-
„Za dni swego życia w ciele zanosił On z wielkim wołaniem i ze łzami modlitwy i błagania do tego, który go mógł wybawić od śmierci, i dla bogobojności został wysłuchany” (Hbr 5,7).
Wierny Swej obietnicy zbawienia, którą dał już w Edenie (1 Mjż 3,15), Bóg posłał na świat Swego jednorodzonego Syna, a gdy dopełnił się czas, wydał Go na śmierć, „aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny” (Jan 3,16).
Przyjęcie przez Niego ludzkiej natury – co Jezus podkreśla, nazywając Siebie konsekwentnie Synem Człowieczym (por. Mt 12,8; 16,13; 26,24) – było koniecznym warunkiem aby (jako Drugi Adam – por. 1 Kor 15,45.47) w ludzkim ciele zwyciężył grzech (Rz 8,3), a potem mógł je ofiarować za grzeszników.
Człowieczeństwo Jezusa niosło także z sobą potencjalne ryzyko – ryzyko popełnienia przez Niego w jakimś momencie grzechu! I konsekwentnie do tego – potencjalne ryzyko poniesienia śmierci. Śmierci Wiecznej!
Jest to aspekt, na który rzadko, zbyt rzadko zwraca się uwagę. A szkoda, bo fakt ten ma dalekosiężne konsekwencje teologiczne!
Ryzyko takie rzeczywiście istniało!
Wszak nasz Drugi Adam, choć posiadał czystą i bezgrzeszną naturę – dokładnie taką, jaką Pierwszy Adam posiadał przed upadkiem – podobnie jak on miał zostać wystawiony na ataki szatana. Więcej nawet, gdyż o ile nasz praojciec według ciała, zetknął się z szatanem w bezgrzesznej rzeczywistości Ogrodu w Eden, i został zaatakowany w jednej konkretnej sprawie, to Syn Człowieczy, Chrystus Jezus, przyszedł na świat, na którym szatan i grzech panoszyły się już od prawie czterech tysięcy lat! A do tego Drugi Adam przez wiele długich lat był wystawiony na różnorakie ataki diabelskie!
W tym miejscu chcę postawić zasadnicze pytanie:
Co by się stało,
gdyby Jezus Chrystus, jako Syn Człowieczy, dopuścił się jakiegokolwiek grzechu?
Odpowiedź jest zatrważająca: Gdyby Jezus Chrystus popełnił jakiekolwiek (podkreślam: jakiekolwiek!) przestępstwo, nie mielibyśmy Zbawcy!
Ale na tym nie koniec.
Bo gdyby Jezus Chrystus w czymkolwiek zgrzeszył, jako Syn Człowieczy byłby winien śmierci! Nie tej śmierci, którą poniósł dla naszego zbawienia jako „niewinny i niepokalany Baranek” (1 Ptr 1,19), ale zasłużonej śmierci wiecznej – takiej samej, jaka zagroziła wszystkim nam, którzy w wyniku przestępstwa Adamowego, rodzimy się z grzeszną naturą, i wielokrotnie grzechowi ulegamy (Rz 5,12)!
Jezus posiadał pełną świadomość tego zagrożenia.
Posiadał ją także Jego przeciwnik, szatan.
Analizując teksty biblijne związane z tą sprawą, zauważamy rozliczne zabiegi diabła, który za wszelką cenę chciał zawrócić Jezusa z Jego drogi i sprowadzić na drogę przestępstwa. Stosując różnorakie zabiegi – osobiście, a także wykorzystując ludzkie, powolne mu narzędzia – poprzez misternie knute intrygi, poprzez rozmyślne prowokacje, a wielokrotnie przez brutalne ataki, chciał sprawić, aby Syn Człowieczy w jakimś momencie, w wyniku nieuwagi lub nieostrożności popełnił jakiś błąd, by znękany napaściami, dopuścił się grzechu… Ewangelie zawierają wiele opisów takich szatańskich napaści.
Ileż hartu i wytrwałości potrzebował Jezus Chrystus!
Wiadomo, że materiały przeznaczone na wszelkie konstrukcje – drewno, stal, tworzywa, i wszystkie inne – muszą posiadać odpowiednie, potrzebne w określonej sytuacji właściwości. Muszą być odporne na zgniatanie, rozciąganie, łamanie, ścieranie, temperaturę, itp., itd.
A dodatkowo wszystkie one podlegają «zmęczeniu», i dlatego na przykład liny kolejek górskich czy liny podtrzymujące wysokie maszty, podobnie jak liny nośne wind w blokach gdzie mieszkamy, co pewien czas muszą być wymieniane…
Jest zdumiewającym faktem, że Jezus Chrystus, stojąc na miejscu naszego praojca Adama, żyjąc w naszym, przeżartym grzechem świecie, znosząc diabelskie pokuszenia, odpierając ataki Swych licznych nieprzyjaciół, ustawicznie osaczany przez wszechobecne zło – w okresie całego Swego życia nie popełnił żadnego grzechu!!!
-
Nie zgrzeszył niczym w okresie Swego dzieciństwa!
-
Nie upadł w Swej młodości!
-
Nie dopuścił się najmniejszej nieprawości również w okresie owych trzech i pół roku, gdy jako Nauczyciel i Zbawca stanął do walnej rozprawy z szatanem i jego sługami!
-
Nie zgrzeszył także wtedy, gdy rozpostarty na krzyżu, w męce umierał za niewdzięczny rodzaj ludzki!
A przecież w całym tym okresie szatan zmobilizował do walki z Nim cały swój spryt, podstęp i przebiegłość, a także całą swą brutalną siłę! Wykorzystując posłuszne sobie narzędzia ludzkie, szedł za Jezusem trop w trop, by przyłapać Go na jakimś słowie czy uczynku, by Go nieustannie prowokować, wystawiać na próby, nużyć i męczyć – licząc, że w jakimś momencie Syn Człowieczy nie wytrzyma tego naporu, że – zmęczony – nie będzie dość ostrożny, i w końcu dopuści się czynu niezgodnego z wolą Najwyższego!…
Stałość i wierność Jezusa Chrystusa niewątpliwie napawały szatana przerażeniem. Mijały dni, miesiące układały się w lata, a Syn Człowieczy trwał nieporuszony w Swej prawości, skutecznie zwalczając zło i przygotowując się do ostatecznej walki, która miała się rozegrać na Golgocie! Nie pomogły rozliczne diabelskie podstępy i pokusy. O Jego postawę, jak o skałę, rozbijały się przemyślne intrygi, a zuchwałe szyderstwa przyjmował w spokoju i z godnością. Doskonale posłuszny, z żelazną konsekwencją kroczył Swoją drogą – nauczał i wspierał ludzi w ich potrzebach. I niczym napięta i obciążona ogromnym balastem lina, przez wszystkie dnie i noce długich, przeżywanych tu na Ziemi lat, nękany, utrudzony ponad wszelką miarę, i zmęczony jak nikt z ludzi – trwał! I wytrwał aż do końca!!!
Jak to było możliwe?
Odpowiedzią są słowa cytowanego na wstępie tekstu: „Za dni swego życia w ciele zanosił On z wielkim wołaniem i ze łzami, modlitwy i błagania do tego, który go mógł wybawić od śmierci, i dla bogobojności został wysłuchany”!
Syn Człowieczy wiedział, że jedynie wtedy, gdy Najwyższy obdarzy Go mądrością i umiejętnością, radą i mocą, gdy On, Jezus, będzie trwał w nieprzerwanej łączności z Ojcem – oprze się pokusom, zwycięży słabość, i pokona grzech w ciele! Wiedział, czym jest i jaką moc posiada modlitwa, i jak wielki ma wpływ na duchową postawę i codzienne życie człowieka!
On nie tylko o tym wiedział, ale On zgodnie z tą wiedzą postępował!
W Ewangeliach na wielu miejscach czytamy, że po wyczerpującym dniu, zanim położył się na spoczynek, odchodził na ustronne miejsce aby się modlić (por. Mt 14,22.23); że wcześnie rano, zanim rozpoczął kolejny dzień służby, udawał się na modlitwę (por. Mk 1,35); że niejedną noc „spędził na modlitwie do Boga” (por. Łk 6,12):
-
To tam prosił Ojca o mądrość, umiejętność i siłę!
-
To wtedy, czując ciężar odpowiedzialności za nasze zbawienie, wołał w modlitwie o moc Ducha Świętego!
-
To tam, świadomy zagrożenia ze strony diabła i inspirowanych przez niego ludzi, znękany psychicznie i fizycznie zmęczony, z wielkim wołaniem i ze łzami, zanosił przed tron Ojca Swoje modlitwy, prośby i błagania, aby Go ocalił przed słabością i grzechem, a w konsekwencji przed śmiercią!
I to właśnie ten stały, nieprzerwany kontakt z Ojcem, który utrzymywał poprzez modlitwę, a także żelazna samodyscyplina i konsekwencja z jakimi postępował, sprawiły, że potrafił mądrze, owocnie i zwycięsko przeżywać każdy nowy dzień! Że dzień po dniu niweczył kolejne pokusy i podstępy diabelskie, uchodził ludzkiej złości i przewrotności, że zwycięsko wychodził z wszelkich zasadzek, jakie zastawiano na Niego niemal codziennie!
Był czas, kiedy nie rozumiałem całej głębi wersetu z Listu do Hebrajczyków 5,7.
Byłem przeświadczony, że słowa te mówią jedynie o Getsemane, i opisują błagalną modlitwę, jaką Jezus Chrystus zaniósł do Ojca tuż przed pojmaniem, gdy prosił Go o „oddalenie kielicha” męki (Łk 22,39-46).
-
Ale w jakiejś chwili dotarło do mnie nagle, że tekst ten nie mówi o jednym momencie, ani o jednej modlitwie. Przeciwnie, mówi o tym, co Syn Człowieczy czynił „za dni swego życia w ciele”; wskazując na wiele Jego modlitw i błagań, zanoszonych przed tron Ojca w okresie wielu lat Jego ziemskiego życia!
-
Ponadto modlitwy i błagania Jezusa o „wybawienie od śmierci”, o których mówi tekst Hbr 5,7 – zostały wysłuchane („i dla bogobojności został wysłuchany”)!
Ojciec wysłuchał Jego błagania, i ocalił Go od śmierci!
A przecież modlitwa w Getsemane, zawierała przede wszystkim: najpierw prośbę o zachowanie od ofiarniczej śmierci, a następnie zgodę Syna Człowieczego na cierpienia i śmierć za grzeszników (por. Mt 26,42), którą też wkrótce, zgodnie z zamierzeniem ojcowskim poniósł na Golgocie – „…przecież dlatego przyszedłem na tę godzinę” (Jan 12,27)!
Dokonując tego ważnego rozróżnienia, chcę zarazem wyrazić przekonanie, że także szczególna modlitwa Getsemane, w pewien określony sposób wpisuje się w tekst Hbr 5,7. Bo przecież nie ograniczyła się ona jedynie do prośby o „oddalenie kielicha”, a potem zgody: „niech się stanie wola Twoja” (Mt 26,42).
Była w niej także prośba – jak w wielu Jego wcześniejszych modlitwach i błaganiach – o Boże posilenie, które i w tamtym momencie zostało Mu zesłane: „A ukazał mu się anioł z nieba, umacniający go” (Łk 22,43)!
W odpowiedzi na Swą prośbę, Syn Człowieczy, Jezus, został posilony, aby także w tych ostatnich, dramatycznych chwilach, ustrzegł się potknięcia i upadku! Bóg napełnił Go Swym Świętym Duchem, aby wytrwał aż do końca, i aby ponosząc zastępczą śmierć za grzeszników, jako zwycięzca nad grzechem i szatanem – ocalił Swoje życie!
A właśnie te ostatnie godziny, przynosząc Mu największą mękę, były dla Niego największą próbą:
-
To w tych godzinach szatan zebrał całe piekło i wysłał do walki wszystkich ludzi, jakichkolwiek udało mu się użyć w swej sprawie!
-
To właśnie wtedy uczniowie zostawili Go samego, choć prosił ich o wsparcie modlitwą!
-
To wtedy jeden z Dwunastu obłudnym pocałunkiem przypieczętował swą zdradę!
-
To wtedy jeden z najbliższych Mu uczniów, trzykrotnie, lękając się śmierci, publicznie się Go zaparł!
-
To wtedy zaprowadzono go przed sąd obłudników, usiłując skazać Go na podstawie fałszywych oskarżeń!
-
To wtedy zaprowadzono Go przed oblicze bluźniercy i grzesznika Heroda, który dramat Jego śmierci chciał wykorzystać dla własnej zabawy!
-
To wtedy motłoch, podjudzony przez starszyznę żydowską, nie pamiętając już o Jego życzliwości i wielokrotnie okazywanej im pomocy, w słowach pełnych nienawiści domagał się Jego ukrzyżowania!
Do cierpień duchowych i psychicznej udręki, wkrótce dodano fizyczne katusze:
-
Jego ramiona i plecy w torturze straszliwego biczowania (flagellacja!), zamieniły się w krwawą miazgę!
-
Potem włożono Mu na nie ciężką i szorstką belkę krzyża, i poprowadzono wśród drwiących słów i bezlitosnych szyderstw na miejsce kaźni!
-
Na Golgocie przybito do krzyża Jego ręce i nogi, i zawieszono Go w upalnym słońcu między niebem a ziemią!
A oprawcom jakby i tego było mało.
-
Chodzili więc wokół krzyża szydząc i naigrawając się z Niego: „Innych ratował, niechże ratuje i samego siebie, jeżeli jest Chrystusem Bożym, tym wybranym! Szydzili z niego także i żołnierze, podchodząc doń i podając mu ocet.” (Łk 23,35.36); „A ci, którzy przechodzili mimo, bluźnili mu, kiwali głowami swymi. I mówili: Ty, który rozwalasz świątynię i w trzy dni ją odbudowujesz, ratuj siebie samego; jeśli jesteś Synem Bożym, zstąp z krzyża!” (Mt 27,39.40).
A Jezusa czekało jeszcze jedno przeżycie, którego nigdy wcześniej nie zaznał. Było nim opuszczenie przez Ojca, które wyrwało z Jego piersi dramatyczne wołanie:
-
„Eli, Eli, lamma sabachtani!” („Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił!”).
Stało się to w tej strasznej chwili, gdy na Niego zostały złożone grzechy nas wszystkich (Iz 53,6; 1 Ptr 2,24), aby „zakosztował śmierci za każdego” (Hbr 2,9).
Umierając w naszym zastępstwie, Jezus zakosztował także udręki samotności i opuszczenia, co – jak się wydaje – było częścią Jego Ofiary. Bo karą za nasze grzechy miało być nieuchronne oddzielenie od Boga. I chyba dlatego, ponosząc nasz wyrok, Jezus musiał doznać owego zatrważającego poczucia opuszczenia, którego kiedyś doznają potępieni, a które nam – dzięki Niemu! – zostało oszczędzone!
Jakże straszna była dla Niego ta chwila!
-
On, który był u Ojca, zanim świat został stworzony; On, który w Swej ziemskiej misji każdego dnia i każdej chwili trwał z Nim w nieprzerwanej łączności i bliskości, teraz – gdy Pan „za nas grzechem Go uczynił” (2 Kor 5,21) – na krótką chwilę musiał zostać sam!… Zupełnie sam!!!
Było to jednak ostatnie bolesne doznanie, które poruszyło całym jestestwem Zbawiciela! Po czym do Jego serca powrócił pokój, poczucie głębokiej więzi z Ojcem, i niezachwiana pewność przyjęcia. Dwaj z ewangelistów odnotowali ostatnie dwa zdania, jakie wyszły z Jego ust:
-
Łukasz: „Ojcze, w ręce twoje polecam ducha mego!” (23,46);
-
Jan: „A gdy Jezus skosztował octu, rzekł: Wykonało się! i skłoniwszy głowę, oddał ducha.” (19,30).
„Wykonało się!!!”.
Ileż w tych dwóch słowach żywej, pulsującej treści!
To nie tylko proste stwierdzenie, że oto doszedł do zamierzonego kresu. To nie tylko poświadczenie faktu, że wypełnił Swoją misję…
-
To głos umierającego Syna Bożego, który trzydzieści trzy lata przeżył na Ziemi jako Syn Człowieczy!
-
To przejmujący głos Istoty udręczonej i doświadczonej ponad wszelką miarę!
-
Przejmujące westchnienie ulgi kogoś, kto zrzuca z ramion ciężar, jaki doniósł do wyznaczonego punktu.
-
Głos Istoty, która świadoma zwycięstwa, ogłasza to zwycięstwo ostatnim wysiłkiem, ostatnim tchnieniem ust!
-
To zwiastowanie: Niosłem!… Doniosłem!… Umieram!
-
Zwiastowanie tak przejmujące, że na jego głos „zasłona świątyni rozdarła się na dwoje, od góry do dołu, i ziemia się trzęsła, i skały popękały” (Mt 27,51)!
A tego wszystkiego dokonał, i to wszystko zniósł po to, abyśmy – ja i Ty – zostali uratowani!