W kwartalniku „Duch Czasów” (kwiecień-czerwiec 1998) zwróciłem uwagę na artykuł p. Krystyny Zawiślak, zamieszczony w „Przeglądzie Tygodniowym” (25 marca 1998) pod tytułem „Porażka ojca bezstresowych dzieci”.
Tytułowym „ojcem” jest dr Benjamin Spock, Amerykanin holenderskiego pochodzenia nazywany „najsłynniejszym pedagogiem XX wieku”, który w końcu przyznał publicznie, że stosując własne metody, nie zdołał dobrze wychować swoich własnych synów.
Mimo, że artykuł przedstawia realia amerykańskie oraz postaci, które wywarły wpływ na wychowanie dzieci w amerykańskich rodzinach, jest jak najbardziej aktualny także w naszych warunkach. Bo i u nas wciąż ścierają się z sobą dwie szkoły: jedni z pedagogów opowiadają się za wychowaniem bezstresowym, inni za stosowaniem ścisłych zasad i dyscypliny. Kto ma rację? I – co dla nas niezwykle istotne – co na ten ważny temat mówi Bóg Biblii?
„Zimny” wychów.
Zanim dr Spock w roku 1946 opublikował swoją książkę o bezstresowych metodach wychowania, w racjonalnie myślących Stanach Zjednoczonych obowiązywała metoda wyłożona w książce Johna Watsona. Krystyna Zawiślak pisze:
-
„Jego główne przesłanie było proste: W momencie narodzin dziecka rodzice otrzymują do rąk bezgranicznie plastyczna masę, którą mogą dowolnie kształtować. By ten surowiec ludzki nie został zmarnowany, należy przede wszystkim powściągnąć zbytek uczuć. Dzieci nie wolno tulić, czy nawet całować, gdyż prowadzi to do nadmiaru zależności. Trzeba z nimi postępować racjonalnie, nie karmić na żądanie, lecz według z góry ustalonego schematu. Karcić na zimno, kiedy wyparuje z nas złość. Nie ulegać. Nie rozpuszczać. Jak zręczny garncarz formować swoje dzieło z precyzją i uwagą”.
Surowy, bezwzględny i nie okazujący uczuć Watson sam zapłacił wysoką cenę za stosowanie własnych metod: jeden z jego synów popełnił nawet samobójstwo. Przerażony ojciec wyrzekł się publicznie swych metod, przyznając, że „wiedział zbyt mało na temat, o którym postanowił napisać”!
„Niestety, było już trochę za późno – zauważa red. Krystyna Zawiślak – gdyż wiele dzieci zostało poddanych w mniej lub bardziej doskonały sposób zalecanej przezeń obróbce. Ale co gorsze, twardy, zimny i nie okazujący uczuć Watson wywołał dobrze socjologom znany <efekt wahadła>. Rodzice mieli tak dość restrykcyjnych metod, że na książkę doktora Spocka propagującą zupełnie odmienne metody, rzucili się jak wygłodniałe rekiny! <Wahadło> wychyliło się w drugą stronę…
„Pozwalać na wszystko!”
W opublikowanej w 1946 roku książce, doktor Spock postawił na głowie całe tradycyjne wychowanie. Oto kolejny cytat z książki p. Krystyny Zawiślak:
-
„Spock opierał się na wąsko i opacznie pojętej teorii Freuda, o której twórca mówił, że <polega na leczeniu miłością>. Skoro Freud zdawał się wierzyć, że źródłem większości kłopotów i problemów nurtujących nas w życiu dorosłym są urazy wyniesione z dzieciństwa, uznał, że należy zrobić wszystko, by przez ten niezwykle niebezpieczny okres dziecko przeszło bez szwanku. Dziecko i bez naszej ingerencji ma dość kłopotów (<kompleks Edypa>, lęk przed kastracją itd.) z przekształceniem się w dorosłego. Im mniej będziemy mu zabraniać, mniej odeń wymagać, tym lepiej – uważał Spock. Dziecko, któremu każe się jeść o określonych porach, nie pozwala niszczyć zabawek, ani bijać rodzeństwa, musi wyrosnąć na okaleczonego psychicznie dewianta”.
Podobnie jak Watson, także Spock w pewnym momencie – był rok 1974 – doszedł do wniosku, że jego metoda jest nieprawidłowa. (Należy pamiętać, że pierwsze pokolenie amerykańskich dzieci wychowywanych w oparciu o jego metodę, w roku 1974 miało już dwadzieścia kilka lat!)
Kłopoty z własnymi synami skłoniły go do rewizji poglądów. Dlatego wyznał publiczne, że jego zalecenia w wielu przypadkach były błędne. I chociaż nadal uważał, że dzieciom należy okazywać wiele miłości, przyznał zarazem, że „rodzice także mają własne prawa, a wśród nich prawo do szacunku i posłuszeństwa ze strony własnych latorośli”! W roku 1974 stwierdził wprost, że metoda polegająca na unikaniu konfliktów z dzieckiem i pozwalanie mu na wszystko, prowadzi do patologii. W kolejnej książce („Wychowanie dzieci w tzw trudnym wieku”), dr Spock potwierdził całkowicie zmianę swojego stanowiska.
* *
WYCHOWANIE WEDŁUG DOKTORA BENJAMINA SPOCKA:
-
Po pierwsze kochać. Tylko bezwarunkowa, cierpliwa i wszystko wybaczająca miłość stwarza dziecku optymalne warunki rozwoju.
-
Pod żadnym pozorem nie wolno wchodzić z dzieckiem w konflikty.
-
Jeśli dziecko czegoś chce, to znaczy, że jest mu to naprawdę potrzebne. Nie wolno mu narzucać swojej woli, krępować jego potrzeb ani swobody ekspresji. Dziecko ma prawo wyrażać swoje myśli i uczucia w sposób, jaki uzna za stosowny. Wszelka kontrola powinna się ograniczać do zapewnienia mu komfortu i bezpieczeństwa.
-
Dziecka nie wolno karać, cieleśnie ani słownie. Niegrzeczne zachowanie, bicie i niszczenie to sposób, w jaki dziecko zabiega o naszą uwagę i miłość. Zamiast dać mu klapsa, albo wysyłać do kąta, trzeba mu okazać ciepło, wsparcie i zrozumienie.
-
Dziecko musztrowane i tresowane nie może w pełni rozwinąć się fizycznie ani emocjonalnie.
-
Odpokutuje za naszą surowość w życiu dorosłym. Ta surowość zatruje mu nie tylko lata dzieciństwa, lecz także całe przyszłe życie, czyniąc zeń człowieka zahamowanego i pełnego kompleksów. Dlatego, nie zważając na trudności i kłopoty, jakie się z tym wiążą, powinniśmy pozwalać dziecku w zasadzie na wszystko. Żeby jednak nie krępowane w swoich działaniach dziecko nie doszło do wniosku, że jest nam obojętne, trzeba mu poświęcić bardzo dużo czasu i uwagi. Okazywać mu na wszelkie sposoby nasze zainteresowanie, troskę i czułość.
* *
Eksperyment w przedszkolu.
Redaktor Krystyna Zawiślak zauważyła, że znaczny wpływ na zmianę stanowiska dr Spocka miały badania przeprowadzone przez jego znajomą, psycholog Mary Gribbin:
-
„Obserwowała ona przez długie lata wychowanków przedszkola tradycyjnego (zmuszanie do jedzenia szpinaku, wysyłanie do kąta itp.), i przedszkola <permisywnego>, w którym dzieci robiły, co chciały.
Przedszkole <permisywne> było bogato wyposażone w przeróżne drabinki, zabawki pobudzające twórczość, i obszerny plac na podwórzu, gdzie dzieci puszczano samopas. Brakowało tylko plastikowych pistoletów i innych <agresywnych przedmiotów>. Niegrzeczne zachowania, jak na przykład bicie kolegi, personel traktował jako przejaw <zapotrzebowania na uwagę i miłość>, która była delikwentowi natychmiast dostarczana, często kosztem dziecka-ofiary, z reguły ignorowanego.
W przedszkolu tradycyjnym zabawek było mniej […] Przedszkole to narzucało poza tym znacznie większą dyscyplinę i poddawało stałemu nadzorowi. Personel wymagał podporządkowania się regułom grzecznego zachowana, a zagrywki antyspołeczne spotykały się z reprymendą i kończyły w kącie.
Dzieci wychowywane w duchu Spocka i przedszkolaki <tradycyjne>, bardzo się różniły. Przede wszystkim <spockowcy> byli dużo bardziej agresywni. Co chwila wymieniali kuksańce, gryźli się, drapali. Dzieci tradycyjne> miały większą skłonność do bawienia się w większych grupkach (trzy-, czteroosobowych), niż <spockowcy>, z reguły bawiący się w parach”.
Najważniejsza jednak różnica polegała na tym, że – jak pisze Griffin – „Mieliśmy nieodparte wrażenie (na pewno subiektywne, niemniej opierające się na wielogodzinnych obserwacjach każdej grupy), że dzieci z przedszkola tradycyjnego były po prostu szczęśliwsze, od wychowywanych nowocześnie. To <subiektywne odczucie> miało tysiące innych wychowawców i rodziców. Zgadzało się to w pełni z obserwowaną przez psychologów sytuacją, że dzieci czują się lepiej, gdy dorośli dostarczają im jasnych reguł postępowania w danej sytuacji. Sam dr Spock przyznał, że wyczekiwany z nadzieją wzrost szczęśliwości i psychicznego zdrowia dzieci (wychowywanych wg jego metody) po prostu nie nastąpił”.
Biblijne rady i zalecenia.
Biblia stoi na stanowisku, że właściwe, oparte na autentycznej miłości i trosce wychowanie, musi zawierać elementy perswazji, konsekwencji i dyscypliny. Dziecko powinno mieć świadomość, że jest kochane, musi czuć się chronione i otaczane opieką, cierpliwie uświadamiane i pouczane, ale w przypadku oczywistego, a co więcej umyślnego nieposłuszeństwa, także zawstydzane, karcone i karane. Potrzebuje – jak słusznie zauważa p. Griffin – jasno określonych reguł postępowania, które są wiążące zarówno dla rodziców, jak dla niego samego.
Częstym błędem, jaki popełniają rodzice i wychowawcy, jest brak konsekwencji; często takie samo zachowanie dziecka wywołuje jednego dnia pobłażliwy uśmiech, z drugiego dnia irytację i dotkliwą karę. Efektem jest dezorientacja i niepewność, oraz stopniowa utrata autorytetu.
Przeciwni karceniu w ogóle, a karaniu w szczególności, wołają wielkim głosem o „brutalnym znęcaniu się” dorosłych nad słabymi dziećmi! Argumentują, że każda kara jest dowodem na bezsilność dorosłych i dowodzi fiaska stosowanych metod wychowawczych. Opinie te ilustruje się drastycznymi przypadkami psychicznego i fizycznego znęcania się nad dziećmi, które w następstwie wymagają leczenia szpitalnego!
Moim zdaniem jest to nieuczciwa manipulacja! Należałoby oczekiwać, ze psycholodzy i wychowawcy potrafią rozróżnić między kilku klapsami lub uderzeniem paskiem w miękkie siedzenie dziecka, a pobiciem go przez złych, tępych i bezmyślnych oprawców! Brak tego rozróżnienia nie przynosi chluby ani ich zawodowemu przygotowaniu, ani sprawie, której zdają się służyć – a efekty są odwrotne do zamierzonych!
Każdy kochający rodzic, posiadający już pewne doświadczenie, łatwo zauważa, że co pewien czas nawet najbardziej układne dziecko, przekracza znane mu, ustalone normy. Sprawia to wrażenie, że Mały Człowiek świadomie testuje ojca lub matkę, że wystawiając na próbę ich cierpliwość, chce się przekonać o ich konsekwencji. Przy czym – dlatego, że ma świadomość, iż przekracza określone granice – w dziecku narasta stan rozdrażnienia i niedobrego napięcia… W takiej sytuacji, ostrzegając dziecko, zazwyczaj rodzice mówią kolokwialnie: „Uważaj, bo ci się zbiera!”. A potem nastaje chwila, gdy „miarka się przebiera” i malec wie, że musi zostać ukarany.
Co ciekawe, dziecko doskonale wie, kiedy zostało ukarane słusznie i sprawiedliwie – i stosownie do wykroczenia. I niech mi nikt nie mówi, że słuszna kara oddala dziecko od rodzica! Wprost przeciwnie, słuszna, sprawiedliwa i we właściwym momencie wymierzona kara zbliża rodzica i dziecko! Nierzadkie są sytuacje, gdy to na piersi ojca lub matki malec wypłakuje swoje poczucie winy i przykrość, fizyczny ból i zawstydzenie. A płacz ma i tę wartość, że ze łzami dziecka wypływają toksyczne substancje zatruwające wcześniej jego psychikę. I nie dziwi, że potem dziecko jest niezwykle grzeczne i układne, a jego oczy i buzia przypominają niebo po burzy!…
Powiem wprost i bez obrazy kogokolwiek: Nie poprawiajcie, Państwo Psycholodzy i Wychowawcy – na szczęście nie wszyscy! – po Bogu, który nas stworzył i zna najlepiej! Nie czyńcie się autorytetami ponad Niego! To w Jego Słowie, Biblii, czytamy zarówno o potrzebie i znaczeniu miłości, jak i błogosławionych skutkach karcenia i karania:
-
„Dzieci, bądźcie posłuszne we wszystkim rodzicom; gdyż jest to miłe Panu. Ojcowie, nie bądźcie zbyt surowi dla swoich dzieci, by nie upadały na duchu” (Kol 3,20.21 BP);
-
„Kto żałuje swej rózgi, nienawidzi swojego syna; lecz kto go kocha, karci go zawczasu” (Przyp.Sal. 13,24);
-
„Ćwicz syna, dopóki jest nadzieja; nie unoś się do skrzywdzenia go” (Przyp.Sal. 19,18 BT);
-
„Karć syna: kłopotów ci to zaoszczędzi i pociechą twej duszy się stanie” (Przyp.Sal. 29,17 BT).
Ujmując tę kwestię zasadniczo, autor Listu do Hebrajczyków napisał: „Synu mój, nie lekceważ karania Pańskiego, ani nie upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza; Bo kogo Pan miłuje, tego karze. I chłoszcze każdego, którego przyjmuje. Jeśli znosicie karanie, to Bóg obchodzi się z wami jak z synami; bo gdzież jest syn, którego by ojciec nie karał? A jeśli jesteście bez karania, które jest udziałem wszystkich, tedy jesteście dziećmi nieprawymi, a nie synami. […] Żadne karanie nie wydaje się chwilowo przyjemne, lecz bolesne, później jednak wydaje błogi owoc sprawiedliwości tym, którzy przez nie zostali wyćwiczeni” (Hbr 12,7-11).
Kochajmy nasze dzieci! Kochajmy je i okazujmy im swoją miłość i troskę w różnoraki sposób. Także w napominaniu i mądrej karności! (SK)
(c.d.n.)