Czy Jedyny Bóg jest „Trójcą świętą”… (16)

image_pdfimage_print

„Za dni swego życia w ciele zanosił On z wielkim wołaniem i ze łzami modlitwy i błagania do tego, który go mógł wybawić od śmierci, i dla bogobojności został wysłuchany”

(Hbr 5,7).

Przyjęcie przez Jezusa Chrystusa ludzkiej natury – który to fakt Zbawiciel podkreślał wielokrotnie, nazywając Siebie konsekwentnie Synem Człowieczym (por. Mt 12,8; 16,13; 26,24) – było warunkiem koniecznym, aby On, jako „Drugi Człowiek (Adam)” (1 Kor 15,45.47), najpierw zwyciężył grzech w ludzkim ciele (Rz 8,3), a potem jako niewinna Ofiara mógł je ofiarować jako Okup za upadłą ludzkość.

To była sprawa pierwsza i podstawowa. Ale nie jedyna.

Trzeba sobie bowiem uświadomić, że przyjęcie przez Niego człowieczeństwa, wiązało się z Jego ogromnym osobistym ryzykiem – RYZYKIEM POPEŁNIENIA PRZEZ NIEGO W JAKIMŚ MOMENCIE GRZECHU! A w następstwie tego PONIESIENIA ZASŁUŻONEJ ŚMIERCI… ŚMIERCI WIECZNEJ!

Jak to należy rozumieć…?!”

Wciąż pamiętam wyraz zaskoczenia, zdumienia i niedowierzania na twarzy obecnych akurat osób, przy których w różnym czasie i w różnych miejscach wyrażałem tę myśl:

  • Jak to należy rozumieć…?!”

  • Jak najbardziej dosłownie!” – odpowiadałem.

Syn Boży przyszedł na Ziemię, zdając sobie w pełni sprawę z ryzyka, na jakie się naraża. Znał przecież uniwersalne – ustanowione przez Najwyższego i obowiązujące w całym Uniwersum – Prawo, w myśl którego „zapłatą za grzech jest śmierć” (Rz 6,23). Śmierć wieczna!

Dlatego, gdyby Jezus Chrystus, jako Syn Człowieczy, popełnił jakikolwiek (podkreślam: jakikolwiek!) grzech – gdyby w całym Swoim, trwającym ponad trzydzieści trzy lata ziemskim życiu, zgrzeszył myślą, słowem lub uczynkiem – nie mielibyśmy Zbawcy i zostalibyśmy unicestwieni w „jeziorze ognia i siarki”!

Ale to jeszcze nie wszystko.

Bo gdyby Jezus Chrystus jako Syn Człowieczy w czymkolwiek zgrzeszył, byłby winien śmierci i musiałby umrzeć na wieki!

I nie byłaby to śmierć, którą – jako „niewinny i niepokalany Baranek” (1 Ptr 1,19) – poniósł dla naszego zbawienia, ale zasłużona śmierć wieczna, taka sama, jakiej podlegała cała ludzkość wskutek przestępstwa Adamowego (por. Rz 5,12)! W takiej sytuacji „drugi Człowiek (Adam)”, podzieliłby los „pierwszego Adama” – i dla ludzkości nie byłoby już żadnej nadziei!

    • Śmierć Jezusa Chrystusa jest czymś niewyobrażalnym i niemożliwym! – zaoponował jeden z braci. On nie mógłby umrzeć na zawsze, gdyż jest jedną z Osób <Trójcy Świętej>! Co byłoby z <Trójcą>, gdyby On zginął na wieki…?!”

    • Chyba, że Pan Bóg nie jest Trójcą…” – powiedział inny z obecnych.

    • No właśnie – podjąłem. Jeśli Biblia uczy o <Trójcy>, to istotnie trudno sobie wyobrazić śmierć jednej z trzech Osób Bóstwa, bo jakim wtedy byłby Bóg?!… Ale jeśli ten katolicki dogmat nie jest biblijny, a Prawdziwy Bóg jest Bogiem Jedynym, to ewentualną tragedię śmierci jednorodzonego Syna Bożego należałoby rozważać w innych kategoriach…”

    • Ja myślę – odezwała się jedna z sióstr – że gdy chodzi o <Trójcę>, to i tak problemem pozostaje śmierć Pana Jezusa Chrystusa, jaką poniósł dla naszego zbawienia… No bo, jeśli On naprawdę umarł i przez trzy dni był martwy – a On sam powiedział, że tak było (Obj 1,18) – to pytanie o <Trójcę> jest jak najbardziej aktualne… Kiedyś ktoś mnie zapytał, czy przez tamte „trzy dni i trzy noce” Pan Bóg był… Dwójcą? Poczułam się wtedy mocno zakłopotana…”

(Niestety, ze względu na główny temat odcinka, muszę w tym miejscu przerwać ten wątek. Powrócę do niego w następnym rozdziale.)

Jezus Chrystus posiadał pełną świadomość istniejącego zagrożenia.

Świadomy tego był też Jego przeciwnik – szatan. Analizując wypowiedzi biblijne mające związek z tą sprawą, zauważamy liczne i różnorakie zabiegi diabła, który za wszelką cenę chciał zawrócić Jezusa z Jego drogi i sprowadzić na drogę przestępstwa. Stosując różnorakie zabiegi – osobiście (np. po czterdziestodniowym poście Jezusa), a także wykorzystując ludzkie, powolne mu narzędzia – poprzez misternie knute intrygi, rozmyślne prowokacje, a wielokrotnie przez brutalne ataki, chciał sprawić, aby Syn Człowieczy w jakimś momencie, w wyniku nieuwagi lub nieostrożności popełnił jakiś błąd, by znękany naporem zła, dopuścił się grzechu… Ewangelie zawierają wiele opisów takich szatańskich napaści.

Ileż hartu i wytrwałości potrzebował i okazał Syn Człowieczy!

Wiadomo, że materiały przeznaczone na wszelkie konstrukcje – drewno, stal, tworzywa, i wszystkie inne – muszą posiadać odpowiednie, potrzebne w określonej sytuacji właściwości. Muszą być odporne na zgniatanie, rozciąganie, łamanie, ścieranie, temperaturę, itp., itd.

A dodatkowo wszystkie one podlegają <zmęczeniu>, i dlatego na przykład liny kolejek górskich czy liny podtrzymujące wysokie maszty, podobnie jak liny nośne wind w blokach gdzie mieszkamy, co pewien czas muszą być wymieniane…

Jest zdumiewającym faktem, że Jezus Chrystus, stojąc na miejscu naszego praojca Adama, żyjąc w naszym, przeżartym grzechem świecie, znosząc diabelskie pokuszenia, odpierając ataki Swych licznych nieprzyjaciół, ustawicznie osaczany przez wszechobecne zło – w okresie całego Swego życia nie popełnił żadnego grzechu!!!

Nie zgrzeszył niczym w okresie Swego dzieciństwa!

Nie upadł w Swej młodości!

Nie dopuścił się najmniejszej nieprawości również w okresie owych trzech i pół roku, gdy jako Nauczyciel i Zbawca stanął do walnej rozprawy z szatanem i jego sługami!

Nie zgrzeszył także wtedy, gdy rozpostarty na krzyżu, umierał za niewdzięczny rodzaj ludzki!

A przecież w całym tym okresie szatan zmobilizował do walki z Nim cały swój spryt, podstęp i przebiegłość, a także całą swą brutalną siłę! Wykorzystując posłuszne sobie narzędzia ludzkie, szedł za Jezusem trop w trop, by przyłapać Go na jakimś słowie czy uczynku, by Go nieustannie nękać, prowokować, wystawiać na próby, nużyć i męczyć – licząc, że w jakimś momencie Syn Człowieczy nie wytrzyma tego naporu, że – zmęczony – nie będzie dość ostrożny, i w końcu dopuści się czynu niezgodnego z wolą Najwyższego!…

Stałość i wierność Jezusa Chrystusa

niewątpliwie napawały szatana przerażeniem. Mijały dni, miesiące układały się w lata, a Syn Człowieczy trwał nieporuszony w Swej prawości, skutecznie zwalczając zło i przygotowując się do ostatecznej walki, która miała się rozegrać na Golgocie! Nie pomogły rozliczne diabelskie podstępy i pokusy. O Jego postawę, jak o skałę, rozbijały się przebiegłe intrygi, a zuchwałe szyderstwa przyjmował w spokoju i z godnością. Doskonale posłuszny, z żelazną konsekwencją kroczył Swoją drogą – nauczał i wspierał ludzi w ich potrzebach. Niczym napięta i obciążona ogromnym balastem lina, przez wszystkie dnie i noce długich, przeżywanych tu na Ziemi lat, nękany, utrudzony ponad wszelką miarę, i zmęczony jak nikt z ludzi – trwał! I wytrwał aż do końca!!!

Jak to było możliwe?

Odpowiedzią są słowa cytowanego na wstępie tekstu: „Za dni swego życia w ciele zanosił On z wielkim wołaniem i ze łzami, modlitwy i błagania do tego, który go mógł wybawić od śmierci, i dla bogobojności został wysłuchany” (Hbr 5,7)!

Jezus Chrystus wiedział, że jedynie wtedy, gdy Najwyższy będzie nieustannie napełniał Go mądrością i umiejętnością, radą i mocą, a On będzie trwał w nieprzerwanej łączności z Ojcem – oprze się pokusom, zwycięsko odeprze ataki diabła, i pokona grzech w ciele! Wiedział, czym jest i doświadczał jaką moc posiada modlitwa, i jak wielki ma wpływ na duchową postawę i codzienne życie człowieka!

On nie tylko o tym wiedział, ale konsekwentnie o to zabiegał i zgodnie z tą wiedzą postępował!

W Ewangeliach na wielu miejscach czytamy, że po wyczerpującym dniu, zanim położył się na spoczynek, odchodził na ustronne miejsce aby się modlić… Że wcześnie rano, zanim rozpoczął kolejny dzień służby, udawał się na modlitwę i niejedną noc „spędził na modlitwie do Boga” (por. Łk 6,12):

    • I zaraz wymógł na uczniach, że wsiedli do łodzi i pojechali przed Nim na drugi brzeg, zanim rozpuści lud. A gdy rozpuścił lud, wstąpił na górę, aby samemu się modlić. A gdy nastał wieczór, był tam sam (Mt 14,22.23);

    • A wczesnym rankiem, przed świtem, wstał, wyszedł i udał się na puste miejsce, i tam się modlił” (Mk 1,35);

    • I stało się w tych dniach, że wyszedł na górę, aby się modlić, i spędził noc na modlitwie do Boga. A gdy nastał dzień, przywołał uczniów swoich i wybrał z nich dwunastu…” (Łk 6,12.13).

Te modlitwy – godziny spędzone w Obecności Najwyższego, kiedy wylewał przed Nim Swą duszę, dzielił się przeżyciami, słuchał Go i przyjmował Ojcowskie rady, czerpiąc z Jego nieprzebranych skarbów mądrości – napełniały Syna Człowieczego mądrością, umiejętnością i mocą!

To tam prosił o mądrość, umiejętność i siłę, o cierpliwość, wytrwałość i dar znoszenia przeciwności i zniewag i prześladowań!

To tam – widząc ohydę grzechu i czyhającą Nań otchłań śmierci, i czując ciężar odpowiedzialności za nasze zbawienie – błagał o moc Ducha Świętego!

To tam, świadomy zagrożeń ze strony diabła i inspirowanych przez niego ludzi, znękany psychicznie i utrudzony fizycznie, z wielkim wołaniem i ze łzami, zanosił przed tron Ojca Swoje modlitwy, prośby i błagania, aby Go ocalił przed słabością i grzechem, a w konsekwencji przed śmiercią!

I to właśnie ten stały, nieprzerwany kontakt z Ojcem, który utrzymywał poprzez modlitwę, a także żelazna samodyscyplina i konsekwencja z jakimi postępował sprawiły, że potrafił mądrze, owocnie i zwycięsko przeżywać każdy nowy dzień! To sprawiło, że dzień po dniu odkrywał i niweczył kolejne pokusy i podstępy diabelskie, uchodził ludzkiej złości i przewrotności, że zwycięsko wychodził z wszelkich zasadzek, jakie zastawiano na Niego niemal codziennie!

Był czas, kiedy nie rozumiałem

całej głębi tekstu z Listu do Hebrajczyków 5,7. Byłem przeświadczony, że słowa te opisują Jego przeżycia z Getsemane, nawiązując na błagalną modlitwę, jaką Syn Człowieczy zaniósł do Ojca tuż przed pojmaniem; gdy prosił Go o „oddalenie kielicha męki” (Łk 22,39-46)…

Ale w jakiejś chwili, gdy wraz z moją żoną w naszych wieczornych rozważaniach Słowa Bożego skupiliśmy się na tym właśnie fragmencie Pisma, łącząc go z sytuacją z Getsemane, dotarły do nas nagle dwa oczywiste fakty:

    • Najpierw ten, że w Getsemane, Jezus Chrystus błaga Ojca o uwolnienie (jeśli byłoby to możliwe) od męki i śmierci krzyżowej („Ojcze mój, jeśli można, niech mnie ten kielich minie; wszakże nie jako Ja chcę, ale jako Ty” – Mt 26,39) – a to się przecież nie stało! O czym świadczą już kolejne słowa Jezusa: „… Ojcze mój, jeśli nie może mnie ten kielich minąć, niech się stanie wola Twoja” (Mt 26,42);

    • Drugi fakt wypłynął, gdy raz jeszcze uważnie odczytaliśmy werset Hbr 5,7 („Za dni swego życia w ciele zanosił On z wielkim wołaniem i ze łzami, modlitwy i błagania do tego, który go mógł wybawić od śmierci, i dla bogobojności został wysłuchany”! – Spytaliśmy wtedy samych siebie, dlaczego słowa „Za dni swego życia w ciele” odnosimy tylko do jednego wydarzenia i jednego mementu z życia Jezusa Chrystusa, podczas gdy autor Listu do Hebrajczyków pisze po prostu o Jego „życiu w ciele” – a On żył w ciele przez ponad trzydzieści trzy lata!

Te proste, oczywiste dla każdego nie uprzedzonego umysłu fakty, kazały nam raz jeszcze przemyśleć całą sprawę, uwzględniając wszystkie biblijne informacje i wszystkie okoliczności związane z grzechem i konsekwencją grzechu – ŚMIERCIĄ… Nagle do naszej świadomości przebił się znany werset Pisma, na który – mówiąc o grzechu, sprawiedliwości i zbawieniu – powołujemy się setki i tysiące razy: „Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć…” (Rz 6,23)!

I wtedy zrozumieliśmy!

Jezus Chrystus („Drugi Człowiek (Adam)” ZA DNI SWEGO ŻYCIA W CIELE, podobnie jak kiedyś „pierwszy Adam”, był wystawiony na ataki szatana i liczne pokusy – a zatem jak nasz praojciec narażony na upadek!

Jezus Chrystus był tego w pełni świadomy, a dlatego – wiedząc, że jedyną ochroną przed upadkiem i śmiercią jest bliska i nierozerwalna społeczność z Ojcem, jako Źródłem mądrości, umiejętności i mocy – „zanosił On z wielkim wołaniem i ze łzami, modlitwy i błagania do tego, który go mógł wybawić od śmierci, i dla bogobojności został wysłuchany”! I te modlitwy, błagania i łzy, ZOSTAŁY WYSŁUCHANE, dzięki czemu bezgrzeszny Syn Człowieczy mógł się stać niewinną Ofiarą za nasze grzechy:

    • Co bowiem było niemożliwe dla Prawa, ponieważ ciało czyniło je bezsilnym, [tego dokonał] Bóg. On to zesłał Syna swego w ciele podobnym do ciała grzesznego, wydając w tym ciele wyrok potępiający na grzech” (Rz 8,3);

    • Któż z was może mi dowieść grzechu?…” (Jan 8,46);

    • On grzechu nie popełnił ani nie znaleziono zdrady w jego ustach. On, gdy mu złorzeczono, nie odpowiadał złorzeczeniem, gdy cierpiał, nie groził, lecz poruczał sprawę temu, który sprawiedliwie sądzi” (1 Ptr 2,22.23);

    • Wiedząc, że nie rzeczami znikomymi, srebrem albo złotem, zostaliście wykupieni z marnego postępowania waszego, przez ojców wam przekazanego. Lecz drogą krwią Chrystusa, jako baranka niewinnego i nieskalanego” (1 Ptr 1,18.19);

Nie ma wątpliwości, że werset Hbr 5,7 zwraca uwagę na to, co Syn Człowieczy czynił „za dni swego życia w ciele”, informując o wielu Jego modlitwach – prośbach, błaganiach i łzach – zanoszonych przed tron Ojca w okresie Jego ziemskiego życia!

Ojciec wysłuchał Jego błagania, i ocalił Go od śmierci! Natomiast modlitwa z Getsemane, była szczególnego rodzaju:

    • w pierwszej części zawierała ona prośbę o (gdyby można było) uchronienie Go przed ofiarniczą śmiercią (por. Mt 26,39),

    • a w części drugiej – zgodę Syna Człowieczego na cierpienia i śmierć za grzeszników (por. Mt 26,42), którą też wkrótce, zgodnie z zamierzeniem ojcowskim poniósł na Golgocie – „…przecież dlatego przyszedłem na tę godzinę” (Jan 12,27)!

Dokonując tego ważnego rozróżnienia, chcę zarazem wyrazić przekonanie, że nie mam wątpliwości, iż także szczególna modlitwa z Getsemane, w określony sposób wpisuje się w werset Hbr 5,7. Bo przecież nie ograniczyła się ona jedynie do prośby o „oddalenie kielicha”, a potem zgody: „niech się stanie wola Twoja” (Mt 26,42), lecz – jako Arcykapłańska Modlitwa Zbawiciela – dotyczyła wiele innych ważnych potrzeb i spraw (por. Jan r. 17). Była w niej także prośba – jak w wielu Jego wcześniejszych modlitwach i błaganiach – o Boże posilenie, które i w tym momencie zostało Mu zesłane („A ukazał mu się anioł z nieba, umacniający go” – Łk 22,43)!

W odpowiedzi na Swą prośbę, Syn Człowieczy został posilony, aby także w tych ostatnich, dramatycznych chwilach Jego Misji, ustrzegł się potknięcia i upadku! Bóg napełnił Go Swym Świętym Duchem, aby wytrwał aż do końca, i – aby ponosząc zastępczą śmierć za grzeszników – jako zwycięzca nad grzechem i szatanem, ocalił Swe życie!

A właśnie te ostatnie godziny,

były najcięższą próbą i przyniosły Mu największą mękę, gdyż to właśnie w tych godzinach szatan zebrał całe piekło i wysłał do walki wszystkich ludzi, jakichkolwiek udało mu się użyć w swej sprawie!

    • To właśnie wtedy uczniowie zostawili Go samego, choć prosił ich o wsparcie modlitwą!

    • To wtedy jeden z Dwunastu obłudnym pocałunkiem przypieczętował swą zdradę!

    • To wtedy jeden z najbliższych Mu uczniów, trzykrotnie, lękając się śmierci, publicznie się Go zaparł!

    • To wtedy zaprowadzono go przed sąd obłudników, usiłując skazać Go na podstawie fałszywych oskarżeń!

    • To wtedy zaprowadzono Go przed oblicze bluźniercy i grzesznika Heroda, który dramat Jego śmierci chciał wykorzystać dla własnej zabawy!

    • To wtedy motłoch, podjudzony przez starszyznę żydowską, nie pamiętając już o Jego życzliwości i wielokrotnie okazywanej im pomocy, w słowach pełnych nienawiści domagał się Jego ukrzyżowania!

Do cierpień duchowych i psychicznej udręki, wkrótce dodano fizyczne katusze:

    • Jego ramiona i plecy w torturze straszliwego biczowania (flagellacja!), zamieniły się w krwawą miazgę!

    • Potem włożono Mu na nie ciężką i szorstką belkę krzyża, i poprowadzono wśród drwiących słów i bezlitosnych szyderstw na miejsce kaźni!

    • Na Golgocie przybito do krzyża Jego ręce i nogi, i zawieszono Go w upalnym słońcu między niebem a ziemią!

A oprawcom jakby i tego było mało…

    • Chodzili więc wokół krzyża szydząc i naigrawając się z Niego: „Innych ratował, niechże ratuje i samego siebie, jeżeli jest Chrystusem Bożym, tym wybranym. Szydzili z niego także i żołnierze, podchodząc doń i podając mu ocet.” (Łk 23,35.36);

    • A ci, którzy przechodzili mimo, bluźnili mu, kiwali głowami swymi. I mówili: Ty, który rozwalasz świątynię i w trzy dni ją odbudowujesz, ratuj siebie samego; jeśli jesteś Synem Bożym, zstąp z krzyża!” (Mt 27,39.40).

A Jezusa czekało jeszcze jedno przeżycie, którego nigdy wcześniej nie zaznał. Było nim opuszczenie przez Ojca, które wyrwało z Jego piersi dramatyczne wołanie: „Eli, Eli, lamma sabachtani!” („Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił!”)…

Stało się to w tej strasznej chwili, gdy na Niego zostały złożone grzechy nas wszystkich (Iz 53,6; 2 Kor 5,21; 1 Ptr 2,24), aby „zakosztował śmierci za każdego” (Hbr 2,9).

Umierając w naszym zastępstwie, Jezus Chrystus zakosztował także udręki samotności i opuszczenia, co – jak się wydaje – było częścią Jego Ofiary. Bo karą za nasze grzechy miało być nieuchronne oddzielenie od Boga. I chyba dlatego, przejmując nasz wyrok, Syn Człowieczy musiał doznać owego zatrważającego poczucia opuszczenia, którego kiedyś doznają potępieni (por. Amos 8,11-14), a które nas – dzięki Niemu! – ominie!

Jakże straszna była dla Niego ta chwila!

On, który był u Ojca, zanim świat został stworzony; On, który w Swej ziemskiej misji każdego dnia i w każdej chwili trwał z Nim w nieprzerwanej łączności i bliskości, teraz – gdy Pan „za nas grzechem Go uczynił” (2 Kor 5,21) – na krótką chwilę musiał zostać sam!… Zupełnie sam!!!

Było to jednak ostatnie bolesne doznanie, które poruszyło całym jestestwem Jezusa Chrystusa! Po czym do Jego serca powrócił pokój, poczucie głębokiej więzi z Ojcem, i niezachwiana pewność przyjęcia. Dwaj z ewangelistów odnotowali ostatnie dwa zdania, jakie wyszły z Jego ust:

    • Łukasz: „Ojcze, w ręce twoje polecam ducha mego!” (23,46);

    • Jan: „A gdy Jezus skosztował octu, rzekł: Wykonało się! i skłoniwszy głowę, oddał ducha” (19,30).

Wykonało się!!!”.

Ileż w tych dwóch słowach żywej, pulsującej treści!

To nie tylko proste stwierdzenie, że oto doszedł do zamierzonego kresu. To nie tylko poświadczenie faktu, że wypełnił Swoją Misję…

    • To głos umierającego Syna Bożego i Syna Człowieczego!

    • To przejmujący głos Istoty udręczonej i doświadczonej ponad wszelką miarę!

    • Przejmujące westchnienie ulgi kogoś, kto zrzuca z ramion ciężar, jaki doniósł do wyznaczonego punktu!

    • Głos Istoty, która świadoma zwycięstwa, ogłasza to zwycięstwo ostatnim wysiłkiem, ostatnim tchnieniem ust!

    • To oświadczenie: Niosłem!… Doniosłem!… Umieram!

    • Zwiastowanie tak przejmujące, że na jego głos „zasłona świątyni rozdarła się na dwoje, od góry do dołu, i ziemia się trzęsła, i skały popękały” (Mt 27,51)!

A tego wszystkiego dokonał, i to wszystko zniósł po to, abyśmy – ja i Ty – zostali uratowani!