„Nadzwyczajni” prorocy…

image_pdfimage_print

Umiłowani, nie każdemu duchowi wierzcie, lecz badajcie duchy,

czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych proroków wyszło na świat.”

(Pierwszy List ap. Jana 4,1).

Wzrastająca wciąż liczba różnorakich proroków i ich mnogie proroctwa, zmuszają do uważnego przyjrzenia się tej, bynajmniej nie nowej i w końcu niezbyt oryginalnej – choć dla mnóstwa ludzi wciąż atrakcyjnej – formie zwiedzenia. Temat jest obszerny i zdecydowanie przekracza ramy artykułu, a dlatego tutaj zajmę się tylko jednym z jego aspektów.

Już przy pierwszym czytaniu spisanych świadectw poszczególnych proroków, bystry czytelnik zauważy coś, co niemal wszystkim z owych <widzących> jest wspólne. Bo – mimo że reprezentują różne, często krańcowo odmienne i przeciwstawne kierunki konfesyjne – przemawiają takim samym językiem, ba, często nawet takimi samymi słowami, jakby recytując kwestie przekazane im ze wspólnego dla nich wszystkich źródła (?…).

Poniżej chcę zaprezentować fragmenty osobistych świadectw kilku takich proroków:

  • Twórcy i proroka Mormonów – Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych Dni OstatnichJosepha Smitha;

  • Założycielki Kościoła Mariawitów, Marii Franciszki Kozłowskiej;

  • Proroka Victory Christian Center z USA, Roberta Lisrdona;

  • Współzałożycielki i oficjalnego proroka Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, Ellen Gould White.

Oto, co pisali oni o swoim powołaniu do służby, związanych z tym obawach i wahaniach, oraz „Bożej odpowiedzi” na te wątpliwości.

Joseph Smith:

[…] Udawszy się do poprzednio wybranego miejsca, rozejrzałem się wokoło i przekonawszy się, że byłem sam, ukląkłem i zacząłem mówić do Boga z serca o moich pragnieniach. Zaledwie to uczyniłem, uczułem raptownie zniewalającą mnie siłę, która miała tak dziwny wpływ na mnie, że wiązała mój język i nie mogłem mówić. Gęsta ciemność ogarnęła mnie i przez pewien czas zdawało mi się, jakobym miał ulec całkowitej zagładzie.

Zbierając jednak wszystkie siły, błagałem Boga, aby wyzwolił mnie z przemocy wroga, który mną zawładnął. Wtedy to właśnie, gdy bliski rozpaczy gotów byłem poddać się zniszczeniu – nie urojonemu, lecz przemocy rzeczywistej osoby z niewidzialnego świata o sile, której równej nigdy dotychczas nie zaznałem – wówczas to, gdy byłem przejęty trwogą, ujrzałem bezpośrednio nad moją głową słup światła, jaśniejszy od blasku słońca, który stopniowo opuszczał się z niebios, aż światło spoczęło na mnie.

Gdy tylko jasność ta ukazała się, poczułem się uwolniony od przemocy wroga, który mną zawładnął. Gdy światło spoczęło na mnie, ujrzałem stojących w powietrzu nade mną dwóch mężczyzn o blasku i wspaniałości niemożliwych do opisania. Jeden z nich, zwąc mnie po imieniu i wskazując na drugiego, przemówił: <Ten jest mój Syn Umiłowany, Jego słuchaj!>

Celem mojego zwrócenia się do Boga było dowiedzenie się, która ze wszystkich sekt religijnych jest właściwą, abym wiedział, do której mam się przyłączyć. Gdy więc ochłonąłem na tyle, że mogłem przemówić, zapytałem o to dwóch mężczyzn stojących przede mną w jasności.

Odpowiedziano mi, bym do żadnej z nich nie przystępował, albowiem wszystkie były w błędzie.

[…]

Posłaniec zwrócił się do mnie po imieniu i powiedział, że został do mnie wysłany sprzed oblicza Boga i że imię jego jest Moroni. Powiedział mi, że Bóg miał dla mnie ważne zadanie i imię moje będzie znane jako dobre i jako złe pośród wszystkich narodów, pokoleń i różnojęzycznych ludów, to znaczy, że ludzie na całym świecie będą o mnie dobrze i źle mówili.

Powiedział też, że została zachowana księga spisana na złotych płytach, zawierająca historię dawnych mieszkańców kontynentu oraz ich rodowody. Zawarta jest też w niej pełnia Wiecznej Ewangelii, jak ją przekazał Zbawiciel dawnym mieszkańcom kontynentu Ameryki.

Wraz z płytami miały być zachowane dwa kamienie w srebrnej oprawie, które Bóg przygotował dla przetłumaczenia księgi. Kamienie te, przymocowane do napierśnika, tworzyły tak zwane Urim i Tumim, a kto je posiadał i używał, bywał w danych czasach nazywany <widzącym>.

Powiedziawszy mi to, posłaniec zaczął przytaczać proroctwa zawarte w Starym Testamencie. Przytoczył najpierw wyjątek z początku trzeciego rozdziału księgi Malachiasza, a następnie końcowe wiersze tego rozdziały, odstępując jednakże nieco od tekstu podanego w naszych Bibliach (podkr. SK). Zamiast przytoczenia 19-go wiersza według obecnej wersji biblijne, rzekł on: <Oto bowiem nadchodzi dzień palący jak piec, i wszyscy dumni, i wszyscy czyniący zło, będą palić się jak źdźbła słomy, gdyż wszyscy ci, którzy nadejdą, spalą ich – mówi Jahwe Zastępów – tak, że nie pozostanie im ani korzeń, ani gałązka>.

W odmienny sposób podał również wiersze 23-ci i 24-ty: <Oto objawię wam kapłaństwo przez proroka Eliasza, zanim nadejdzie wielki i straszliwy dzień Jahwe. I wszczepi on w serca dzieci obietnicę daną ojcom i serca dzieci zwrócą się ku ojcom; jeśliby tak się nie stało, cała ziemia zostanie doszczętnie spustoszona na Jego nadejście.>

Oprócz wyżej przytoczonych przykładów, przytoczył on również jedenasty rozdział z Księgi Izajasza mówiąc, że proroctwa te zostaną wkrótce spełnione. Podał także wiersze 22 i 23 z trzeciego rozdziału Dziejów Apostolskich, jak to jest podane w Nowym Testamencie i powiedział, że Chrystus był tym Prorokiem, lecz że dzień, w którym <kto nie będzie posłuszny temu Prorokowi zostanie usunięty z tego ludu>, nie nadszedł jeszcze, lecz wkrótce nastanie.

[…]

W dwa dni po przybyciu do Olivera Cowdery, tj. 7-go kwietnia, rozpocząłem przekład Księgi Mormona, on zaś zaczął przepisywać moje tłumaczenie.

[…]

Nadal zajmowaliśmy się tłumaczeniem, gdy w następnym miesiącu, tj. w maju 1829 roku, udaliśmy się do lasu, aby w modlitwie zapytać Pana o wyjaśnienie nam chrztu dla odpuszczenia grzechów, z czym zetknęliśmy się w toku tłumaczenia. Gdy zwracaliśmy się do Pana, niebiański posłaniec zstąpił w obłoku światła i nałożywszy swe ręce na nas, nadał nam kapłaństwo, mówiąc: <W imię Mesjasza nadaję wam, moi współsłudzy, kapłaństwo Aarona zawierające klucze wspomagania przez aniołów, klucze Ewangelii nawrócenia oraz chrztu przez zanurzenie dla odpuszczenia grzechów. Kapłaństwo to nie zostanie nigdy więcej zabrane z ziemi, aby synowie Lewiego powtórnie złożyli w prawości ofiarę Panu>. Powiedział on, że kapłaństwo Aarona nie daje mocy nakładania rąk dla otrzymania daru Ducha Świętego, lecz że i ta moc zostanie nam później dana. Nakazał nam, abyśmy zostali ochrzczeni dając instrukcję, abym najpierw ja ochrzcił przez zanurzenie Olivera Cowdery, po czym Oliver Cowdery miał mnie ochrzcić w ten sam sposób.

Tak się stało. Najpierw ja dokonałem tego chrztu, a następnie on mnie ochrzcił, po czym nałożywszy moje ręce na jego głowę wyznaczyłem go do kapłaństwa Aarona, a następnie on nałożył ręce na moją głowę wyznaczając mnie do kapłaństwa Aarona – tak bowiem nam nakazano.

Posłaniec, który przybył do nas tym razem i nadał nam kapłaństwo, powiedział nam, że jest Janem, zwanym w Nowym Testamencie Janem Chrzcicielem, i że działa pod kierownictwem Piotra, Jakuba i Jana, którzy mają klucze kapłaństwa Melchizedecha. Kapłaństwo to, oświadczył on, zostanie nadane gdy nadejdzie na to czas i wówczas ja zostanę nazwany Pierwszym Starszym Kościoła, Oliver Crowdery zaś Drugim. 15-ty maja 1829 roku jest datą otrzymania przez nas Kapłaństwa z rąk tego posłańca i datą naszego chrztu.

[…]

Tego dokonawszy, oczekiwaliśmy gorliwie spełnienia obietnicy danej nam przez anioła, który nadał nam Kapłaństwo Aarona, że jeżeli pozostaniemy wierni, zostanie nam również nadane Kapłaństwo Melchizedecha obejmujące pełnomocnictwo dla udzielania daru Ducha Świętego przez nakładanie rąk. (Prorok wyjaśnił, że otrzymali oni później to Kapłaństwo z rąk Piotra, Jakuba i Jana, i miało to miejsce nad brzegiem rzeki Susquehanna, pomiędzy miejscowością Harmony, hrabstwo Susquehanna, stan Pensylwania, a Collesville, hrabstwo Broome, stan Nowy Jork.)”

(„Świadectwo Josepha Smitha”, wyd. Kościół Jezusa Chrystusa Świętych Dni Ostatnich, Mormoni w Polsce, Warszawa, str. 6-24).

Maria Franciszka Kozłowska:

[…] W roku 1893, dnia 2 sierpnia po wysłuchaniu Mszy Świętej i przyjęciu Komunii Świętej, nagle zostałam oderwana od zmysłów i stawiona przed majestatem Bożym. – Niepojęta światłość ogarnęła moją duszę i miałam wtedy ukazane: ogólne zepsucie świata i ostateczne czasy – potem rozluźnienie obyczajów w duchowieństwie i grzechy, jakich dopuszczają się Kapłani. – Widziałam Sprawiedliwość Boską wymierzoną na ukaranie świata i Miłosierdzie dające ginącemu światu, jako ostatni ratunek, Cześć Przenajświętszego Sakramentu i Pomoc Maryi. Po chwili milczenia przemówił Pan: <Środkiem szerzenia tej Czci chcę aby powstało Zgromadzenie Kapłanów pod nazwą Mariawitów, hasło Ich: <Wszystko na większą Chwałę Bożą i cześć Przenajświętszej Panny Maryi>, zostawać będą pod opieką Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, bo jako są nieustanne wysiłki przeciwko Bogu i Kościołowi, tak jest potrzebna Nieustająca Pomoc Maryi>.

[…]

Będąc tak postawiona w wielkim zdumieniu, zaczęłam się radować, ale znowu przemówił Pan: <Na teraz całe to Dzieło składam w twoje ręce masz być mistrzynią i matką – tobie poruczam tego Kapłana, a kierować nim będziesz tak, jak ci sam będę dyktował>. (Wskazał mi na pewnego Kapłana, którego wcześniej przygotował do ściślejszego życia.) Zrozumiałam też, że On ma być pierwszym Mariawitą i w tej chwili wymówiłam: <Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa Twego>. – I już nic nie widziałam; w jednej chwili odzyskałam przytomność, i uczułam wielką radość i wesele w duszy.

[…]

Z początku byłam spokojna i gotowa na wszystko, ale później zaczęłam doznawać zniechęcenia, udręczeń i pokus, aby się uwolnić od tego; przedstawiałam Panu Jezusowi swoją wielką nędzę i słabość do tego dzieła, prosząc, aby kogo innego wybrał. Odpowiedział mi: <Znam lepiej nędzę twoją, niżeli ty7 ją pojąć możesz, ale w nędzy twojej Wielkość, a w twojej słabości moc Moja się objawi.> Ale ja się upierałam, prosząc, żeby Pan Jezus nie takiej grzesznicy, tylko komu godniejszemu powierzył to Dzieło. Wtedy zgromił mnie Pan, mówiąc: <Wyznajesz się być nędzną grzesznicą, a Bogu śmiesz zakładać granice – kto ty jesteś, co chcesz dyktować Bogu, kogo ma wybierać?!> Zlękłam się bardzo i już więcej nie śmiałam się odzywać w ten sposób do Pana Jezusa.

[…]

Poznałam, że to mnie Pan Bóg przeznacza do tego kierowania całym Dziełem.

[…]

Z natury jestem bojaźliwą i nieśmiałą, więc opierałam się do trzech razy; dopiero po surowym rozkazie Pana Jezusa odważyłam się iść i powiedzieć.

[…]

Nagle byłam podniesiona w duchu i miałam ukazaną wielką Chwałę Boża…”

(Miesięcznik Mariawita, numer specjalny, Płock, lipiec-sierpień 1981, str. 11.13.14).

Robert Liardon:

[…] Latem roku 1973, kiedy miałem osiem lat, poszedłem do sypialni aby z mojej Biblii przeczytać kolejne cztery rozdziały z księgi Objawienia św. Jana. Ale gdy tylko głowa moja dotknęła poduszki (? – SK), duch mój opuścił ciało. Pędziłem szybciej niż światło. (Tak więc, jeżeli tylko przekroczycie szybkość światła, wstąpicie do Królestwa Ducha.) Musicie być szybsi od światła.

Pomyślałem: <To jest zachwycenie! Ja to naprawdę przeżywam!>. Spojrzałem w prawo i w lewo, ale nikogo nie widziałem. Wtedy pomyślałem: <Hm, to nie może być zachwycenie. Najlepiej, żeby tu była moja babcia!>.

Nie wiedziałem gdzie lecę. Wznosiłem się gdzieś w przestrzeń, pędząc z ogromną szybkością. Minąłem wiele rzeczy w pierwszym niebie, które rozciąga się wokół ziemskiej atmosfery. I nagle stanąłem przed największą bramą, jaka kiedykolwiek widziałem w życiu. Była bardzo szeroka i wysoka. Wykonana była w całości z jednej ogromnej perły. Nie było na niej żadnej skazy ani rysy.

Odrzwia bramy były zdobione rzeźbami, a całość lśniła i jarzyła się bielą sprawiedliwości. Uszczypnąłem się, by sprawdzić, czy n ie śnię. Ale wtedy usłyszałem słowa: <Ta brama jest jedną z bram>, i uświadomiłem sobie, że dzieje się to realnie.

[…]

Odwróciłem się, a tam stał Jezus Chrystus w całej swej Chwale! Widzieć Jezusa, to jedna rzecz, ale widzieć Go w całej Jego Chwale, to coś zupełnie innego!

Wielu ludzi mnie pytało, jak wygląda Jezus. – Ma 163 cm wzrostu i ma rudo-kasztanowe włosy. Nie są ani zbyt długie, ani zbyt krótkie. Jezus jest doskonały. Jeżeli potraficie sobie wyobrazić Doskonałego Człowieka – to On jest właśnie taki.

[…]

Pierwszą rzeczą, jaką zauważyłem w Niebie, były złote ulice ze srebrnymi obwódkami. Ich brzegi były lamowane kwiatami we wszystkich kolorach tęczy. Pomyślałem: <Jeśli tutaj jest Niebo, to ja stoję na złotych ulicach!>. Spojrzałem pod nogi i przestraszony, z otwartymi ustami uskoczyłem na trawnik!

Jezus zapytał: <Co tam robisz?>

Odpowiedziałem dwoma słowami: <Złote ulice!> (Niektóre fragmenty ulic wyglądały jak nasze ziemskie złoto, ale inne były przeźroczyste jak kryształ – mogłem przez nie widzieć!)

Jezus śmiał się i śmiał. Śmiał się tak długo, iż myślałem, że już nigdy nie przestanie. Powiedział: <Chodź tutaj>. Sprowadził mnie na powrót na ulice i powiedział: <Te ulice są dla moich braci i moich sióstr. Ty jesteś moim bratem, a więc korzystaj z nich>.

Minęliśmy kilka pagórków i mogłem widzieć wiele kolejnych rzeczy. Wielu ludzi chce wiedzieć, czy w niebie są zwierzęta. – Tak, są tam, wszelkie rodzaje, od A do Z. Dlaczego nie miałyby tam być? Ziemia została stworzona na wzór Nieba, i jeżeli zwierzęta są na ziemi, to muszą być i w niebie. Widziałem psa, koziołka, i inne jeszcze zwierzęta, ale z takiej odległości, że nie potrafiłem ich rozróżnić. Zwierzęta nie uciekają przed ludźmi, ani nie okazują jakichkolwiek złych zamiarów. Są spokojne i usposobione pokojowo.

Gdyśmy szli, widziałem także drzewa. Niebiańskie drzewa. Gałęzie kołysały się w przód i w tył, tańczyły i chwaliły Pana; wprost szalały! Zdawać by się mogło, że górą wieje potężny wiatr.

Trawnik, po którym szedłem, był zielony. Ale to była wprost esencja zieleni! Przy czym trawa była bardzo miękka i sprężysta; kiedy po niej przeszedłem, natychmiast się prostowała. W niebie nie trzeba przystrzygać trawników, trawa ma wciąż jednakową długość.

[…]

Zobaczyłem ogromny budynek, który wznosił się wysoko ponad szczyty drzew. Był to pałac. Przez całą drogę Jezus mówił, a kiedy przyszliśmy do drzwi, zastukał w nie. (Ludzie w niebie są bardzo dobrze wychowani i uprzejmi. Nikt nie zaproszony nie wejdzie do waszego mieszkania.) Jezus odczekał około trzech minut i nów zapukał. I w tej chwili ktoś się odezwał. Sądzę, że gdyby do waszych drzwi zastukał Jezus Chrystus, Król Chwały, wówczas otworzylibyście natychmiast – a oni, nie.

Drzwi w końcu się otwarły, wystawił z nich głowę mały mężczyzna i powiedział: <Cześć, Jezu, jak się masz? I jak ty się masz, Robercie?…>

[…]

Szliśmy w ciszy przez chwilę. W pewnym momencie Jezus się odwrócił, wziął w Swą rękę moje dłonie, a drugą rękę położył na mojej głowie i powiedział: <Robercie, Ja cię powołuję do wielkiego dzieła. Ja cię odłączam do wielkiego dzieła. Pójdziesz jak nikt inny, będziesz zwiastować jak nikt inny, będziesz różny od wszystkich. Nadejdą ciężkie dni, ale przyjmij to jako kamień obrazy. Idź w mocy i w wierze. Ja będę stale z tobą, gdziekolwiek się udasz. Idź! Idź! Idź, jak nie szedł dotąd nikt! I czyń to, co ja czyniłem!>…”

(Robert Liardon, „Byl jsem w nebi”, wydawnictwo Woda Życia, Praha 1991, tłum. SK)

Ellen Gould White:

Podczas modlitwy przy rodzinnym ołtarzu, Duch Święty zstąpił na mnie i zdawało mi się, że wznoszę się coraz wyżej, ponad ciemny świat. Obejrzałam się za adwentystami na ziemi, jednak ich znaleźć nie mogłam. Usłyszałam głos mówiący: <Spójrz jeszcze raz, ale spojrzyj trochę wyżej>. Teraz podniosłam swe oczy i zobaczyłam prostą, wąską ścieżkę, która prowadziła wysoko nad ziemią. Po niej pielgrzymowali adwentyści do świętego miasta, które znajdowało się przy końcu tej drogi.

[…]

Wszyscy byliśmy objęci przez obłok i przez siedem dni niesieni ku szklanemu morzu, dokąd Jezus przyniósł nasze korony, by je własnymi rękami włożyć na nasze głowy. On dał nam złote harfy i palmy zwycięstwa. Te 144 000 stanęło w czworoboku przy szklanym morzu. Niektórzy z nich mieli bardzo wspaniałe korony, inni nie tak piękne. Niektóre z nich były usiane gwiazdami, inne natomiast miały tylko kilka gwiazd; wszyscy jednak byli ze swych koron zupełnie zadowoleni. Wszyscy od stóp do głów odziani byli błyszczącymi białymi płaszczami.

Aniołowie otoczyli nas, gdyśmy szli przez szklane morze do bramy miasta. Jezus podniósł swą potężną i wspaniałą rękę, ujął wysadzoną perłami bramę, otworzył ją i rzekł: <Obmyliście szaty wasze we krwi mojej, broniliście prawdy mojej, wejdźcie!>

Weszliśmy wszyscy i poczuliśmy, że mamy prawo być w tym mieście. Tu zobaczyliśmy tron Boga. Z pod tronu wypływał jasny strumień wody i po obu stronach strumienia stało drzewo żywota. Po każdej stronie strumienia stał pień drzewa z czystego błyszczącego złota.

[…]

Potem widziałam inne pole, pełne różnych kwiatów i gdy je zerwałam, rzekłam: <Kwiaty te nigdy nie więdną>. Znów widziałam pole porosłe wysoką trawą. Wyglądała ona wspaniale. Trawa była świeża, zielona, i gdy kołysała się na cześć Króla-Jezusa, miała wygląd srebra i złota. Potem szliśmy przez pole, na którym znajdowały się wszelkiego rodzaju zwierzęta: lew, jagnię, lampart i wilk, w najzupełniejszej ze sobą zgodzie. Przeszliśmy między zwierzętami, a one szły zupełnie spokojnie za nami. Potem weszliśmy do lasu, lecz nie do tych lasów ciemnych, jakie tutaj mamy, nie – do lasu widnego, świecącego pełnym blaskiem. Gałęzie drzew poruszały się to w jedną, to w drugą stronę.

[…]

Idąc dalej spotkaliśmy grupę, która obserwowała wspaniałość tego miejsca. Zauważyłam, że mieli na swej odzieży czerwoną wypustkę. Korony ich błyszczały; szaty były czyste i białe. Gdy ich witaliśmy zapytałam się Jezusa, co to za jedni? On mi odpowiedział, że są to męczennicy, którzy dla niego oddali swoje życie. Przy tej grupie męczenników znajdowała się gromada dzieci, która również miała na swej odzieży czerwone wypustki.

Góra Syjon ze wspaniałą na niej świątynią, była tuż przed nami. Koło góry Syjon było jeszcze siedem innych gór, porośniętych różami i liliami. Widziałam też wdrapujące się na góry maleństwa, lub – gdy one chciały – używały swoje małe skrzydełka, by dostać się na szczyt, gdzie zrywały nigdy nie więdnące kwiaty.

[…]

Kiedy moje widzenie zniknęło, uczułam się bardzo zmartwiona. Miałam wtedy siedemnaście lat i byłam nader słabego zdrowia. Wiedziałam, że niektórzy przez wywyższenie się upadli i wiedziałam, że gdybym się w jakiby to nie było sposób wywyższyła, Bóg mnie opuści i na pewno zginę. W modlitwie prosiłam Boga, by złożył ten ciężar na kogo innego. Leżałam długi czas w modlitwie przed Bogiem, ale wszystko, co zdobyłam, było: <Zapoznaj innych z tym, co tobie objawiłem>.

[…]

Ktoś stanął przy moim boku i rzekł: <Bóg cię podniósł i dał ci takie słowa, jakich jeszcze nikomu nie dawał, abyś mówiła do ludu i zdobywała serca…”

(Ellen G. White, Doświadczenia i widzenia oraz Dary Ducha, wyd. Polski Dom Nakładowy, Warszawa /lata 30. XX wieku – wydawca nie podał roku/, str. 10-16).

* *

Joseph Smidt był założycielem Mormonów, wyznania, które trudno nazwać chrześcijańskim. W wielu fragmentach Księgi Mormona przeciwstawiają się oni biblijnym naukom i kwestionują Pismo Święte jako jedyne źródło objawienia dla ludzkości, np.: „Mając więc Biblię, nie powinniście uważać, że zawiera ona wszystkie Moje słowa, ani też nie powinniście przypuszczać, że nie spowodowałem, aby więcej zostało napisane.” – czytamy w Księdze Mormona (2 Nefi 29,10).Warto to porównać z jasną wypowiedzią Pana Jezusa Chrystusa z Obj 22,18.19!

Poza Biblią i Księgą Mormona (Nauka Przymierza), uznają jeszcze Mormoni Perłę Wielkiej Wartości, która jest czymś w rodzaju <drugiej Biblii>. Praktykują nie biblijne obrządki (np. chrzest za umarłych), wyznają zupełnie fałszywą koncepcję Boga: „[…] Pierwszą zasadą Ewangelii jest przekonanie się o prawdziwym charakterze Boga…, który jak my, był kiedyś człowiekiem. Sam Bóg, Ojciec nas wszystkich, żył kiedyś na ziemi jak Chrystus… Gdyby dziś z naszych oczu została zdjęta zasłona i ukazałby się nam wielki Bóg, który czuwa nad ruchem świata i mocą swoją podtrzymuje wszelkie światy i wszelkie stworzenie – gdybyście Go ujrzeli, zobaczylibyście, że wygląda jak człowiek” (Teachings of the Propohet Joseph Smidt, s. 245.246).

Maria Franciszka Kozłowska („Mateczka”), reprezentuje skrajny kierunek katolicyzmu, w którym położony jest niezwykle silny nacisk na kult maryjny oraz „Cześć Przenajświętszego Sakramentu” – instytucję, które są nie tylko niebiblijne, ale przede wszystkim jawnie bałwochwalcze i bluźniercze wobec Boga I Pana Jezusa Chrytsusa.

Robert Liardon, rodzaj infantylnego mistyka-marzyciela, który ma świetne samopoczucie, gdy opowiada i wypisuje absurdy na temat Boga, Jezusa i Nieba. Ale – jak to w naszym świecie, gdzie nawet największe niedorzeczności mają swoich zwolenników – działa z powodzeniem. Jak czytamy w jego materiałach reklamowych, „Już wiele lat ten zwracający uwagę młody człowiek, wierny swemu niebiańskiemu powołaniu, studiuje życiorysy wielkich ludzi wiary, naucza, każe, i przynosi Boże uzdrowienie ludziom w całej Ameryce Północnej. Ostatnio zaś zaczął działać w skali międzynarodowej”.

Ellen G. White, współzałożycielka i prorokini Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. Typowa wizjonerka, której <objawienia> daleko odbiegają od nauk Pisma Świętego. Osoba czczona w swoim kościelnym środowisku jako natchniona pisarka i <posłanka nieba do Kościoła Ostatków>, której jednak udowadnia się coraz większą liczbę zapożyczeń od innych autorów i jawny plagiat na niewyobrażalną wprost skalę. (W związku z tym warto odnotować, że gdy plagiat prorokini przestał budzić jakiekolwiek wątpliwości, jej zwolennicy zaczęli używać argumentu, iż w czasie gdy tego dokonywała, plagiat nie był… ustawowo zabroniony i karany!)

Wizerunek <prorokini> poprawia nieco jej stosunek do biblijnego Dekalogu, nadziei drugiego adwentu i niektórych innych nauk, które uznała, przyjęła, i których broniła słowem i piórem. Uznając to, nie wolno jednak zapominać o jej błędnym nauczaniu (znów opartym na <widzeniach>), w podstawowych naukach Pisma Świętego, a zwłaszcza w kwestii zgładzenia grzechów ludu Bożego. Ellen White i jej Kościół są bowiem przekonani, że Jezus Chrystus nie zgładził na Golgocie grzechów ludu Bożego, ale je przeniósł do… Nieba!

(Osoby zainteresowane tą kwestią, szczegóły mogą znaleźć na mojej stronie internetowej w zakładce „Teologia Roku 1844” – SK)

* *

Wymienionych wyżej, tak przecież różnych wizjonerów, łączy to, że aspirują do miana <szczególnych i wybranych Bożych narzędzi>. Chcą uchodzić za ludzi, którym objawiono rzeczy i sprawy, oraz przekazano słowa, „jakich nigdy, nigdzie i nikomu nie przekazano”!

Nie miejsce tutaj na analizę ich <fenomenu> i określenie źródła inspiracji – jeżeli istotnie tkwiło poza nimi samymi. To powinno być przedmiotem odrębnego i kompleksowego opracowania.

Ten krótki szkic pozwala natomiast spojrzeć na zjawisko wizjonerstwa w jego szerszym kontekście. Okazuje się bowiem, że każdy z tych <proroków> z osobna – podobnie jak jego zwolennicy – uważa się za jedynego w swoim rodzaju, a tymczasem jest jednym z wielu tuzinów podobnych wizjonerów