Czym naprawdę jest ewangelizacja?

image_pdfimage_print

Współcześni, ekumenicznie zorientowani chrześcijańscy nauczyciele, przygotowując członków zboru do służby misyjnej sugerują im, by przez pewien czas nie omawiali z ludźmi kwestii doktrynalnych („Mówcie im o tym, co nas z nimi łączy, a nie o tym, co nas dzieli”; „Starajcie się unikać rozmów o odmiennych wierzeniach i praktykach religijnych, a zwłaszcza dyskusji na ten temat”…).

Stosując w praktyce tę fatalną radę, organizatorzy pewnego typu zgromadzeń – okrzykniętych jako spotkania ewangelizacyjne – czynią wszystko, by osoby biorące w nich udział, nie były narażone na jakikolwiek dyskomfort!

Nie mówią im więc, czym w oczach Boga jest grzech, nie przekonują o konieczności jego wyznania i porzucenia… Ani nie uczą, czym jest chrześcijańska odpowiedzialność wobec Boga i bliźnich… Nie <straszą> ich również wypowiedziami Pisma, że „każdy z nas za samego siebie zda sprawę Bogu” Rz 14,12), i że „my wszyscy musimy stanąć przed sądem Chrystusowym, aby każdy odebrał zapłatę za uczynki swoje, dokonane w ciele, dobre czy złe” (2 Kor 5,10)! .. Bo jakże pogodzić – przekonują tacy nauczyciele – Ewangelię, która wszak jest Radosną Wieścią o zbawieniu, ze stanowczymi wezwaniami do posłuszeństwa Bożemu Prawu?… I czy w ogóle jest stosowne by – mówiąc o Bożej i Chrystusowej miłości – równocześnie ostrzegać przed odpowiedzialnością za swe ziemskie życie, i <straszyć> sądem za złe czyny?!…

Zamiast tego – instruują owi nauczyciele – gości naszych spotkań ewangelizacyjnych należy przekonywać, że Pan Bóg kocha i bezwarunkowo przyjmuje wszystkich ludzi – bez względu na to, kim są, skąd przychodzą, i jakie zasady praktykują… Jeśli tylko wierzą, że Jezus Chrystus na Golgocie umarł za nich, to powinniśmy ich uznać za naszych braci i siostry („A o tym, w co oni naprawdę wierzą i jak praktykują swą wiarę, będzie czas porozmawiać później, gdy już się z nimi zaprzyjaźnimy…”).

W ten sposób dochodzi do paradoksalnej sytuacji, że organizatorzy i goście takich <spotkań ewangelizacyjnych> jednym głosem chwalą różnych <Jezusów Chrystusów>:

  • jedni – i takich jest prawdopodobnie najwięcej – chwalą <Jezusa eucharystycznego>, zamkniętego w monstrancji i zjadanego podczas komunii w opłatku komunijnym;
  • inni, jako równego Bogu Ojcu Syna, „drugą osobę trójcy świętej”);
  • a jeszcze inni <Jezusa> z rzeźb i malunków (bezradne niemowlę, lub rozpięty na krzyżu bezsilny skazaniec!) postawionych i zawieszonych w katolickich (i nie tylko) miejscach kultu…
  • i tylko niektórzy wiedzą i wierzą, że rzeczywisty Jezus Chrystus, to poddany Bogu Ojcu jednorodzony Syn Najwyższego, który zwyciężył grzech i szatana, a po męczeńskiej śmierci i chwalebnym zmartwychwstaniu odszedł do Ojca i zasiadł „po Prawicy Majestatu na wysokościach” (Hbr 1,3).

Ale tego, goście takich spotkań nie usłyszeli (niestety!) z ust organizatorów takich <ewangelizacji>, bo ci nie chcą i nie mają odwagi im tego powiedzieć! Nie chcąc ich urazić i z obawy, by ich nie zniechęcić! I nic ich nie obchodzi, że w ten sposób ludzi, którzy tkwią w śmiertelnym błędzie, pozostawiają w <błogim> przeświadczeniu, iż nie muszą niczego zmieniać w swym osobistym duchowym życiu!

Przecież to szaleństwo! – Taka <ewangelizacja> miast ratować, niszczy i prowadzi na zatracenie ludzi, których można by ocalić!

Gdy do tego dodamy, że program i przebieg takich <ewangelizacji>, bardziej przypomina dyskotekę, (<chrześcijańską dyskotekę> – jak to zresztą określiło kilku zawiedzionych uczestników, rezygnując z takich spotkań), to obraz staje się pełny… To na pewno nie jest miejsce, gdzie się przychodzi słuchać Słowa Bożego i wielbić Boga „w Duchu i w Prawdzie” (Jan 4,23.24). Niestety.

Organizowanie takich liberalno-ekumenicznych spotkań, stanowiących zaprzeczenie nauki Pisma Świętego – kiedyś nie do przyjęcia nawet dla protestanckich wspólnot ewangelicznych – ekumeniczni nauczyciele słowem i przykładem przenoszą ostatnio nawet do zborów KChDS.

Im wszystkim dedykuję dwa teksty:

Tekst pierwszy:

Czym naprawdę jest ewangelizacja?

Jako zwykły zjadacz chleba żyję na tym świecie już siedemdziesiąt pięć lat, a jako głosiciel Ewangelii Jezusa Chrystusa, przez ponad pięćdziesiąt lat zwiastuję Słowo Boże. Brałem więc udział, i bierny, i czynny, w wielu ewangelizacjach. Na pierwszej z nich pojawiłem się jako katolik, by posłuchać czego o Bogu, Piśmie Świętym i zbawieniu nauczają znani mi innowiercy (w tym przypadku byli to Adwentyści Dnia Siódmego), a odchodziłem z tamtego miejsca jako przerażony i nieszczęśliwy grzesznik, do którego dotarło, że albo uchwyci się ze wszystkich sił wyciągniętej ręki Zbawiciela, albo przegra swoje życie i zginie na wieki!

Duchowe przeobrażenie, jakie rozpoczęło się we mnie tamtego dnia, zawdzięczam przede wszystkim Jedynemu Bogu, który się ode mnie nie odwrócił (choć ja w poprzedzających trzech latach odwracałem się od Niego), i Panu Jezusowi Chrystusowi, który dwa tysiące lat wcześniej zapłacił dług moich grzechów!

I był ktoś jeszcze.

Był kaznodzieja, głoszący Słowo Boże, który pojął, że zwiastowanie Ewangelii w mocy Ducha Świętego polega na: (1) Przekonaniu o grzechu; (2) przekonaniu o sprawiedliwości; (3) przekonaniu o sądzie (czytaj: Jan 16,7-11)!

W słowach tych Jezus Chrystus nakazuje, aby wszyscy Jego posłańcy bezzwłocznie, wyraźnie i stanowczo każdemu człowiekowi poszukującemu zbawienia powiedzieli, że: (1) jest grzesznikiem i potrzebuje natychmiastowej pomocy; (2) by przerażonym swym stanem grzesznikom ogłosili, że Bóg Ojciec znalazł dla nich usprawiedliwienie w krwi Swego jednorodzonego Syna; (3) aby ostrzegali opieszałych, że jeśli się nie upamiętają, a Czas Łaski się zakończy, wtedy oni – podobnie jak „książę tego świata”, który już został osądzony i oczekuje na wykonanie wyroku – staną przed sądem Chrystusowym i zostaną na wieki potępieni: „Kto uwierzy i ochrzczony zostanie, będzie zbawiony; ale kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16,15.16)!

Siedząc tamtego wieczoru pośród wielu nieznanych mi osób,

słuchałem kaznodziei, który mówił o odwiecznych ludzkich marzeniach, by dobrze, pożytecznie i szczęśliwie przeżyć swoje życie… Opowiadał o tęsknotach, nadziejach i poszukiwaniach osób i wartości, które mogą uczynić życie spełnionym i pożytecznym… I nie ukrywał tego, że wiele szlachetnych marzeń legło w gruzach – z naszej własnej winy, albo za sprawą innych ludzi. A tam, gdzie spodziewaliśmy się radości, czekał nas niespodziany cios… I mówił, jak trudno jest czasami podnieść się z ziemi i rozpocząć wszystko od nowa…

Słuchałem jego słów poruszony i nieco przestraszony, pytając w duchu: <Człowieku, skąd ty wiesz, co działo się i dzieje w moim życiu?!… Kto ci opowiedział o moich porażkach i ślepych zaułkach w jakie się zapędziłem?!… O pomyłkach i błędach… o kolejnej przegranej i poczuciu winy…?! I o wyrzutach sumienia, które odbierają spokój i zabijają radość?!…>

A potem dotarły do mnie jego kolejne słowa, gdy wyjaśniał, czym jest i jakie konsekwencje – już tutaj, na ziemi, ale także na całą wieczność – ściąga na człowieka grzech, zwłaszcza nie wyznany i nie przebaczony…

Zapłatą za grzech jest śmierć” (Rz 6,23) – to były słowa pierwszego biblijnego cytatu, jakie dotarły do mnie tamtego dnia, wzbudzając lęk przed odpowiedzialnością za popełnione przeze mnie w dzieciństwie i młodości winy, błędy i grzechy, zwłaszcza te, z powodu których ucierpiał ktoś inny!… Zaiste, ten człowiek posiadał dar poruszania sumień i budzenia w sercu żalu za grzechy…

Posiadał też inny cenny dar – dar budzenia nadziei!

Bo swego wykładu nie zakończył na wykazaniu naszej grzeszności, i nie pozostawił nas w lęku przed surową odpowiedzialnością, ale powrócił do wersetu z Listu do Rzymian 6,23 wlewając nam w serca nadzieję, że choć – zgodnie z zasadą Bożej sprawiedliwości – „zapłatą za grzech jest śmierć”, to jednak „darem Łaski Bożej jest żywot wieczny w Chrystusie Jezusie, Panu naszym”(Rz 6,23)!

I mówił nam o Bożej miłości, i Bożej przebaczającej Łasce, okupionej poniżeniem, cierpieniem i śmiercią jednorodzonego Syna Bożego.

I przedstawiał nam zatroskanego o nasz los Ojca, który czeka na Swoje zagubione, marnotrawne i nieszczęśliwe dzieci…

I opowiadał o zmartwychwstaniu Syna, i zmartwychwstaniu wszystkich, którzy w Niego uwierzyli i jeszcze uwierzą, zanim skończy się czas!…

Człowiek ten został przez Stwórcę obdarzony cennym darem.

Bo jeśli Pan Bóg jest Tym, który „rani i leczy” (5 Mjż 32,39), to ten kaznodzieja wiernie naśladował swego Pana.

To także dlatego w następnym tygodniu postanowiłem wrócić na tamto miejsce i słuchać jego zwiastowania.

Tekst drugi:

Obyście kiedyś nie stanęli przed zamkniętymi drzwiami…!”

Na tysiącach miejsc – w skromnych salach zgromadzeń i podczas wielkich ewangelizacji namiotowych, poprzez radio i telewizję, a także w osobistych rozmowach zwykłych ludzi, zwiastowana jest Ewangelia – Radosna Wieść o zbawieniu w Chrystusie Jezusie: „Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dal, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny” (Jan 3,16)!

Mówcy – ewangeliści, nauczyciele Słowa Bożego i prości wierni – z przejęciem opowiadają o miłości Boga Ojca, który dla ratowania grzeszników posłał na Ziemię Syna… Opowiadają o Synu, o Jego dobrowolnym uniżeniu i posłuszeństwie, cierpieniach, śmierci, i zmartwychwstaniu… O Jego triumfie nad grzechem i nad śmiercią! I o nadziei. Nadziei dla wszystkich, którzy uwierzą! Bo Jezus Chrystus naprawdę zmienia ludzkie życie, nadaje mu nowy sens i nowy kierunek. Rozprasza beznadzieję i smutek. Pomaga znosić ból. W życie wnosi cichą radość. I zapewnia o nadejściu Lepszego Świata, w którym nie będzie żadnego zła!

Kaznodzieje starają się trafić do ludzi, wstrząsnąć nimi i dotrzeć do ich serc. Dać poznanie Prawdy, przekonać i nauczyć. I skłonić do decyzji. Wzywają słuchaczy do przyjęcia Jezusa jako swego osobistego Zbawiciela i powierzenia Mu swojego życia. Dopóki jeszcze trwa Czas Łaski…

Często wracam pamięcią do namiotowych zgromadzeń Tygodnia Ewangelizacyjnego w Dzięgielowie. Wspominam wyjątkowo uzdolnionych, zaangażowanych mówców, zwiastujących tam Słowo. Widzę twarze ludzi. Różne twarze. – Zasłuchane i przejęte… Uprzejmie zainteresowane… Obojętne…

Stało się zwyczajem, że kilkanaście minut przed zakończeniem zwiastowania, kaznodzieja zachęca do wyjścia do przodu tych wszystkich, którzy proszą o modlitwę, i tych, którzy właśnie teraz chcą zaprosić Jezusa do swego serca. Pod kopułą wielkiego namiotu niosą się słowa:

  • Przyjdź, powierz swoje życie Jezusowi, który tak bardzo cię umiłował!

  • Chrystus czeka na twoją decyzję!

  • On chce rozwiązać twoje problemy, chce ci przywrócić radość!

  • Przyjdź do Niego teraz!

  • On tak bardzo czeka na ciebie!

  • On tak bardzo cię prosi!…

I niektórzy wychodzą.

Pojedynczo…Nieśmiało… Rozglądając się niepewnie…

Obok podium tworzy się niewielka grupka.

Mówca wzywa kolejnych… Apeluje… Prosi…

Nie mam wątpliwości, że robi to z głębokiej wewnętrznej potrzeby. Widać wyraźnie, że kieruje nim miłość Boża, że pragnie, by każdy z jego słuchaczy stał się dzieckiem Bożym. Dziedzicem Wieczności. Słuchając go miałem czasami wrażenie, że jeszcze trochę i uklęknie przed nimi i na kolanach będzie prosił, aby na miłość Boga odpowiedzieli swoją miłością!… By się ratowali. Teraz! Dziś!

Jestem poruszony i zbudowany.

Ale równocześnie coraz bardziej brak mi w tym zwiastowaniu słów, które koniecznie powinny zostać powiedziane. Brakuje mi poważnego ostrzeżenia. Takiego, jakie często do Swych słuchaczy kierował Jezus Chrystus.

On także poruszał serca, mówiąc o miłości i trosce Boga, który szuka ludzi, jak pasterz szuka zaginionej owcy, i przyjmuje nas, jak ojciec przyjął marnotrawnego syna. Ale w Jego zwiastowaniu wciąż pojawiał się wątek odpowiedzialności człowieka za swój los. Pojawiała się wizja Dnia Ostatecznego – Dnia Sądu, w którym ludzie zdadzą rachunek ze swego życia. Wskazując otwarte drzwi Bożej łaski, ostrzegał, że pewnego dnia zostaną one ostatecznie zamknięte – i nikt ich już nie otworzy:

  • Gdy wstanie gospodarz i zamknie bramę, a wy staniecie na dworze i pukać będziecie w bramę, mówiąc: Panie, otwórz nam, a on odpowie: Nie wiem skąd jesteście! […] Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów…” (Łk 13,25-28);

  • […] Panie! Panie! Otwórz nam. On zaś odpowiadając, rzekł: Zaprawdę, powiadam wam, nie znam was” (Mt 25,11.12).

Porusza nas wizja Jezusa Chrystusa, który stoi u drzwi i kołacze (Obj 3,20). – On, współ-Stwórca, On Zbawca, On, „Król królów i Pan panów”, stoi pokornie za drzwiami, i wciąż cierpliwie i wytrwale zaprasza do Siebie grzeszników, których chce oczyścić, uczynić dziećmi Boga i dziedzicami Królestwa Chwały!… Ale chyba zbyt się do tej wizji przyzwyczailiśmy. Co gorsza, chyba przyzwyczailiśmy do niej ludzi, którym zwiastujemy Ewangelię. A z tego wyrosło błędne domniemanie, że Jezus zawsze tak pokornie stać będzie za drzwiami, a miłosierny Bóg poczeka…

A przecież to nieprawda!

Bo w jakimś momencie czas się skończy!

A wtedy ci, którzy zwlekali i nie zdążyli, daremnie będą prosić o zmiłowanie! Dziś drzwi są otwarte. Potem pozostaną zamknięte na zawsze! W księdze Objawienia św. Jana Jezus Chrystus przedstawia się jako „Ten, który otwiera, a nikt nie zamknie, i Ten, który zamyka, a nikt nie otworzy” (Obj 3,7)! A ap. Paweł dodaje, że to „On jest ustanowionym przez Boga Sędzią żywych i umarłych” (DzAp 10,42), przed którym w końcu czasów stanie każdy człowiek, by odebrać zapłatę za swoje czyny (2 Kor 5,10).

A dlatego, choć także uważam, że do ludzi należy wychodzić z Bożą miłością, i że miłości tej powinniśmy się uczyć i w niej postępować, choć za słuszne i celowe uznaję apele i wezwania, a nawet prośby, jakie kaznodzieje Słowa kierują do grzeszników, uważam równocześnie, że w zwiastowaniu Ewangelii powinien być wyraźnie słyszany głos napomnienia i przestrogi. A także groźby! Uważam, że zadaniem kaznodziei jest przekazać prawdę o nadciągającym niebezpieczeństwie, i przestrzec przed burzą, której pomruk już dziś można usłyszeć, a która zmiecie z powierzchni Ziemi wszystkich niedbałych, pozbawiając ich na zawsze jakiejkolwiek nadziei!

Dołączając do głosu innych kaznodziei, także ja, wszystkim czytającym te słowa chcę powiedzieć: Spójrzcie i doceńcie miłość Boga! Spójrzcie na Jezusa Chrystusa, który by nas ratować, oddał Swoje życie! Przyjdźcie do Niego dziś! Proszę was o to i błagam: Nie odkładajcie tej decyzji! Ratujcie swoje życie! Dziś prosi was o to Jezus, dziś proszą was o to Jego posłańcy!

Jeśli jednak zlekceważycie Bożą miłość, jeśli z obojętności nie wyrwie was widok umierającego na krzyżu Zbawiciela, jeśli pozostaniecie głusi na kierowane do was prośby i wezwania, to wiedzcie, że gotujecie sobie straszny los!…

Bo przyjdzie taki dzień, że to wy stać będziecie za zamkniętymi drzwiami! Że będziecie prosić i błagać o jeszcze jedną szansę… O jeszcze jedną godzinę!… O jeszcze jedną minutę!… Będziecie bić się w piersi i płakać, będziecie żebrać o Boże miłosierdzie i zmiłowanie – jak kiedyś przed Potopem, błagali o nie ludzie, którzy wcześniej szydzili z Noego, „kaznodziei sprawiedliwości” (2 Ptr 2,5), gdy ostrzegał ich przed katastrofą.

ALE DRZWI POZOSTAJĄ ZAMKNIĘTE. Na wieki. Na zawsze. A wy, pogrążeni w rozpaczy i przejęci trwogą wobec tego, co dziać się będzie, zginiecie w ogniu Gehenny!

Modlę się, byście uniknęli tego losu!

Modlę się też o to, by czytający te słowa ekumeniczni nauczyciele, a także działacze <Inicjatywy Escape>, zrozumieli jak powinna wyglądać prawdziwa ewangelizacja, i zamiast organizować – jak to ktoś nazwał – <chrześcijańskie dyskoteki>, zaczęli zwiastować zbawienną Bożą Prawdę!

SK