Przykład, jak można zniszczyć Kościół… (1)

image_pdfimage_print

Dwie fazy Kontr-Reformacji, o których mówił (patrz poprzedni rozdział) Alberto Rivera – pierwsza, która z wiodącym udziałem Jezuitów została zapoczątkowana na XVI-wiecznym Soborze Trydenckim, i druga, zrodzona podczas Vaticanum Secundum zasiadającym w latach 60. XX wieku – to zarazem dwa etapy walki z Protestantami skupionymi zarówno w kościołach historycznych, jak i we wspólnotach powstałych na przestrzeni ostatnich dwustu lat

Porównanie środków i metod walki, jakie stosował kościół rzymskokatolicki po Soborze Trydenckim, z tymi, jakie opracowali zebrani na Vaticanum Secundium kardynałowie przygotowujący program <Odnowy>, wskazuje na pewną zasadniczą zmianę. Jeśli w dawniejszych wiekach, kontr-reformacyjni siepacze, dążąc do fizycznej likwidacji protestantów, gwałtem i przemocą, bezlitośnie ścigali i prześladowali, wtrącali do lochów, torturowali i palili na stosach swoje ofiary, to teraz AGENCI rzymskokatolickiej <Odnowy>, potajemnie wnikają do protestanckich zborów, by wpływać na wyznawane przez nich zasady wiary, sabotować ich działalność, a za pomocą kłamstw, podstępu i różnorakich intryg, niszczyć autorytet i pracę ich oddanych pastorów!

Zmieniły się środki i metody, ale cele pozostały takie same…

Owszem, zmieniło się też formalne podejście, postawa i język. Miejsce okazywanej jawnie nienawiści, przekleństw, zniewag i bluźnierstw – tak typowych dla dawnych czasów – zajęły wyprane z żywej treści obłudne słowa o ekumenicznie pojmowanej <miłości>, która jest zaledwie sloganem, oraz równie obłudne słowa o <braterstwie>, gdy wczorajszych <heretyków> nazywa się dziś zgrabnie <braćmi odłączonymi>, przed którymi rzymski <kościół-matka> szeroko otwiera swe bramy.

Oczywiście, w tym kontekście łatwo odróżnić tych, którzy naprawdę boją się Boga i starają chodzić Jego drogami, od tych, którzy niefrasobliwie ulegają zwiedzeniu:

  • Pierwsi z nich kierują się wezwaniem do opuszczenia duchowego Babilonu: „Wyjdźcie z niego, ludu mój, abyście nie byli uczestnikami jego grzechów i aby was nie dotknęły plagi na niego spadające” (Obj 18,4);
  • Drudzy za nic mają Boże ostrzeżenie, i w konsekwencji jak ptaki zostają złowieni w sieci odstępstwa i śmierci!

Ujawnione przez Alberto Riverę informacje, każą się zastanowić,

ilu takich agentów działało i wciąż jeszcze działa we współczesnych wspólnotach protestanckich, zwłaszcza tych, które „strzegą przykazań Bożych i trwają wiernie przy świadectwie o Jezusie” (Obj 12,17)?!…

To pytanie, i w takiej właśnie formie, trzeba dziś koniecznie zadać, bo przecież chyba nikt z biblijnych chrześcijan nie sądzi, że szatan – który od zawsze nienawidzi Pisma Świętego, Bożej Prawdy i jej głosicieli (Jan 17,17; Obj 12,17), oraz zwiódł już i podporządkował sobie niemal cały tzw. chrześcijański świat – pozostawi w spokoju nieliczne grono dzieci Bożych, które trwają niezmiennie przy Słowie, a swą miłość do Najwyższego wyrażają poprzez wierne przestrzeganie świętych i niezmiennych przykazań Bożych (1 Jana 5,2.3).

Tak mógłby myśleć tylko ktoś, kto nie zna Słowa, albo jest wyjątkowo naiwny.

Natomiast informacja/ostrzeżenie o „wielkim gniewie” szatana, zapisana w cytowanym powyżej wersecie Obj 12,17 nie pozostawia co do tego wątpliwości!

Rzeczywistość tę i niebezpieczeństwo potwierdza fakt, że trzeźwo myślący chrześcijanie – a takimi przecież powinniśmy być (1Ptr 5,8)! – co pewien czas zauważają, że w ich wspólnotach dochodzi do zdarzeń i faktów wykraczających poza znaną im codzienność walki z diabłem i ludzkimi słabościami, a co więcej, dziwne zdarzenia i fakty układają się w pewien logiczny ciąg i kształt – jak tajemnicze, naziemne rysunki w Nasca (Peru) 1).

Jak wiadomo, elementy tych rysunków oglądane przez pustynnego wędrowca, sprawiają wrażenie zwykłych rowów, dróg, czy przypadkowych szczelin, natomiast pilot samolotu zobaczy na tych rozległych pustynnych obszarach wyraźne figury (pająka, kondora, drzewa, albo figurę geometryczną)…

Przykład <rysunków z Nasca> odniesiony do funkcjonowania zborów i wspólnot chrześcijańskich, każe się uważnie przyglądać rzeczywistości duchowej, w jakiej funkcjonujemy i przyjrzeć się uważnie pewnym zdarzeniom i faktom, a także działalności – i skutkom działalności – osób, które je kreują…

Jest oczywiste, że taki logiczny ciąg dziwnych zdarzeń trudno dostrzec w jednej chwili.

Niemniej, po pewnym czasie – gdy wydarzenia i fakty uderzające w jakiś zbór i/lub całe protestanckie wyznanie nasilają się, grożąc ruiną zborów i duchowym upadkiem wspólnoty – przywódcy ludu Bożego i wraz z nimi szeregowi wyznawcy, powinni szeroko otworzyć oczy i podjąć konieczne kroki, by wykryć i zneutralizować wpływ zła!

Przypomnę, jakich rad udzielali swym agentom ich jezuiccy mocodawcy, gdy w infiltrowanej przez nich społeczności spotykali opór ze strony wiernych wyznawców i pasterzy:

  • W instrukcji agenta zalecano, aby pastorów, którzy nie pójdą na żaden kompromis, najpierw: (1) zniesławić, potem (2) izolować, albo ostatecznie (3) w jakikolwiek sposób zniszczyć! W celu zniesławienia należało przedstawiać pastora w złym świetle, a jego opinię systematycznie niszczyć – czy to poprzez kłamstwo o nim, lub przekręcenie jego słów, albo znalezienie czegoś w jego zachowaniu lub mowie, co naraziłoby go na konflikt z władzami i przełożonymi. Względnie powiązać go z jakąś kobietą, która byłaby agentką np. jako jego sekretarka – i doprowadzenie do jakiejś afery. Akcję izolacji należało zacząć od akcji pisania listów, szeptania różnego rodzaju plotek mówiących, że jest to człowiek kontrowersyjny, że sprawia kłopoty, że powoduje podziały w zborze, że jest przeciwko jedności, że nie objawia miłości Bożej, że naucza swoich własnych doktryn – aż nie będzie miał zwolenników, przyjaciół i obrońców!… Potem można rozpuszczać wieści o jego psychicznym załamaniu, a zatem nie wszystko, co mówi, jest prawdą – słowem, że nie jest wiarygodny… W ten sposób doprowadza się go do punktu, gdy albo idzie na kompromis, albo zmusza do rezygnacji!… A jeśli jest jakiś mocny pastor, który nie pójdzie na żaden kompromis i dalej wierzy, że ma powołanie od Boga, oraz nie poddaje się presji innych pastorów, przyjaciół, czy rodziny, wtedy mogą się dziać dziwne rzeczy. Może dojść do wypadku samochodowego, a jeśli znajdzie się w szpitalu, to jakaś pielęgniarka przez nieuwagę odetnie mu tlen, albo poda niewłaściwy lek… Może też umrzeć przez zatruty pokarm lub podany przez nieznanego sprawcę narkotyk, z powodu którego wyląduje w zakładzie dla psychicznie chorych… Może mu się też przydarzyć napad nożownika, lub nawet kula rewolwerowa…

Alberto Rivera poznał to wszystko z autopsji, zarówno jako agent Jezuitów, jak i potem – po swoim nawróceniu – jako ich ofiara. Podobnie jak poznało to wielu innych pastorów, ofiar intryg jezuickich agentów infiltrujących zbory protestanckie. Owszem, – i mówię to z ogromną osobistą przykrością – także ofiar oportunizmu członków i nauczycieli zborów, którzy wolą mieć <święty spokój>, niż się narażać w obronie kogoś, o kim źle się mówi…

Pastorzy ci, a także ich bliscy, mogliby opowiedzieć, jak się poczuli, gdy nagle atmosfera wokół nich z dnia na dzień zaczęła się zagęszczać, zaś bracia-pastorzy (a w ślad za nimi niektórzy członkowie zborów), szeptali po kątach, spiskując i niszcząc im opinię i przygotowując kolejne ciosy, mające złamać i/lub całkowicie zniszczyć…

Nieliczne mniejszościowe protestanckie społeczności wyznaniowe,

które przez długi czas nie pozwoliły się wciągnąć w działalność ekumeniczną, niewątpliwie irytują i drażnią diabła, i są obiektem jego ataków. Nic dziwnego, że stara się dotrzeć do nich ze swoją zwodniczą argumentacją, by zapoczątkować pożądane przez siebie zmiany. Atak może przyjść ze strony jakiegoś jednego człowieka, który – podobnie jak kiedyś Alberto Rivera – pojawia się w zborze tylko po to, by skrycie wywołać ferment i zwieść, lub zniszczyć jego wiernego pasterza. Może też przyjść przez kogoś innego, i w jakiś inny sposób…

Dziękuję Najwyższemu, że po mym nawróceniu i chrzcie, skierował mię do społeczności, która już wtedy – a były to lata 60. minionego wieku – ostrzegała, że celem ruchu ekumenicznego jest przyprowadzenie protestantów z powrotem do odstępczego rzymskiego katolicyzmu! A właśnie wtedy rozpoczął się II Sobór Watykański, podczas którego <ojcowie soborowi> – by okiełznać i zneutralizować wpływy środowisk protestanckich, a w końcu poddać wszystkich wyznawców Jezusa Chrystusa wpływom i władzy biskupa Rzymu – przyjęli soborowy „Dekret o ekumeniźmie”

Solidne przygotowanie, jakie w tym zakresie odebrałem wówczas w moim środowisku zborowo-kościelnym, ukształtowało moją duchową postawę oraz nauczyło rozpoznawać i zwalczać ekumeniczne zwiedzenie… Niestety, nie byłem wówczas świadomy, że w tym samym czasie macki ekumenizmu sięgnęły już zwierzchników mojego rodzimego wyznania…! Oczywiście, oni temu stanowczo zaprzeczali, tym bardziej, że mieli świadomość, iż wszystkie zbory społeczności były wówczas w tej kwestii radykalne, i ujawnienie oficjalnej polityki przywódców, groziło im demaskacją i katastrofą!

By się tego ustrzec, zdecydowali się skrzywdzić i zmiażdżyć naszą niewielką grupkę…!

I cóż z tego, że kilkanaście lat później fakt podjęcia współpracy ekumenicznej (oficjalnie już w roku 1964, poprzez akces do Praskiej Konferencji Pokojowej, będącej organem ekumenicznym na kraje <bloku wschodniego>), stał się powszechnie znany, a dalsze rosnące zaangażowanie ekumeniczne mojej (wtedy już byłej) wspólnoty było z roku na rok coraz większe…?!

Doszło do tego, gdyż te kilkanaście lat przywódcy wykorzystali, by zmienić sposób myślenia i osłabić reakcje członków zborów do tego stopnia, by nie byli już w stanie skutecznie zatrzymać ich marszu w stronę Rzymu!

Z moich późniejszych doświadczeń, w społeczności, która na kolejne dziesiątki lat stała się moim duchowymDomem, wspominam inne sytuacje, gdy ekumenizm <pukał w nasze drzwi>:

  • Były to liczne, uprzejme zachęty do wzięcia udziału w imprezach i akcjach ekumenicznych, aby oddalić od społeczności zarzut o <sekciarstwo>…
  • Były zaproszenia na <pełne ducha i cudów> zgromadzenia charyzmatyków, podczas których – jak np. w ruchu <Błogosławieństwo z Toronto> – uczestnicy <gwiżdżą w Duchu>, <szczekają w Duchu>, śmieją się histerycznie (oczywiście także <w Duchu>?!), a na innych podobnych zgromadzeniach przewodniczący zgromadzeniu pastor jednym, czynionym w powietrzu gestem, przewraca na ziemię grupę osób, albo <upija> (bez alkoholu!) kolejne osoby;
  • Były też częste propozycje, by – zamiast rozważać jakąś ważną prawdę Pisma – raczej podkreślać potrzebę miłości („bo przecież miłość jest najważniejsza!”)… A w ogóle to „rozmawiajmy o tym,, co nas łączy, a nie o tym, co nas dzieli”, bierzmy udział we wspólnych modlitwach, m.in. „O nawrócenie niewierzącego świata”, itp. itd.

Podczas takich kontaktów i rozmów, gdy w jakimś momencie rozmowa schodziła na sprawy podstawowe – na konieczność zwiastowania Ewangelii, na wierne trzymanie się Pisma Świętego¸ na potrzebę i błogosławieństwo płynące z przestrzegania Bożego Prawa, wtedy, poza ogólnymi (niestety, najczęściej często zaledwie ogólnikowymi) potwierdzeniami, słyszeliśmy wypowiedzi dziwne i zatrważające:

  • Często ostrzegano nas, abyśmy „nie mówili ludziom, że błędnie wierzą, bo ich sobie zrazimy. Mówmy im raczej, że i oni i my, dzięki miłości Bożej jesteśmy zbawieni w Chrystusie; zachęcajmy ich do ciągłego dziękczynienia za tę łaskę!”;
  • Albo podrzucano nam sugestię, że Biblia, czyli Pisane Słowo Boże, było Bożym przekazem „na wczoraj”, natomiast <proroctwo, głoszone w mocy ducha> podczas zgromadzenia, lub np. zwiastowane <na językach>, jest <słowem Bożym na dziś>!…
  • A gdy mówiliśmy o potrzebie przestrzegania Bożych przykazań, ludzie uśmiechali się pobłażliwie (a czasami lekceważąco) i stwierdzali, że nie jest to potrzebne, bo wszak jesteśmy zbawieni Łaską… Oczywiście – odpowiadaliśmy – przestrzeganie Bożych przykazań nie jest METODĄ zbawienia, ale jest SPOSOBEM ŻYCIA dziecka Bożego, a także DOWODEM NASZEJ MIŁOŚCI DO BOGA (1 Jana 5,2.3). – Niestety, to jednak do naszych rozmówców nie docierało.

Biorąc pod uwagę, że społeczność ChDS od dziesiątków lat

wiernie trzymała się obranej drogi, na początku nowego wieku podczas dorocznego zgromadzenia synodalnego wyraziłem przekonanie, że i nadal pójdziemy wiernie tą drogą. A diabeł, mimo iż na pewno będzie nas atakować, nie ma większej szansy na sukces…

Szesnaście lat temu przekonanie takie wyraziłem w referacie programowym 2) na odbywający się właśnie Synod (tytuł referatu Rozwój, czy upadek”). Omawiając aktualny stan duchowy, doktrynalny i organizacyjny społeczności ChDS, w podsumowaniu powiedziałem coś, co zabrzmiało bardzo pozytywnie i optymistycznie:

  • „[…] Dzięki Panu Bogu, od dziesiątków lat, podobnie jak dziś, obce nam było pragnienie uznania ze strony ludzi i instytucji, które czynią to, co nie podoba się Panu Bogu. Nie wabią nas ani salony tego świata, ani salony nominalnego chrześcijaństwa. Nie przejmujemy się, gdy z powodu naszej wierności Panu, uznają nas publicznie za <sektę>, a nawet gdy – z powodu nie uznawania pogańskiej <Trójcy> – odmawiają nam prawa do noszenia zaszczytnego miana „chrześcijanin” (co znaczy: „należący do Chrystusa”)! Bo my wiemy, że do Niego należymy, co Duch Święty potwierdza naszemu duchowi, zaś obiektywnym potwierdzeniem tego jest Prawda, którą poznaliśmy, którą wyznajemy, i zgodnie z którą staramy się żyć! Pragnę, aby w przyszłych latach oraz – jeśli ten świat będzie jeszcze trwać – w następnych dziesięcioleciach, nic się w tej sprawie nie zmieniło! By Kościół zachował swą prostotę i uczciwość, pilnując czystości nauki i obyczajów! A należy się spodziewać, że w niedalekiej przyszłości szatan przypuści atak na nasze pozycje, w księdze Objawienia 12,17 napisano bowiem, że będzie on walczył z tymi, „którzy strzegą przykazań Bożych i trwają przy świadectwie o Jezusie”. A przecież w naszym kraju jesteśmy właściwie jedynym Kościołem, który konsekwentnie trzyma się trzech podstawowych zasad: (1) w swej wierze i praktyce chrześcijańskiej opieramy się wyłącznie na Piśmie Świętym; (2) słowem i czynem podkreślamy konieczność przestrzegania Dekalogu, który stanowi NORMĘ naszego postępowania; (3) odrzucamy konsekwentnie takie plagi, jak bałwochwalstwo, ekumenizm, oraz pseudo-charyzmatyczne ruchy! Jednak, jeśli w chwili ewentualnej próby mamy sprostać wyzwaniu, dziś i na przyszłość musimy być wierni i zdeterminowani, jak powiedział Pan Jezus Chrystus: „Niech będą biodra wasze przepasane, a świece zapalone” (Łk 12,35)!”

Potem, już poza referatem – uderzony nagłą myślą – powiedziałem do delegatów zgromadzonych na Synodzie:

  • „Bracia Delegaci, pozwólcie, że powiem coś jeszcze, bo oto nagle uświadomiłem sobie, że diabeł nie zniesie, aby tak nieliczna, posiadająca ograniczone możliwości społeczność, mogła nadal skutecznie unikać jego sideł oraz wytrwale wyznawać i zwiastować Prawdę Bożą. Ap. Paweł w 2 Kor 2,11 napisał, że „zamysły diabła są nam dobrze znane”. Nie powinniśmy mieć złudzeń, że on uczyni wszystko, by nas zatrzymać na drodze, a jeśli to mu się nie uda, będzie się starał zniszczyć nas bez litości!.. Nie wiem kiedy, nie wiem w jaki sposób, ani kogo do tego użyje. Dlatego raz jeszcze podkreślam i proszę: Bądźmy czujni!”.

Nie mogłem wiedzieć – bo i skąd – że to wszystko jest tuż, tuż przed nami.

Nie minęły nawet dwa lata i pojawiły się sprawy i ludzie, którzy mieli doprowadzić do nieszczęścia – zarówno siebie samych, jak i całą Społeczność, której przewodzili…

Kiedy teraz wspominam i wciąż na nowo analizuję rozwój tamtych wypadków, jestem zatrwożony wszystkim, co się wydarzyło, zdumiony i przerażony tragicznymi następstwami, które teraz – gdy minęło kolejne kilkanaście lat – są w pełni widoczne już dla wszystkich! Zwłaszcza dla pozostawionych sobie samym, osłabionych i wyniszczonych zborów, oraz dla ich zagubionych, duchowo rozbitych i bezradnych członków!

Jak zwykle, na początku był grzech…

I gdyby osoby grzechu tego winne oraz weń wmanipulowane, zachowały się zgodnie z nauką Słowa Bożego, problem skończyłby się w taki sposób i tam, gdzie się rozpoczął – skruchą, wyznaniem, i Bożym przebaczeniem (1 Jana 1,9)! I pewnie wielkim, pełnym ulgi i oczyszczenia płaczem poróżnionych!… I były momenty, były decyzje, padły nawet deklaracje i złożono przyrzeczenia, które rodziły nadzieję, że tak właśnie się stanie… Niestety, wszystkie zostały zlekceważone i złamane – i pożar, miast przygasać, rozpalał się coraz bardziej!

Niestety, mimo iż działo się to w gronie dzieci Bożych¸ zadziałały tam nie Boże, lecz diabelskie mechanizmy!… Powstały dwie grupy, dwa zwalczające się stronnictwa. – A czyż diabłu trzeba więcej, zwłaszcza gdy on postanowił wykorzystać tę sprawę w swojej walce o całą społeczność, i właśnie przygotowywał się do decydującego uderzenia…?!

Osoby zatrwożone rozwojem sytuacji, bezskutecznie wzywały do refleksji i upamiętania, ale to niewiele pomagało… A przecież łatwo było przewidzieć, czym się to skończy, do jakich doprowadzi spustoszeń, oraz jaką cenę zapłacą za to zbory, poszczególne osoby, i wreszcie cała kościelna Wspólnota. Niestety, diabeł – jak zwykle z wydatną pomocą powolnych mu ludzi! – rozpoczął dzieło zniszczenia!

I nie dość, że udało mu się poróżnić i zantagonizować osoby i zbory (co już samo w sobie było ogromnym nieszczęściem i prowadziło do licznych tragedii) – dodatkowo przypuścił atak na Pismo Święte i oparte na nim biblijne zasady wiary, które dotąd wiernie praktykowały i zwiastowały zbory…

Do boju ruszyli bliscy i przyjaciele… Oczywiście, wszyscy oni doskonale wiedzieli – wszak to CHRZEŚCIJANIE! – że tak nie wolno, ale… no właśnie: <wszak to pokrewny>!… <to przyjaciel>!… <to jeden z naszych>!…

 1)       Nazca – pustynny płaskowyż w Ameryce Południowej, położony w południowo-zachodniej części Peru, w paśmie Kordyliery Nadbrzeżne.

2)       Referat został opublikowany w kwartalniku „Głos kaznodziejski”, w n-rze 2-2002 r..

c.d.n.