Poniżej udostępniam moim Czytelnikom trzy artykuły.
Pierwszy, zatytułowany „Miłość i posłuszeństwo”, pióra Richarda Wiedenhefta, został opublikowany w chrześcijańskim czasopiśmie Sabbath Sentinel (1/1989). Artykuł za zgodą redakcji przetłumaczył dr Mieczysław Pajewski, a w języku polskim ukazał się on po raz pierwszy w roku 1998 w kwartalniku „Duch Czasów”, którego naonczas byłem naczelnym redaktorem. Autorem drugiego artykułu („Dwa oblicza miłości”) jest znany – zwłaszcza w kręgach adwentystycznych – protestancki teolog, dr Desmond Ford. Obydwa artykuły są cennym wkładem do toczącej się dyskusji na temat metod wychowywania dzieci. Autorem artykułu trzeciego („Przykre zaniedbania”), jest zdegustowana i zmartwiona osoba <starej daty>…
Miłość i posłuszeństwo
Dr James Dobson powiedział, że istnieją dwie wielkie prawdy, jakie rodzice muszą przekazać swoim dzieciom w czasie ich pierwszych czterech lat życia:
-
„Kocham cię bardziej niż możesz to zrozumieć! Jesteś dla mnie cenny i codziennie dziękuję Bogu za to, że pozwala mi cię wychowywać!”
-
„Ponieważ cię kocham, muszę cię nauczyć, że masz mi być posłuszny. Jest to jedyny sposób, w jaki mogę się o ciebie zatroszczyć i chronić cię od tego wszystkiego, co mogłoby ci zaszkodzić”.
Kiedy wspomniałem o tych dwu prawdach mojej żonie, powiedziała: „Wiesz, to tak samo jak z Bogiem, prawda?”
Prawda. Te same twierdzenia są rdzeniem naszego związku z Bogiem – samą istotą tego, czego dotyczy chrześcijaństwo. Pierwszym przesłaniem Boga jest to, że kocha On nas bardziej, niż kiedykolwiek możemy się dowiedzieć; aby umożliwić nam spędzenie Wieczności z Nim, zesłał Swego jedynego Syna, aby Ten nas odkupił! Kiedy uznajemy Jego miłość i naszą wielką potrzebę, wszystko co możemy zrobić, to wyznać: „Ojcze, nie jestem tego godny, lecz proszę Cię, zbaw mnie mocą Swojej łaski”. I On zbawia. Drugim przesłaniem Boga jest to, że musimy Mu być posłuszni – aby chronił On nas od tego wszystkiego, co może zranić i zniszczyć nas i innych.
Na płaszczyźnie stosunków międzyludzkich jeśli dzieciom okazuje się miłość, lecz nie uczy się posłuszeństwa, mogą one stać się rozpieszczone, wyniosłe, niesforne, o przestępczych, a nawet kryminalnych skłonnościach. Z kolei, jeśli zmusza się je do posłuszeństwa bez ujawnienia niczym nie uwarunkowanej miłości, mogą się stać uległe, ale zarazem oziębłe, o skłonnościach samobójczych. Kiedy świadczenie o niczym nie uwarunkowanej miłości jest skompromitowane przez pozbawienie dziecka całodziennej opieki, bądź przez rozwód, wpływa to destrukcyjnie na dziecko. Jest tak również wtedy, kiedy stosowanie dyscypliny jest niesprawiedliwe, niespójne i powodowane głównie gniewem rodzica.
Oczywiście, żadni rodzice nie są doskonali w okazywaniu miłości i w stosowaniu dyscypliny, lecz smutne jest, że tak niewielu z nich uświadamia sobie, jak to jest ważne dla dzieci. Informacje i przesłania, jakie dziecko odbiera podczas swoich kilku pierwszych lat życia, wpływają na całe jego życie. Niczym nie uwarunkowana miłość i wymóg posłuszeństwa, muszą sobie zawsze towarzyszyć.
Podobnie jest w dziedzinie duchowej.
Dostrzeganie przez nas Bożej miłości i uczenie się posłuszeństwa Jego woli, ma wielki wpływ na całe nasze życie. Jeśli widzimy tylko Jego miłość, to możemy zrozumieć Jego łaskę jako przyzwolenie na grzech. Z drugiej strony, jeśli widzimy tylko Jego żądanie posłuszeństwa, zawsze będziemy się czuli potępieni. Wtedy chrześcijaństwo stanie się wielkim ciężarem, bolesnym jarzmem; może nawet stać się murem oddzielającym nas od innych.
Prawo bez Łaski – zabija! Łaska bez Prawa – niszczy!
Łaska i Prawo muszą sobie towarzyszyć, i w Piśmie Świętym tak właśnie jest. Jak dwie strony tej samej monety – są one różne, lecz nie oddzielne! Musimy akceptować Syna Człowieczego zarówno jako Zbawiciela, jak i jako Pana.
Dla rodziców istnieje ciągłe wyzwanie, jak równoważyć przesłanie miłości z wymogiem posłuszeństwa. Dla chrześcijan wyzwanie jest takie samo. Uczymy się stale realizować je coraz lepiej.
Dwa oblicza miłości
Przychodząca na świat istota ludzka jest najbardziej bezradna ze wszystkich stworzeń. Zazwyczaj potrzeba dwóch innych dojrzałych istot ludzkich, aby o nią dbały, opiekowały się i kochały ją.
Miłość matki najlepiej reprezentuje miłość Boga, ponieważ jest bezwarunkowa. Matka kocha dziecko bez względu na to, co ono robi. Miłość jej będzie trwała nawet wtedy, gdy dziecko zejdzie na drogę przestępstwa.
Miłość ojca, to miłość wymagająca posłuszeństwa. Reprezentuje on rzeczywistość istniejącą poza domem, w której istnieją konflikty i ból, w której aby coś osiągnąć, trzeba często przejść przez pot i łzy. Miłość ojca uczy nas, że jeżeli nie będziemy zdyscyplinowani, a całe nasze życie nie będzie podlegało ścisłym zasadom, to nigdy nie będziemy prawidłowo współdziałać z otaczającym nas światem.
Z tego wynika, że miłość matki i ojca, oddziałując w połączony sposób, kształtuje nas wewnętrznie i uczy reguł postępowania: łaskawości, zaufania i posłuszeństwa. Osoba, która nauczy się tego wszystkiego, jest dobrze przygotowana do życia.
Dziecko wychowywane w dojrzałej chrześcijańskiej rodzinie, otrzymuje strawę duchową dzięki Pismu Świętemu; uczy się, że najwyższymi wartościami są wiara, nadzieja i miłość, ma wszystko, co jest konieczne do rozwoju duchowego i zdrowia psychicznego. Ponieważ wie, że jest kochane, będzie ceniło swoje ciało na tyle, by sobie nie szkodzić. Będzie zdyscyplinowane. A ponieważ wie, że wszyscy inni są kochani i odkupieni krwią Chrystusa, będzie ich także kochać.
Przykre zaniedbania
Spotkaliśmy go rano w drzwiach windy; wysiadał na naszym piętrze.
Bardzo młody, nastoletni chłopak o miłej aparycji.
Otarł się o nas i zastukał do drzwi obok. Poznaliśmy: to kolega córki naszej sąsiadki.
Wchodząc do windy wymieniliśmy z żoną spojrzenia: Wciąż to samo… kolejny młody człowiek, którego nikt nie nauczył, że wchodząc do czyjegoś domu i spotykając mieszkające tam osoby, tym bardziej starsze, należy je w taki czy inny sposób przywitać! Tym bardziej, że wcześniej już kilkakrotnie, rozmawiając z dziewczyną na korytarzu, widział nas.
* *
To było jedno z tych chrześcijańskich spotkań, na które czeka się z radością.
Żywa, świetnie przygotowana i prowadzona dyskusja. Wspólny, spontaniczny śpiew. Rozmowy.
A potem postawiono stoły; dymiące filiżanki z herbatą i kawą, ciasto, jakieś kanapki, owoce… I gwar głosów. Jedni dopowiadają jeszcze jakieś myśli a’propos zakończonej przed chwilą dyskusji… ktoś dopytuje o zdrowie babci… ktoś inny opowiada o swoim przeżyciu… Rodzinna, miła atmosfera. Miłe, radosne i sympatyczne spotkanie bliskich sobie ludzi!.
Nawołujący do zajmowania miejsc organizator stwierdza nagle z lekką konsternacją, że wszystkie miejsca przy stołach… są już zajęte! No tak, kilka starszych osób zagadało się i zapomnieli o Bożym świecie, a wolne krzesła zajęła już młodzież i dzieci.
Poruszenie, niepewne spojrzenia i… nic!
Stojący bagatelizują zdarzenie; mówią, że potem znajdą sobie miejsca, że dobrze się im rozmawia. Przycichły gwar znów narasta… – A jednak ktoś wstaje, przynosi krzesła, prosi o zrobienie miejsca, by je ustawić obok innych, i zaprasza do stołu siedzące pod ścianą osoby.
* *
Niestety, opisane przypadki nie są odosobnione. Wprost przeciwnie, to już niemal reguła. Można biadać: „O tempora! O mores!”… Można z rezygnacją machnąć ręką.
Ale mnie interesują przyczyny, zwłaszcza ta jedna, podstawowa: WYCHOWANIE
Bo tę młodzież i te dzieci ktoś przecież wychowuje. A przynajmniej tak się wydaje; prawie wszyscy mają rodziców, a przynajmniej jednego. Wielu ma babcię i dziadka. Są ciocie i wujkowie. A w przypadku dzieci i młodzieży z rodzin chrześcijańskich – jest jeszcze zbór, katecheta, kierownik młodzieży…
Nasz świat <schodzi na psy>. I nikomu nie trzeba dziś tego udowadniać. Zdegradowana poza granice znoszenia ludzka mentalność owocuje dewaluacją norm i upadkiem obyczajów. To, co kiedyś było nie do pomyślenia, dziś wydaje się czymś normalnym.
Najsmutniejsze jest to, że wpływ ten udziela się w jakimś stopniu także środowisku biblijnych chrześcijan. A jeszcze gorzej, że zjawiska te nie spotykają się z natychmiastową negacją, że mało kto reaguje na nieszlachetne, obce kulturze i duchowości zachowanie, i stanowczo je koryguje.
Jeszcze niedawno szlachetną ambicją rodziców było, aby ich dzieci były grzeczne, układne i uprzejme. Podstawowym wymogiem był szacunek dla starszych, najpierw znajomych, ale także nieznajomych, których dzieci spotykały w różnych sytuacjach. Wyrażało się to ukłonem, pozdrowieniem, miłym uśmiechem. Nie do pomyślenia było na przykład, by dziecko lub młody człowiek usiadł przy stole dopóki starsi nie zajęli swoich miejsc. A gdyby się nagle okazało, że jakiejś starszej osobie zabrakło miejsca gdy młodsi już usiedli, wewnętrzna elementarna przyzwoitość (i wyniesione z domu wychowanie!) kazałoby im zerwać się z miejsc i przysunąć krzesło starszemu! To rodziło wzajemny szacunek, zjednywało sympatię i przychylność. Tak przecież ważną w życiu. Tak ważną dla osobistego dobrego samopoczucia.
Kiedyś usłyszałem, że tak myślą już tylko osoby <starej daty>.
No cóż, widocznie jestem człowiekiem starej daty. Bo tak właśnie myślę i chciałbym, aby te dobre obyczaje były przez nas zachowywane. Nasz wpływ na świat jest znikomy. Ale możemy i powinniśmy zmieniać siebie i nasze środowisko, posłuszni temu, co mówi Bóg:
-
„Przed siwą głową wstaniesz i będziesz szanował osobę starca; tak okażesz swoją bojaźń Bożą; Jam jest Pan” (3 Mjż 19,32);
-
„Tak mówi Pan: Przystańcie na drogach i patrzcie, pytajcie się o odwieczne ścieżki, która jest droga do dobrego i chodźcie nią, a znajdziecie odpoczynek dla waszej duszy! Lecz oni odpowiedzieli: Nie pójdziemy…” (Jer 6,16).
(c.d.n.)