samo Pismo Święte?! A co gorsze, te ataki przpuszczają nie tylko – jak w drugiej połowie XIX wieku – niewierzący i bezbożni ludzie z zewnątrz, ale osoby, które deklarują się, że są… biblijnymi chrześcijanami?!… Nie ma wątpliwości, dożyliśmy dni, gdy bezprawość sięga zenitu?!… Widząc to, nie dziwmy się i nie lękajmy, ale energicznie i stanowczo przeciwdziałajmy złu, broniąc Prawdy, chroniąc siebie i swoich najbliższych oraz próbując ratować zbór/kościół!

Diabeł chciałby, aby bezwzględne metody, jakimi się posługuje, a także skala, zakres i tragiczne skutki jego zbójeckich ataków, przeraziły nas i odebrały nam siły. Chciałby, aby oddani i wierni Bogu wyznawcy – widząc jak ich zbory/kościoły obniżają swój duchowy poziom i wpadają w odstępstwo – osłabli i ulegli zniechęceniu, zwiesili głowy, opuścili ręce i dali się ponieść fali… Wtedy osiągnąłby swój cel!

My jednak nie możemy, i – z Boża pomocą! – nie damy mu takiej satysfakcji!

Bo nie jesteśmy gromadką zastraszonych piskląt, ale sługami i naśladowcami zwycięskiego „Lwa z pokolenia Judy”(Obj 5,5) – Pana Jezusa Chrystusa! Autor Listu do Hebrajczyków, wspominając Ludzi Wiary dawnych stuleci – zarówno tych, którzy zwyciężyli w różnorakich doświadczeniach i otrzymali wyzwolenie, jak i tych, którzy zostali zamęczeni i zabici dla imienia Pana – mając na uwadze naszą drogę i nasze doświadczenia, napisał:

  • Przeto i my, mając około siebie tak wielki obłok świadków, złożywszy z siebie wszelki ciężar i grzech, który nas usidla, biegnijmy wytrwale w wyścigu, który jest przed nami. Patrząc na Jezusa, sprawcę i dokończyciela wiary, który zamiast doznać należnej mu radości, wycierpiał krzyż, nie bacząc na jego hańbę, i usiadł na prawicy tronu Bożego” (Hbr 12,1.2).

Można być biernym i popłynąć z prądem, albo podjąć wysiłek upartego i wytrwałego pójścia pod prąd! Można opuścić ręce i powiedzieć, że „nic się już nie da zrobić”, albo – nie godząc się na bylejakość na przekór wszystkiemu żyć Słowem Bożym i bronić objawionych w nim prawd. A także troszczyć się o duchowy wzrost – własny, swoich bliskich, i innych szczerych chrześcijan.

To, że czasami słabniemy w duchowych zmaganiach i na jakiś czas wyłączamy się z wcześniejszej aktywności, nie powinno dziwić, skoro takie chwile miały miejsce nawet w życiu proroków, że wspomnę Eliasza, który po wydarzeniach jakie zakończyły trzy i pół letnią suszę w Izraelu był tak udręczony, że pragnął już tylko śmierci (1 Krl r. 19,3.4)… Podobny kryzys wystąpił w życiu młodego Tymoteusza, który w pewnym momencie osłabł w służbie i przeżył załamanie, z którego podniósł go ap. Paweł, apelując, by „rozniecił na nowo dar łaski”(2 Tym 1,6)… Także my potrzebujemy takiego wezwania i zachęcenia, gdy w jakimś momencie zabraknie sił i poddajemy się zniechęceniu. Potrzebujemy też kogoś, kto nas do tego zachęci i poderwie do działania. Wszystkim, którzy się na to zdecydują, chcę zwrócić uwagę na trzy podstawowe sprawy.

Sprawa pierwsza: Nie powinniście milczeć!

W 1 Kor 12,2 ap. Paweł przypomina Koryntianom ich wcześniejszy tragiczny stan duchowy, i pisze: „Wiecie iż, gdyście byli poganami, do niemych bałwanów szliście, jak was prowadzono”.

Tak, wielu z nas pamięta czasy, gdy byliśmy w takiej samej sytuacji, jak Koryntianie przed swym nawróceniem. Bo cóż z tego, że nasi ówcześni duchowi przewodnicy uznali nas za chrześcijan, i my też za chrześcijan się uważaliśmy, skoro tak naprawdę byliśmy wciąż poganami, i pozwalaliśmy ślepym wodzom, by nas prowadzili do niemych bożków – do rzeźb, malowideł i posągów z papieru i gipsu, z drewna, kamienia i żelaza, do bałwanów, którym – aby skutecznie zbałamucić naiwnych i nieświadomych parafian – nadano różne <święte> imiona?! Czy po tym zabiegu gips przestał być gipsem, kamień kamieniem, a kawał drewna, wyschłym pniem?!… Czyż wszystkie te malunki, rzeźby i posągi nie były (i nie są) takie same, jakimi były od zamierzchłych czasów?… Ale cóż, bezwolni i – wybaczcie! – bezmyślni – „szliśmy, jak nas prowadzono”!

Oczywiście, ja nie zamierzam teraz mówić o rzymskim bałwochwalstwie, a sprawę tę przypomniałem po to, by ją uczynić istotnym punktem odniesienia dla postaw i postępowania wierzących w zborach/kościołach, którym dedykuję ten artykuł.

Czy pamiętacie – słowa te kieruję do osób, które porzuciły błędy nominalnego chrześcijaństwa – jak to było, gdy przekonaliśmy się, że papieże i biskupi, a za nimi księża w parafiach daleko odeszli od Słowa Bożego i uczą nas błędu?… Czy pamiętacie ten moment, gdy dotarło do nas, że jeżeli damy się dalej oszukiwać i będziemy praktykować to, czym Pan Bóg się brzydzi, utracimy swe osobiste zbawienie?!… Jakie uczucia nas wtedy napełniały i jak to wpłynęło na nasze postępowanie?… Czy było do pomyślenia, abyśmy zignorowali tę świadomość i biernie uczestniczyli w zakazanych przez Boga zabobonach i praktykach, zadowalając się tylko tym, że wiemy, jaka jest prawda?…

Oczywiście, że nie!

Poznana Prawda oraz zrodzona w umyśle i sercu nowa świadomość kazały nam stanowczo i głośno powiedzieć, co uznajemy za prawdę, a co za błąd; co akceptujemy i chcemy w tym uczestniczyć, a co uważamy za złe i temu się stanowczo sprzeciwiamy. Duch Boży, który rozpalił święty żar w naszej duszy, nie pozwolił nam ani milczeć, ani pozostać biernymi. Udzielił nam też mocy, abyśmy – niezależnie od konsekwencji, jakie to za sobą pociągnie – podjęli stanowczą decyzję i wiernie wypełniali złożone Bogu przyrzeczenie.

Oczywiście, wtedy podstawową sprawą była decyzja wyjścia z kościoła rzymskiego, który – i to jest opinia Słowa Bożego – aż do dnia sądu pozostanie w swym odstępstwie i z tego powodu zostanie unicestwiony. Sam Stwórca nie chciał, abyśmy tam pozostali i wezwał nas do wyjścia stamtąd: „I usłyszałem inny glos z nieba mówiący: Wyjdźcie z niego ludu mój, abyście nie byli uczestnikami jego grzechów i aby was nie dotknęły plagi na niego spadające. Gdyż aż do nieba dosięgły grzechy jego i wspomniał Bóg na jego nieprawości” (Obuj 18,4.5)!

Nasza sytuacja, gdy już opuściliśmy potępiony w Biblii „Wielki Babilon” (Obj 18,1-8), i – „odrodzeni z wody i z Ducha” (Jan 3,3-7) – przyjęliśmy czyste biblijne zasady wiary, jest odmienna. Wiedząc, że zostaliśmy „zbawieni darmo z łaski przez wiarę” (Ef 2,8.9) – swą miłość i wdzięczność do Boga okazujemy w posłuszeństwie Jego świętym i niezmiennym przykazaniom; bo „na tym polega miłość ku Bogu, że się przestrzega przykazań jego, a przykazania jego nie są uciążliwe” (1 Jana 5,4)! I dlatego nie musimy, a nawet nie powinniśmy opuszczać swego duchowego środowiska – chyba że nas stamtąd w taki czy inny sposób wyrugują.

Jednak nasza dalsza tam obecność będzie miała sens tylko wtedy, gdy stanowczo i konsekwentnie będziemy zwalczać pojawiające się tam wyniszczające zjawiska – takie jak pełzające odstępstwo od nauk biblijnych, bierność przełożonych wobec szerzącego się odstępstwa, czy np. brak troski przywódców o biblijne nauczanie zborów, a zwłaszcza młodzieży, która w przyszłości powinna przejąć ster zboru/kościoła!

Sugerując to, nie namawiam Was do robienia w zborze/kościele rewolucji.

Natomiast usilnie proszę o to, byście równie spokojnie co stanowczo zaznaczali swe odrębne stanowisko, i głośno wyrażali dezaprobatę wobec zjawisk, trendów i zdarzeń, jakie nie powinny i nie mogą mieć miejsca wśród ludu Bożego! Tak, by do przywódców zboru/kościoła dotarło wreszcie, że mają konkretną i zdeterminowaną, a co najważniejsze biblijnie umocowaną OPOZYCJĘ! By zrozumieli, że dojrzali członkowie społeczności, którzy przyglądają się im uważnie i krytycznie, są zdeterminowani, by ich zmusić do zmiany postaw i rzeczy złych, lub… wymienić ich samych – na przywódców, którzy wiernie, odpowiedzialnie i z poświęceniem będą pasterzować zborom!

Nie wolno Wam milczeć, gdy w zborze/kościele dzieje się źle. Bo milczenie oznacza zgodę i akceptację istniejącego stanu rzeczy!… I nie wystarczy swego sprzeciwu zaznaczyć jeden raz – stanowcze „NIE” powinno brzmieć na tyle często, żeby niewierni czy ospali przywódcy wyzbyli się wygodnego złudzenia, że <pogadają i przestaną>… Powinni być świadomi, że nie przestaniecie i nie pozwolicie sobą manipulować, bo – podobnie jak Koryntianie – już daleko macie za sobą etap, gdy <daliście się bezwolnie prowadzić do niemych bałwanów>! Jeżeli w swoim czasie potrafiliście się sprzeciwić księżom i aktywowi parafialnemu, to jak moglibyście teraz, gdy jesteście zbawionymi krwią Jezusa Chrystusa dziećmi Najwyższego, pozwolić się stłamsić niewiernym pasterzom?!

Biblijni, czyli odpowiedzialni i dbający o swą duchowość, rozwój zboru/kościoła i własne zbawienie chrześcijanie, nie są nieświadomymi parafianami, którzy godzą się z tym, że nie mają wpływu ani na wierzenia i praktyki w swoim kościele, ani też np. na to, jaki proboszcz osiądzie na ich parafii. Przeciwnie, wiedzą, że „każdy z nas za siebie samego zda sprawę Bogu” (Rz 14,12), a posiadając wysoki status i godność dzieci Bożych, nie pozwolą sobą manipulować. Wiedzą też, że zbór/kościół nie jest własnością takiego czy innego duchownego, czy rady takiego lub innego stopnia. Są lojalni, oddani, ulegli i chętni do pracy, ale tylko do momentu, gdy oczekujący takiej postawy przełożeni, postępują sami uczciwie i naprawdę służą dobrej sprawie, i dbają, by zbór/kościół był DOMEM, w którym można się schronić i ogrzać, a nie SZAŁASEM, po którym hula zimny wiatr!

Jestem świadomy, że moje słowa zostaną przyjęte niechętnie, albo i z irytacją przez przywódców i część środowiska w tych zborach/kościołach, gdzie dzieje się źle. No cóż, przywykłem już do tego. Może jednak gorzka prawda – jak gorzkie lekarstwo – okaże się lecząca?

Sprawa druga: Powinniście być świadomą i mądrą opozycją!

W nieprawidłowo funkcjonujących zborach/kościołach zazwyczaj przemilcza się, ukrywa i toleruje groźne zjawiska. Z kilku znanych mi spraw, przypomnę tutaj dwie. Jakiś czas temu pisałem o głoszonej w jednym ze zborów nauce o rzekomej bezgrzeszności rodzaju ludzkiego, co było długo tolerowane przez przełożonych kościoła, aż stojący na czele tego odstępstwa starszy zboru, najpierw wykluczył członków broniących przyjętej w kościele biblijnej nauki, a potem wyprowadził z tego kościoła większość członków!… Gdy w innym zborze pojawił się brutalny atak na osobę i godność Pana Jezusa Chrystusa (m.in. zakwestionowano Jego bóstwo i preegzystencję), informowani o sprawie i wzywani do zajęcia stanowiska przełożeni społeczności przez długi czas w ogóle nie reagowali. A potem z osób atakujących Jezusa… utworzyli zbór(!), z którego przez kolejne miesiące ta zwodnicza nauka rozlewała się na inne zbory! I choć ów zbór nie ostał się w tej społeczności, to jednak w międzyczasie nauka ta – w kilku różnych modyfikacjach – <przykleiła się> do kolejnych osób w zborach, a nawet doprowadziła do rozbicia polskiego zboru w innym kraju!… A najgorsze w tym wszystkim jest to, że duchowi przywódcy społeczności, zamiast poinformować o tym zagrożeniu zbory i umacniać wiarę członków, swoim zwyczajem przez długi czas milczeli, albo podejmowali niezrozumiałe i szkodliwe decyzje!…

No cóż, widocznie był to ich zwykły sposób działania – tylko gdzie, kiedy i od kogo się tego nauczyli?! Albo może należałoby zapytać, w kogo naprawdę były wymierzone ich działania?…

Nie potrafię natomiast zrozumieć, jak mogli o tych sprawach milczeć przedstawiciele zborów, którzy uczestniczyli w dorocznych i wyborczych synodach (a takowe odbywają się w społeczności, w której to wszystko się działo), podczas których omawiane są najważniejsze sprawy związane z funkcjonowaniem społeczności – najpierw teologiczne, potem duszpasterskie, ewangelizacyjne, administracyjne!… A następnie: jak to możliwe, że zbory – które wiedziały już o tych nieprawidłowościach z różnych przekazów – milcząco przyjęły enigmatyczną relację swoich przedstawicieli, jaką ci złożyli po powrocie?…

Tak się działo, i nadal się dzieje w zborach/kościołach, w których nie ma zdrowej opozycji! Gdzie brak ludzi, którzy by spokojnie – powtarzam: spokojnie, a równocześnie nieustępliwie i konsekwentnie domagali się zarówno szczegółowych informacji o wszystkich ważnych, dotyczących całej społeczności sprawach, jak i wyczerpujących wyjaśnień, o podjętych w tych sprawach działaniach starszych zboru/kościoła.

Postępowanie w myśl zasady: <Wierz i sprawdzaj!”, jest słuszne i przynosi dobry skutek. Także, a może nawet szczególnie, w zborze/kościele, który – gdy dojdzie w nim do zaniedbań czy nadużyć – ma do stracenia o wiele więcej niż jakikolwiek bank czy inna firma!… A sprawdzani? – Uczciwi nie mają powodów do obaw, a nieszczerzy i nieuczciwi niech już się boją!

Istotnie, czasami przełożeni zachowują się tak, jakby się bali i zamierzali coś ukrywać. Bo jak na przykład zrozumieć decyzje synodów niektórych społeczności, w których z uczestnictwa w posiedzeniach synodalnych ruguje się np. starszych zborów?! Czy naprawdę – jak to zresztą odbierają zbory – chodzi o to, by ograniczyć wiedzę o pewnych sprawach do ścisłego grona <wtajemniczonych> – bo wtedy łatwiej zamieść niewygodne sprawy pod dywan?!…

Moim skromnym zdaniem, mądra opozycja w zborze/kościele ma prawo i powinna się bliżej przyjrzeć takim i podobnym praktykom i im stanowczo przeciwdziałać! Kościół bowiem – i zrozumieli to już nawet wyznawcy kościoła rzymskiego – to nie duchowni i funkcyjni, ale lud Boży gromadzący się w zborach!

Mądra opozycja powinna się też zainteresować kilku innymi, ważnymi sprawami.

Na przykład od jakiegoś czasu zborowa/kościelna kazalnica – jest udostępniana ludziom, którzy, gdy chodzi o podstawowe biblijne zasady wiary, stają na przeciwnym biegunie. Szereg osób, z którymi o tym rozmawiałem, pytało wprost: <Czy nie należy się obawiać, że oni zajmując miejsce naszych nauczycieli i przewodników w pewnych sprawach, aby po pewnym czasie wpływać na naszą wiarę i posłuszeństwo Bożym przykazaniom?>…, <Czy jest bezpieczne, że oni – poprzez inne, nieraz bardzo bliskie kontakty – uzyskują wpływ na nasze zbory, a zwłaszcza naszą młodzież?>… Nie są to obawy na wyrost. Tacy właśnie ludzie zabrali już z tego kościoła sporą grupę młodzieży!

I kolejna sprawa, która zbulwersowała szersze grono osób w bliskiej mi społeczności.

<Jak to jest – zapytał pewien brat – że na obozy młodzieżowe bracia starsi przyjmują osoby spoza naszej społeczności, które wyznają odmienne zasady wiary, a skutki tego są opłakane? Na przykład ostatnio między obozowiczami wywiązała się dyskusja, podczas której ci z zewnątrz atakowali naszych, że uznają Jezusa Chrystusa za Boga, a więc są „dwubożanami” i pewnie zaczną wierzyć w trójcę, itp., itd… Czy tak być powinno?!…> Brat dodał, że z grupy młodych z kościoła (który zorganizował obóz), dwie osoby aktywnie broniły zasad, tamci ostro atakowali, a kilku pozostałych nie zabierało głosu; <Czy nasza młodzież uczy się biblijnych zasad wiary i potrafi sobie radzić w takich dyskusjach?> – niepokoił się brat.

Udzielił mi się jego niepokój. I nie tylko gdy chodzi o wiedzę i umiejętności naszej młodzieży.

Przede wszystkim zastanawiam się, dlaczego jest tak, że gdy już na obozy przyjmuje się osoby o innych przekonaniach (co samo w sobie jest nieco problematyczne), kierujący obozem nie przewidzieli wykładów na tak ważny, wręcz podstawowy dla naszej wiary i zbawienia temat?! Czy tak trudno było przewidzieć, że dojdzie do wymiany poglądów?… A w ogóle, to czy nie należało wykorzystać okazji, by tym młodym osobom, goszczącym w kościele przedstawić biblijną naukę o Jezusie Chrystusie – by zrozumieli, jak niestosowna jest ich postawa, wypowiedzi, a także ich ton, gdy mówią o Zbawcy ludzkości?!

Zaniedbania w tej sprawie są ewidentne.

Ale są też inne, nie mniej niepokojące sprawy, których nie da się ani zrozumieć, ani wytłumaczyć. No bo, na przykład, jak wytłumaczyć to, że grupy osób z protestanckich zborów/kościołów, które wyjeżdżają do innych krajów na owocobranie (truskawki i winogrona we Francji, jabłka w Holandii, runo leśne w Szwecji), pracują i zamieszkują razem – rezygnują ze wspólnych cotygodniowych nabożeństw…?! Tym bardziej, że w składzie takich grup są… pastorzy! Tak, ordynowani a czasami jeszcze nie, ale pastorzy!

Podawana czasem wymówka, że konkretny pastor musiałby w czasie pobytu wygłosić kilka kazań, albo kilkakrotnie przewodniczyć w rozważaniu Pisma Świętego – jest po prostu kompromitująca! A ten, kto chowa się za drugą, podobną: <bo wszyscy po całym tygodniu pracy jesteśmy zmęczeni> – jest godzien politowania! Niestety, w niektórych przypadkach trwa to już od kilku lat! Na początku – przez rok, dwa – nabożeństwa były, ale się skończyły… A przecież – podobno – protestanci są ludem misyjnym, ludźmi, którzy wiedzą jaką moc ma wspólny śpiew, rozważanie Pisma, modlitwa…

Czyż opozycja zborowa/kościelna nie powinna zauważyć takich skandalicznych spraw i na nie żywo reagować – bo nie jest to sprawa nieznana; według mego rozeznania wie o tym całkiem spora grupa osób!

Sprawa trzecia: Powinniście nauczać swoje dzieci biblijnych zasad wiary!

Truizmem jest stwierdzenie, że wszędzie tam, gdzie protestanckie wspólnoty wyznaniowe nie wykazują wystarczającej troski o biblijne nauczanie i wychowanie zborów, a zwłaszcza młodzieży, następstwa muszą być fatalne! Jednak, choć świadomość tego jest powszechna, niektóre zbory/kościoły zachowują się tak, jakby o tym nigdy nie słyszały, albo wiedza ta z jakichś dziwnych powodów nie potrafiła się przebić do świadomości ich duchowych przywódców.. Ileż to razy na przestrzeni ostatnich lat pytano mnie: „Bracie, jak to się dzieje, że w naszej społeczności, poza rozważaniem Słowa Bożego w Sabat w zborze, praktycznie nie istnieje żaden program systematycznego kształcenia biblijnego?… Dlaczego na przykład nie prowadzi się, najlepiej kilkuletnich kursów i seminariów, gdzie członkowie kościoła, a zwłaszcza młodzież, przygotowując się do usługiwania, mogłaby posiąść gruntowną wiedzę biblijną i okołobiblijną – w tym poznać historię, bez której nie dać się zrozumieć proroctw?… Dlaczego – choć niebezpieczeństwo zwiedzenia i odstępstwa jest dziś tak duże jak nigdy przedtem – młodym nie wyjaśnia się różnic pomiędzy poszczególnymi religiami, z zwłaszcza różnic pomiędzy chrześcijańskimi wyznaniami – czy nasz kościół nie dba, że z powodu pozostawienia tego odłogiem, już widać dezorientację i zagubienie wielu jego członków?…”.

Jeden z braci, któremu ta sprawa także leży na sercu, powiedział mi niedawno, że przyczyna tego leży chyba w braku kadr; po prostu nie ma odpowiednio przygotowanych nauczycieli, zarówno gdy chodzi o wiedzę, jak i umiejętności dydaktyczne. – „Próbowano prowadzić taki kurs, ale to się szybko rozmyło, i nawet – biorąc pod uwagę poziom wykładów i zajęć – nie ma czego żałować…”

Ale skoro tak jest, to czy o tej sprawie nie powinno się głośno mówić w społeczności biblijnych chrześcijan i stanowczo poszukiwać rozwiązań?! I czy w tym temacie nie powinna zabrać głosu zdrowa zborowo/kościelna opozycja? Moim zdaniem, zdecydowanie tak. Może wtedy zacznie się coś dziać, i uda się zapobiec katastrofie?…

Ale dopóki jest tak, jak jest, skoro zawodzą zbory/kościoły i ich pasterze, nauczeniem swoich dzieci i młodzieży w większym stopniu powinni się zająć ich rodzice – a więc Wy, szanowna Opozycjo! W stopniu, w jakim możecie temu podołać – pomnóżcie wysiłki. A jeśli, na pewnym, wyższym etapie, będziecie z tym mieć takie czy inne problemy – szukajcie ludzi, którzy Wam w tym pomogą! Jestem przekonany, że ich znajdziecie. Ale podkreślam: pomogą. Nie wyręczą Was, ale właśnie pomogą. A zatem niech w Waszych domach dzieje się tak, jak to nakazał Bóg już w starożytności przez Mojżesza, który przekazał nam słowa Jahwe:

  • Słuchaj Izraelu! Pan Bóg jest Bogiem naszym, Pan jedynie. Będziesz tedy miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej siły swojej. Niechaj słowa te, która Ja ci dziś nakazuję, będą w twoim sercu. Będziesz je wpajał w twoich synów i będziesz o nich mówił, przebywając w swoim domu, idąc drogą, kładąc się i wstając. Przywiążesz je jako znak do swojej ręki i będą jako przepaska między twoimi oczyma. Wypiszesz je też na odrzwiach twojego dom u i na twoich bramach. […] I nakazał nam Pan spełniać te wszystkie przepisy, okazywać cześć zbożną Panu, Bogu naszemu, aby nam się dobrze powodziło po wszystkie dni naszego życia. I będzie nam za sprawiedliwość, gdy dołożymy starań, aby spełniać wobec Pana, Boga naszego, te wszystkie przykazania, jak nam nakazał” (5 Mjż 6,4-9.24.25).

Zbory/kościoły potrzebują ludzi przygotowanych do obrony Prawdy i ogłaszania Ewangelii Chrystusowej. Wagę tego doceniał ap. Paweł, nauczyciel młodego Tymoteusza, którego zachęcał aby trwał w Słowie Bożym, stale się uczył i nauczał wiernie zbory, a równocześnie aby poszukiwał ludzi, którzy będą się przygotowywać do tej ważnej i odpowiedzialnej służby:

  • Niechaj cię nikt nie lekceważy z powodu młodego wieku; ale bądź dla wierzących wzorem w postępowaniu, w wierze, czystości. Dopóki nie przyjdę, pilnuj czytania, napominania, nauki. Nie zaniedbuj daru łaski, który masz, a który został ci udzielony na podstawie prorockiego orzeczenia przez włożenie rąk starszych. O to się troszcz, w tym trwaj, żeby postępy twoje były widoczne dla wszystkich. Pilnuj samego siebie i nauki, trwaj w tym, bo to czyniąć, i samego sibie zbawisz, i tych, którzy cię słuchają” (1 Tym 4,12-16;

  • Staraj się usilnie o to, abyś mógł stanąć przed Bogiem jako wypróbowany i nienaganny pracownik, który wykłada należycie słowo prawdy” (2 Tym 2,15);

  • Ty więc, synu mój, wzmacniaj się w łasce, która jest w Chrystusie Jezusie. A co słyszałeś ode mnie wobec wielu świadków, to przekazuj ludziom godnym zaufania, którzy będą zdoln i i innych nauczać” (2 Tym 2,1.2).

Takiej zaangażowanej postawy potrzebuje każdy z nas, bo tylko wtedy będziemy naprawdę żyli duchowo! Znów trzeba nam sobie uświadomić, że życie chrześcijanina, to nie miły spacer, a już na pewno nie słodka drzemka! Dla wiernych naśladowców Jezusa, ono było, i dziś także jest trudną i odpowiedzialną służbą, a często walką z mocami piekła, i z ludźmi, którzy – może czasami nieświadomie, a może i nie – służą złu. Pozwólcie, że zakończę fragmentem Pisma:

  • Bo ci, których Duch Boży prowadzi, są dziećmi Bożymi. Wszak nie wzięliście ducha niewoli, by znowu ulegać bojaźni, lecz wzięliście ducha synostwa, w którym wołamy: Abba, Ojcze! Ten to Duch świadczy wespół z duchem naszym, że dziećmi Bożymi jesteśmy. A jeśli dziećmi, to i dziedzicami, dziedzicami Bożymi, a współdziedzicami Chrystusa, jeśli tylko razem z Nim cierpimy, abyśmy także razem z Nim uwielbieni byli” (Rz 8,14-17).

(c.d.n.)