Dążąc do zniszczenia wiary ludu Bożego, szatan przede wszystkim podważa i atakuje Pismo Święte, które jest podstawą i fundamentem chrześcijańskiej wiary i nadziei zbawienia; stąd szatan czyni wszystko, by zniszczyć ten FUNDAMENT!
Wie doskonale, że gdy uda mu się poderwać zaufanie do Pisma Świętego – wsączyć w ludzkie umysły wątpliwości w prawdę jego wypowiedzi i autentyczność biblijnego przekazu – ma szansę zniszczyć wiarę dzieci Bożych; bo wszak „wiara jest ze słuchania, a słuchanie przez Słowo Boże” (Rz 10,17 BG)!
Przeciwnik Boga, i wszelkiej prawdy już dawno zrozumiał, że posianie wątpliwości w Słowo Boże, owocuje ostatecznie dezorientacją i zagubieniem, a w konsekwencji duchową klęską. Z wiedzy tej szatan korzysta bezwzględnie od samego początku – od tragicznych wydarzeń w Ogrodzie Eden, gdzie po raz pierwszy odważył się zakwestionować prawdziwość Słowa Pana!… To czynił przez kolejne wieki, a współcześnie, gdy – jak mówi Pismo (Obj 12,12) – pozostało mu już niewiele czasu, czyni to ze wzmożoną siłą.
Szatan jest też przebiegłytm strategiem,
a dysponując poznaniem i możliwościami większymi od naszych, jak szachista obmyśla i przygotowuje kolejne uderzenia. Znajduje też ludzi, których potem użyje w swoich akcjach. Nie mam wątpliwości, że funkcjonuje tutaj metoda podobna do tej, jaką w swej działalności stosowali i niewątpliwie do dziś stosują jezuici – a która polega na infiltracji środowisk zborowych i pozyskiwania tam zaufania, by w wybranej chwili posiać ziarno fałszywej nauki i w efekcie doprowadzić do zamieszania i rozbicia zborów…
Gdy z obecnej perspektywy patrzę na sprawy, jakie wydarzyły się na przestrzeni kilkunastu lat w zborach Społeczności, której członkiem byłem przez kilkadziesiąt lat, jestem przeświadczony, że coś takiego przydarzyło się również nam. Owszem, także wcześniej (zwłaszcza przed rokiem 1989) pojawiały się osoby, których zachowanie i słowa zdradzały, że interesują się nie tyle Ewangelią, co sprawami formalno-organizacyjnymi, podpytujące np. o kontakty z bratnimi społecznościami zza granicy, o otrzymywaną stamtąd ewentualnie pomoc materialną, i tym podobne sprawy, ale to rozumieliśmy jako aktywność służb państwa.
Ale były też przypadki odmienne, choć zaczynały się całkiem normalnie.
Myślami sięgam teraz do końcowych lat 80., kiedy to w zborze, którego byłem członkiem, pojawił się człowiek zainteresowany Pismem Świętym i poszukujący drogi Bożej (dla ułatwienia tej relacji będę go określał inicjałami pseudonimu, którego przed laty używał – A.R.)
Oświadczył, że chce się zapoznać z naszym zrozumieniem Pisma Świętego, które wcześniej poznawał od Świadków Jehowy, ale ich wyjaśnienia i zasady wiary go nie przekonały. Rozpoczęliśmy systematyczne spotkania, a po jakimś czasie zainteresowany stwierdził, że akceptuje podawane mu nauki i poważnie myśli o członkostwie zboru. Deklarację tę przyjęliśmy z radością. W międzyczasie on zaczął uczęszczać na sobotnie nabożeństwa, i wkrótce wyraził pragnienie chrztu.
Ale był pewien problem… Bo w jakimś momencie okazało się, że A.R. jest zwolennikiem teorii Starej Ziemi – poglądu, według którego dni Stworzenia nie były 24-godzinnymi dobami, lecz trwały miliony, a może nawet miliardy lat.
Moje z nim rozmowy na ten temat trwały dość długo. Kilkakrotnie miałem wrażenie, że jest bliski uznania, iż dni Stworzenia były – jak jesteśmy przekonani – 24-godzinnymi dniami. Niestety znów się cofał i – powołując się nie na Biblię, ale na ważne dla niego <dowody naukowe> – pozostawał przy swoim przekonaniu. To mnie oczywiście martwiło, ale kontynuowaliśmy spotkania, tym bardziej, że A.R. przyjmował kolejne prawdy biblijne. Był to w sumie miły, inteligentny człowiek, który budził sympatię. Przy czym wzrastał nie tylko w poznawaniu Słowa Bożego, ale i rozwijał się duchowo, przyporządkowując swe codzienne życie nauczaniu Pana Jezusa.
Kwestiom tym poświęciliśmy sporo rozmów, jednak nasz przyjaciel wciąż miał wątpliwości. A równocześnie twierdził, że – zgodnie z IV przykazaniem Dekalogu – chce święcić Sobotę i przestrzegać wszystkie inne nauki Biblii, jakich go nauczaliśmy. Deklarował też, że teoria Starej Ziemi jest jego osobistym poglądem, którego nie zamierza upowszechniać ani propagować.
Mimo wszystko w istniejącej sytuacji pod znakiem zapytania stanął jego chrzest. Dlatego sprawę tę omawialiśmy w Radzie Zboru, która miała podjąć decyzję, czy należy go ochrzcić i przyjąć do zboru, czy nie?
Jednak wiele przemawiało za tym, aby go ochrzcić. Bo rozumieliśmy, że chrzest jest momentem pojednania pokutującego grzesznika z Bogiem i przebaczenia jego grzechów (DzAp 2,38.39). A także początkiem prawdziwego uczniostwa. A skoro on przyjął Jezusa Chrystusa jako swego osobistego Zbawiciela i postanowił praktykować wszystkie zasady wiary wyznawane w naszej społeczności – choć miał jeszcze wątpliwości co do dni Stworzenia – to mogliśmy go przyjąć w ufnej nadziei, że na drodze swego uczniostwa, gdy lepiej pozna Pismo Święte i da się prowadzić Duchowi Bożemu, także w tej sprawie uwierzy zgodnie z Pismem. Braliśmy pod uwagę tę jeszcze okoliczność, że miał on w najbliższej rodzinie Świadków Jehowy, którzy wpoili mu swoje przekonanie o długich dniach Stworzenia…
Teraz, gdy znamy późniejsze zaszłości, można mieć w tej sprawie wątpliwości. Ale w roku 1988, kierując się wskazaną wyżej argumentacją, podjęliśmy decyzję o jego chrzcie.
Dodać należy, że przez szereg lat był lojalnym, wiernym i zaangażowanym członkiem zboru, i mogliśmy mu powierzać kolejne funkcje, z których zawsze wywiązywał się wzorowo
A jednak w międzyczasie, w rozmowach ze mną wracał kilkakrotnie
do kwestii „dni” Tygodnia Stworzenia, choć swego poglądu, tak jak obiecał, nie upowszechniał wśród zborów. Za to wysłał kilka artykułów na ten temat do Polskiego Towarzystwa Kreacjonistycznego celem publikacji w biuletynie Towarzystwa. PTK opublikowało dwa fragmenty jego opracowania, jednak reszta była tak marnej jakości, że nie przyjęto jej do publikacji.
Potem, po siedmiu latach członkostwa, poprosił o możliwość wniesienia swego poglądu do Komitetu Teologicznego naszej Wspólnoty, celem weryfikacji przez szersze grono. Ale również Komitet Teologiczny odrzucił przedstawione opracowanie, jako że wnioskodawca nie odpowiedział na wiele podstawowych pytań, nie potrafił pogodzić swoich twierdzeń z tekstami biblijnymi i zupełnie zagmatwał się w swoich wywodach…
W efekcie przycichł i mieliśmy nadzieję, że ostatecznie zrezygnował ze swego poglądu.
Minęło znów kilka lat, w których, jak poprzednio, był subordynowany i konsekwentnie trzymał się ustaleń. W międzyczasie został Ewangelistą, zaś w roku 2001 kilkudziesięcioosobowy zbór wybrał go na swego Starszego.
Trudno powiedzieć, czy na jego późniejszą postawę wpłynął ten właśnie awans, czy coś innego, dość, że nagle w sposób stanowczy, a momentami wręcz agresywny zaczął występować w swojej sprawie. W roku 2003 przygotował kolejne opracowanie, które według jego słów zawierało „nowe, bardzo mocne argumenty” na poparcie teorii Starej Ziemi, które „rozkładają na łopatki zwolenników Młodej Ziemi”, i domagał się, aby co rychlej je rozpatrzyć. Przekonywał, że nie należy tego odkładać, gdyż „sprawa nie cierpi zwłoki”, a opracowanie jakie chce przedłożyć, jest rozwinięciem wcześniejszego, że zawarł w nim wiele ważnych argumentów, a całość oparł na „niepodważalnych naukowych dowodach”!… Odpowiedzieliśmy, że jego pogląd był już rozpatrywany, i jako w całości niezgodny z Pismem Świętym, został stanowczo odrzucony. Na dodatek lista spraw złożonych do Komitetu i czekających na rozpatrzenie jest dość długa, a dlatego trudno powiedzieć kiedy i czy w ogóle Komitet zdecyduje się wrócić do jego sprawy.
Dodam, że gdy nieco później zapoznaliśmy się z tym opracowaniem okazało się, że ocena autora, była stanowczo na wyrost. Nie było w tym tekście ani „niepodważalnych naukowych dowodów” czy „bardzo mocnych argumentów”, które byłyby w stanie – jak to ujął autor – „rozłożyć na łopatki zwolenników Młodej Ziemi”, ani innej inspirującej wartości. Jedyne, czym to opracowanie zasadniczo różniło się od poprzedniego, to jego niecierpliwy i brutalnie oceniający ton. I nie ukrywana napastliwość wobec Komitetu Teologicznego i mojej osoby.
W jego ówczesnej ocenie jestem człowiekiem, który nie tylko z premedytacją, niemądrze i uparcie sprzeciwia się zwolennikom Starej Ziemi, ale wręcz tłumi prawdę Bożą i wciąga w to innych, skutkiem czego cały Kościół jest na najlepszej drodze, by popełnić… grzech przeciwko Duchowi Świętemu! Napisał dosłownie tak: „Sprawa jest bardzo poważna, bo całość sprawy ma cechy grzechu przeciwko Duchowi Świętemu, a jest w nią wciągnięty cały Kościół, a szczególnie ci, którzy przyjmują bez zastrzeżeń teorię Młodej Ziemi, a zwłaszcza to, co napisał Pajewski w swojej książce „Ewolucja czy Stworzenie?”…
Sprzeciw wobec teorii Starej Ziemi był w jego ocenie drogą do grzechu przeciwko Duchowi Świętemu. A ze względu na to, iż to ja z nim najczęściej rozmawiałem i argumentowałem przeciwko, wyraźnie doszedł do przekonania, że – jak nie bawiąc się subtelności stwierdził nieco później (październik 2003 roku) wobec Rady Kościoła – „St. Kosowski wydał dojrzałe owoce grzechu przeciwko Duchowi Świętemu!”, dodając, iż „najwyższy czas, aby ten kamień został usunięty!”
Nie zamierzam tutaj opisywać wszystkich wątków i zdarzeń
związanych z tamtą, teraz już odległą w czasie sprawą – choć skutki jej, kamieniem młyńskim zaciążyły na całej Społeczności i do dziś wydają swe trujące owoce! 1)
Były tam coraz bardziej nieprzyjemne i niewybredne, mijające się z faktami słowa, w jakich oceniał wszystkich, którzy nie zgadzali się z jego dziwacznymi poglądami… Były jednoznaczne zabiegi, by znaleźć wśród członków zboru i zmanipulować dla swych celów jak najliczniejszą grupę zwolenników… Były przypadki okazywanego ostentacyjnie lekceważenia przełożonych, co okazywał jawnie, na oczach członków zboru, itp., itd.
W tamtych tygodniach, zarówno ja sam, jak i Rada Zboru zadawaliśmy sobie pytanie, co się dzieje? Czy jest to człowiek, którego przez kilkanaście lat znaliśmy, szanowali i darzyli dużą sympatią, czy ktoś zupełnie inny?… Czy jest to godny zaufania brat w Chrystusie, czy skryty nieprzyjaciel, który miał swój plan i czekał na sposobną chwilę?…
Aż trudno było nam wówczas uwierzyć, że jest to ten sam człowiek, którego piętnaście lat wcześniej przyjęliśmy do zboru, mimo jego pewnej odrębności, jako że zapewniał nas, iż swoje niedojrzałe i jawnie błędne poglądy zachowa dla samego siebie… Znikła gdzieś jego układność we wzajemnych relacjach i gotowość do współpracy w zborze i Kościele, a miejsce wcześniejszej okazywanej subordynacji, zajęła arogancja i nie ukrywana wrogość…
Szczytem tego było jego wystąpienie przed zborem bezpośrednio po sobotnim nabożeństwie, gdy w obecności wszystkich zebranych (w tym zainteresowanych Prawdą gości, oraz młodzieży i dzieci), w ostrych słowach wręcz wykpił i potępił Komitet Teologiczny, M. Pajewskiemu, autorowi wydanej przez naszą redakcję książki „Ewolucja czy Stworzenie?” postawił zarzut popierania… teorii ewolucji, a mnie obronę ewolucjonisty Pajewskiego! Wywołało to szok zdezorientowanych członków zboru!… A zaraz po tym, człowiek ten rozpoczął wśród wybranych zborowników otwartą kampanię przeciwko Komitetowi Teologicznemu, przeciwko książce M. Pajewskiego i mojej osobie. W jej efekcie pewna grupa członków zboru – jak się okazało, były to z reguły osoby, które wcale książki „Ewolucja czy Stworzenie?” nie czytały – zaczęło ją potępiać, i z zaangażowaniem popierać piewcę teorii Starej Ziemi, oraz kontestować moją pracę i osobę.
W owych najtrudniejszych dniach rozmawiałem z nim w zborze i zapraszałem go naszego domu, chcąc mu przemówić do rozsądku i powstrzymać nierozważne słowa i działania. Wszystko nadaremno…
Przy ostatniej u nas bytności, w czasie rozmowy poprosiłem go o wyjaśnienie, dlaczego we fragmencie opracowania, w którym – chcąc w złym świetle przedstawić mnie jako redaktora „Ducha Czasów”, a także M. Pajewskiego, autora książki „Ewolucja czy Stworzenie?” – z premedytacją kłamał, mimo iż wiedział, że upowszechnia nieprawdę… Milczał, przez prawie pół godziny porównywał z sobą przedstawiony mu fragment książki M. Pajewskiego mój artykuł z „Ducha Czasów” oraz jego własny tekst… Potem wstał, podziękował za obiad i… wyszedł. Ani wtedy, ani nigdy później niczego nie wyjaśnił, niczego nie sprostował, i za nic nie przeprosił!
Ta przykra sprawa była omawiana kilka dni później na comiesięcznym posiedzeniu Zarządu Kościoła. Powzięto na nim jednomyślnie dwie decyzje: (1) Kontrowersyjny Starszy zboru został zawieszony do wyjaśnienia w pełnieniu swej funkcji; (2) W krótkim terminie Zarząd Kościoła zwołał zebranie członków zboru ustalając, że „br. St. Kosowski odniesie się do tamtego zdarzenia i przedstawi wszystkie związane ze sprawą okoliczności”.
Niestety, A.R. na zapowiedziane zebranie nie przyszedł, gdyż – jak oświadczył przez jednego ze swych zwolenników – „uznałem, że tak będzie lepiej dla sprawy”. W tej sytuacji ja, zgodnie z poleceniem ZK, w długiej rozmowie ze zborem, przedstawiłem wszystkie zaistniałe wypadki. Owszem, moje zadanie było trudne, jako że kilka osób spośród zebranych, zamiast wysłuchać argumenty i stawiać merytoryczne pytania, dało upust złym emocjom… To do końca uświadomiło nam, jakiego spustoszenia dokonał ten człowiek!
Gdy potem wielokrotnie rozmyślałem o tych wydarzeniach doszedłem do wniosku, że A.R. stał się ofiarą samego siebie. Teoria Starej Ziemi, w którą uwierzył bez zastrzeżeń, stała się dla niego swoistą ideą fixe, której podporządkował całe swoje działanie. Uznał, że powinna to być także sprawa najważniejsza dla każdego członka Kościoła – swoisty papierek lakmusowy prawdziwego chrześcijaństwa!
Tak to sobie tłumaczyłem, i tak przez jakiś czas tak rozumiałem.
Ale teraz myślę o tym inaczej, jako że osoba i działalność tego człowieka okazała się elementem i początkiem większej całości, której bohaterowie działając w porozumieniu, doprowadzili do znacznie większej katastrofy, niż wyglądało to na początku… A że było ich co najmniej kilku, efekty tej aktywności są tym tragiczniejsze…
Ale o tym napiszę nieco później.
We wrześniu 2003. Rada Kościoła zatwierdziła wcześniejszą decyzję Zarządu zawieszającą A.R. w pełnieniu funkcji Starszego, zaś miesiąc później pozbawiła go wszelkich funkji w zborze i kościele (w tym biernego prawa wyborczego). Natomiast potem, miejscowy zbór, który mimo podejmowanych wysiłków, nie był w stanie wpłynąć na zmianę jego postawy i postępowania, wykluczył go z członkostwa w Społeczności.
Tymczasem obecnie – a jest koniec roku 2018. – człowiek ten już od kilku lat jest na powrót Starszym zboru w tym samym mieście, i jednym z dwóch kandydatów na ten urząd na kolejną czteroletnią kadencję. Mimo, iż nadal wyznaje i głosi teorię Starej Ziemi, a także – przypomnę – mimo że nigdy nie uznał swych przewinień, nie naprawił wyrządzonych krzywd, i nie przeprosił za nie!…
* *
Przerywam na chwilę relacjonowanie tamtych zdarzeń, by zwrócić uwagę Czytelników, na twierdzenia teorii Starej Ziemi, i na konsekwencje tych twierdzeń, dla opartych na kanonie Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu, chrześcijańskich zasad wiary.
Czym jest teoria Starej Ziemi?
Teoria Starej Ziemi – a poprawniej: kreacjonizm Starej Ziemi – jest próbą kompromisu między biblijnym poglądem o Stworzeniu, a teorią ewolucji. Popiera on między innymi Teorię Przerwy Czasowej (poglądu popularnego w Stanach Zjednoczonych, a także wśród wolnomularzy, np. w Watykanie)2), według której między pierwszym a drugim wersem Pisma Świętego miała miejsce przerwa, trwająca miliardy lat. W okresie tym – wierzą jego zwolennicy, którzy w istocie rzeczy są teistycznymi (tzn. wierzącymi w Boga) ewolucjonistami – na Ziemi istniało życie, a także, że doszło wówczas do buntu i zniszczenia poprzednio istniejącej cywilizacji…
Kreacjonizm Starej Ziemi jest w różnych kręgach błędnie uznawany na pogląd biblijny, czemu jednoznacznie przeczą jego podstawowe twierdzenia, niewiele mające wspólnego z Biblią, czyli Pismem Świętym, a mianowicie:
- Pierwsze trzy okresy, zwane „dniami”, to okresy czasu bez słońca;
- Skoro w Biblii nie ma wspomnienia o zakończeniu („wieczorze i poranku”) siódmego dnia, mogły to być miliardy lat;
- Grzech Adama nie wpłynął na stworzenie, a śmierć była na świecie już przed grzechem;
- Pan Bóg stworzył jedynie poszczególne rodzaje zwierząt, a nie wszystkie;
- Początkowo Ziemia była pusta, zniszczona i pozbawiona życia;
- Człowiek był bezpośrednio stworzony.
Kreacjonizm Starej Ziemi nie kłóci się z Biblią jedynie w kwestii istnienia Boga i stworzenia człowieka. Ale, choć w wielu kręgach jest on uznawany za biblijny, to w rzeczywistości jest z gruntu niebiblijny, jako że stoi w opozycji do podstawowych prawd Pisma Świętego!
W odróżnieniu od kreacjonizmu Starej Ziemi, kreacjonizm Młodej Ziemi mówi, że:
- Dni Tygodnia Stworzenia, o których sprawozdaje pierwszy rozdział Biblii, to dni (doby) 24-godzinne;
- Ziemia na początku była bez kształtu i pusta (nieuformowana i niewypełniona), ale to nie znaczy, iż kiedykolwiek wcześniej została zniszczona;
- Ewolucja nigdy nie miała miejsca;
- Ziemia ma ok. 6000 lat;
- Dinozaury zostały stworzone w tym samym dniu, co ludzie;
- Zwierzęta mogą się rozmnażać tylko w zakresie własnego gatunku;
- Bóg jest Początkiem i Końcem – Stwórcą wszechświata;
- Śmierć jest konsekwencją grzechu, popełnionego w Ogrodzie Eden.
Kreacjonizm biblijny przypisuje pochodzenie życia i jego form Bogu, rozumiejąc, że stało się to w siedmiu 24-godzinnych dniach („Tydzień Stworzenia”).
Ewolucjonizm głosi, że cała różnorodność życia powstała w długim, trwającym miliardy lat procesie przyrodniczym zwanym ewolucją.
Teistyczni ewolucjoniści uznają występujący tu konflikt za pozorny, twierdząc, że – zgodnie z ujęciem religijnym – Bóg jest Stwórcą życia, oraz – zgodnie z ujęciem ewolucjonistycznym – że ewolucja była metodą stwarzania.
Dlatego zwolennicy teorii Starej Ziemi:
- Odrzucają wiarę w Tydzień Stworzenia – w siedem, 24 godzinnych dni, o których czytamy w pierwszych rozdziale Pisma Świętego!
- Nie wierzą, że ostatniego dnia Tygodnia Stworzenia, Pan Bóg „odpoczął od wszelkiego dzieła Swego”, że „dzień ten pobłogosławił i poświęcił” (1 Mjż 2,1-3) nakazując, by jak On, także wierni Mu ludzie, w całej historii Ziemi odpoczywali każdego siódmego dnia tygodnia (2 Mjż20,8-11)! – Ignorując słowa Pisma z Księgi Rodzaju i Słowa samego Stwórcy z IV przykazania Dekalogu, zwolennicy Starej Ziemi twierdzą stanowczo, że nie było nigdy pierwszego Sabatu, zaś dni stworzenia trwały miliardy lat!
- Trudno zrozumieć ich pogląd na stworzenie Adama i Ewy, a potem fakt i istotę pierwszego grzechu, skutkiem którego na świat wkroczyła śmierć (czytaj: Rz 5,12; 1 Kor 15,22), jako że oni, jak wszyscy ewolucjoniści, przyjmują za pewnik, iż śmierć była <od zawsze> na Ziemi zjawiskiem powszechnym (czego dowodem są skamieliny dawno żyjących zwierząt!).
- Zwolennicy Starej Ziemi nie wierzą również w Potop, twierdząc, że była to tylko lokalna powódź w Mezopotamii. I próżno by ich przekonywać, że Potop była zagładą całego „pierwszego świata”( Ptr 3,3). A zapytani, dlaczego (jeśli była to tylko lokalna powódź) –Pan Bóg, miast polecenia zbudowania korabia, nie nakazał Noemu udania się na wyżynne tereny, gdzie ocalałby wraz z rodziną? – po prostu nie odpowiadają.
W moich rozmowach z A.R. kilkakrotnie zwróciłem jego uwagę na niezwykle ważną kwestię, a mianowicie, że zgodnie z podstawowymi zasadami interpretacji Pisma Świętego, wszędzie tam, gdzie w Biblii hebrajskie słowo „jom” (dzień), występuje z liczebnikiem, oznacza zawsze 24-godzinną dobę! A tak właśnie jest Księdze Rodzaju rozdział pierwszy: „i nastał wieczór i nastał poranekdzień (jom)pierwszy”, „… dzień drugi”, „… dzień trzeci” wersety . 5., 8., 13; por. Mt 4,2; Mt 12,40)… W odróżnieniu od tego, słowo „jom” występujące bez liczebnika (np. w Iz 65,1.2; 2 Kor 6,1.2), może oznaczać różne okresy czasu.
Ale ten ważny argument również został przez niego zlekceważony.
Osobiście nie mam wątpliwości, że wszystkie błędne twierdzenia i poglądy zwolenników Starej Ziemiwynikają stąd, iż odrzucają oni dosłowne zrozumienie pierwszych jedenaście rozdziałów Pisma Świętego, traktując je jako alegorie, niemal mity albo np. jako poezję hebrajską.
W tym miejscu i kontekście pozwolę sobie przytoczyć słowa kreacjonisty biblijnego, pastora Pawła Bartosika, który zamieścił w Internecie następujący wpis:
- „Interpretacja Księgi Rodzaju jest bardzo ważną, szczególnie gdy udamy się do dalszych ksiąg Pisma Świętego; do genealogii postaci biblijnych, szczególnie Jezusa, sięgającej do Adama, gdy dojdziemy do 6-dniowego tygodnia pracy i Sabatu w 7. dzień tygodnia (Wj 20,11), do słów Jezusa o „krwi Abla” (Łk 11,51; Hbr 12,24), czy ap. Pawła nawiązującego do Rdz 2-3, jako historycznych wydarzeń, mających wpływ na zrozumienie nauczania Nowego Testamentu (Rz 5,12-22; 1 Kor 11,8.9.15; 15,45; 1 Tym 2,13-15). Interpretacja Księgi Rodzaju musi więc być zsynchronizowana z innymi fragmentami Pisma. Jeśli sześć dni Stworzenia, opis stworzenia i upadku Adama i Ewy są literacką przenośnią, lub hebrajską poezją bez odniesienia do wydarzeń historycznych – oznaczałoby to, że zarówno Jezus, jak i ap. Paweł byli w błędzie”.
Fakt, że A.R. – zagorzały zwolennik i piewca teorii Starej Ziemi,
otwarcie i oficjalnie sprzeciwiający się podstawowym prawdom Pisma Świętego, którego przypadek opisałem powyżej – jest znów Starszym w zborze Kościoła Chrześcijan Dnia Sobotniego, dla mnie osobiście jest godny najwyższego ubolewania! Nie jestem w stanie zrozumieć, czym kierowali się członkowie zboru, wybierając go na swego nauczyciela i przewodnika?! Ani tym bardziej pojąć, jak członkowie Rady i Synodu tego Kościoła mogli ten wybór zaakceptować?!
Tym, którzy fakt ten lekceważą i prawdopodobnie (?) zlekceważą też te moje słowa – albo nie do końca są świadomi, jak A.R. manipuluje Pismem Świętym – dedykuję fragment jego opracowania, który jest przykładem jego interpretacji Świętej Bożej Księgi:
- „(1) 16/7. Idea raju. Badając rozwój życia na ziemi, nauka zaobserwowała tworzenie się nisz ekologicznych, to znaczy miejsc, dla danego gatunku będących prawdziwym rajem, obfitującym w żywność, pozbawionym wrogów naturalnych. Tam powstawał nowy gatunek. Gdyby zbyt długo trwał ten stan, nastąpiłoby gwałtowne rozmnożenie się tego gatunku, skonsumowanie całej żywności i w efekcie śmierć głodowa. Nie dochodzi do tego, gdyż wcześniej pojawiały się drapieżniki, które regulowały liczebność tego gatunku. Pojawienie się drapieżników, odpowiada biblijnemu wypędzeniu z raju (podkr. SK).
- (2) 20/12.”…Uczyńmy człowieka na wyobrażenie nasze…” Nauka podaje, że najstarsza cywilizacja, którą zna człowiek ma właśnie około 6 tysięcy lat. Dokładnie jest to tyle, ile podaje Biblia. Nieporozumienia mogą wywoływać informacje ze środowisk naukowych o tym, że człowiek pojawił się nie 6000 lat temu, ale 200 000, a nawet więcej. Wyjaśnienie tego jest bardzo proste: te wcześniejsze osobniki to przedstawiciele innych gatunków (biblijnego rodzaju) takie jak homo erectus, neandertalczyk i nie mu tu żadnej sprzeczności z Biblią (podkr. SK). Problemy może stwarzać czas pojawienia się człowieka współczesnego. Uważa się, że człowiek współczesny pojawił się 40 tysięcy lat temu. Ale okazuje się, że są dwie formy człowieka Homo sapiens. Wcześniejsza forma ma kości znacznie grubsze. Jest to po prostu inny gatunek, mimo podobnej budowy anatomicznej. Istota ta została nazwana człowiekiem z Cro-Magnon. Podanie przez naukę, że jest to jeden gatunek, wynika ze sposobu określania gatunku. Jeden i ten sam gatunek jest wtedy, gdy dwa badane osobniki mają wspólne potomstwo, zdolne do dalszego rozrodu. Dzisiaj takich badań nie można wykonać, gdyż człowiek z Cro-Magnon dawno już nie istnieje. Jak widać i w tym kontrowersyjnym przypadku zgodność Biblii i nauki istnieje (podkr. SK). Jednocześnie człowiek z Cro- Magnon może być odpowiedzią na pytanie: co to są giganci sprzed potopu. Słowo gigant kojarzy się z dużym, nawet przesadnym wzrostem. Ale jeżeli słowo to oznaczałoby dużą, nawet przesadną siłę, to grubsze kości człowieka z Cro-Magnon były spowodowane tym, że miał on znacznie silniejsze mięśnie niż dzisiejszy człowiek. Dalszy tekst podkreśla niezwykłą siłę tej istoty. Inny argument to bezkarność w braniu sobie “córek człowieczych”: “brali je… wszystkie, jakie im się tylko podobało.” (1 Moj 6,2)”.
Oto, do czego prowadzi alegoryczne traktowanie Pisma, i dokąd dochodzą ludzie, którzy nieopatrznie weszli na tę śliską drogę!
Niestety, często kończy się to odrzuceniem całego Pisma Świętego, i totalną niewiarą!
To jednak nie może dziwić – bo jak długo może stać dom pozbawiony fundamentu, zbudowany na lotnym piasku ludzkich wyobrażeń i niezdrowych ambicji (por. Mt 7,24-27)?!
c.d.n.
Przypisy:
- Zresztą opisałem ją już dość dokładnie w wywiadzie zatytułowanym „Nic nowego pod słońcem”, publikowanym kilka lat temu na mojej Stronie.
- Wymyślona przez Thomasa Chalmersa – szkockiego kaznodzieję, a zarazem wolnomularza w 1814 roku. Jest ona elementem kreacjonizmu Starej Ziemi, który jest próbą kompromisu między biblijnym nauczaniem a ewolucją. Zwolennicy tej teorii twierdzą, że między pierwszym a drugim wersem w Biblii, jest przerwa czasowa na wszelkie ery geologiczne, licząca miliardy lat. Ich zdaniem Pan Bóg stworzył Ziemię ze wszystkimi zwierzętami, włączając w to dinozaury, i innymi stworzeniami., o czym wiemy ze skamieniałości. Po czym wydarzyło się coś i Ziemia uległa destrukcji. Mówią także, że w tym okresie miał miejsce przedadamowy bunt, osąd Lucyfera i jego upadek, przez co Ziemia straciła swą formę i stała się pustką… Zwolennicy tej teorii twierdzą, że dla tych twierdzeń znajdują poparcie w Biblii. W rzeczywistości Pismo Święte mówi co innego. Z Pisma wynika, że na świecie nie było żadnej przedadamowej cywilizacji, a więc bunt też nie miał miejsca.